To miejsce przypominało mu o przeszłości, na ścianach tapety sprzed dwudziestu lat, plakaty z czasów ich młodości. Calum odziedziczył to mieszkanie po rodzicach i nie myślał o zmianach, podobało mu się życie w jednym wielkim wspomnieniu, zwłaszcza że rodziców już nie było na tym świecie. Luke nie był pewien, czy byłby w stanie tak żyć, zbyt dużo kolorów, przytłaczających elementów i przede wszystkim za dużo wspomnień. Był zdania, że czasem dobrze odpocząć, a może nawet odciąć się od tego, co doprowadziło cię do obecnego miejsca. Zawsze nachodziły go takie przemyślenia, gdy pojawiał się tu na imprezach. Stał w kącie i pił kolejne piwo tego wieczoru. Ashton gadał mu nad uchem i opowiadał o pracy, która przysparzała mu samych problemów, ale wiedział, że nie ma możliwości jej rzucić, bo z czegoś musiał żyć. Dorosłość nie była, aż tak trudna według Luke'a. Miał plan i od samego początku realizował go z odrobiną szczęścia.– Ona to nie ma problemów z pieniędzmi – wskazał głową na dziewczynę, która właśnie weszła do mieszkania.
Luke chciałby być niższy, żeby mieć jeszcze chwilę, zanim ją zobaczy. Mógłby też stać w innym miejscu, ale z każdego miejsca w tym salonie było widać drzwi.
– Michelle, kiedy ostatni raz się widzieliśmy?!
Ashton pobiegł w jej kierunku, jakby byli najlepszymi przyjaciółmi w czasach liceum, a Luke poszedł jego śladem.
– Cześć.
Niepodobna do niej była ta nieśmiałość, którą można było usłyszeć w jej głosie. Przyszła z koleżanką z liceum, z którą jeden z nich miał małą przygodę i od czasu do czasu ją powtarzał. Luke był pewien, że liceum nie wychodzi ze wszystkich ludzi, ale był także pewien, że z niego tak.
– Cześć, gwiazdeczko, czekają przed blokiem jakieś paparazzi?
Ashton nie mógł jej nie uściskać, jakby dzięki temu był bliżej zupełnie innego świata, daleko od Nottingham i od zwyczajności.
– Jestem tu incognito.
Luke prychnął, czym przykuł jej uwagę. Wszyscy zwrócili się w jego kierunku, jakby nie mógł w ten sposób komentować gwiazdy. Może dlatego, że dla niego nią nie była, przynajmniej nie przez większość czasu ich znajomości.
– Cześć, Luke'u Robercie Hemmingsie – nie wiedział, czy zdenerwowanie w jej głosie było słyszalne dla każdego, ale dla niego tak.
– Cześć, Michelle Sharon Jenkins.
– Nigdy nie mogłem pojąć, dlaczego masz takie amerykańskie nazwisko, a potem bum zrobiłaś karierę w Ameryce.
Tym razem powstrzymał się przed wydaniem z siebie dźwięku, ale lustrował ją wzrokiem, jakby chciał jej powiedzieć, że on też nie wiedział, a powiedziała mu, gdy było za późno.
– Wołają tam na ciebie Jenkins?
– Niektórzy – brzmiała, jakby nie chciała o tym rozmawiać.
On wiedział, że nigdy jej tak nie zawoła.
– Co tutaj robisz? – nie mógł jej wyprosić, bo to nie było jego mieszkanie, ale to nie znaczyło, że musiał być miły.
– Odwiedzam starych znajomych – dobrze by było, gdyby na tym poprzestała – I ciebie.
Skierowanie tego w jego stronę mogłoby go zdziwić, gdyby nie fakt, że zawsze pozwalała sobie na te bezczelności w kierunku każdego, a w szczególności jego.
– Widzę, że macie do pogadania, to zostawimy was samych...
Miał problem ze słowami, chociaż może to złe określenie, miał problem z dosłownością, przez co zrażał do siebie ludzi. Był mistrzem omawiania wszystkiego naokoło.