Rozdział 16

13 3 0
                                    

     Płacz mamy; nerwowe stukanie butów ojca; co chwilę otwierane i zamykane drzwi. Rejestruję tylko dźwięki dookoła mnie. Oczy mam zamknięte. Łudzę się, że to tylko straszny sen, który zaraz minie i wszyscy znów będziemy w domu.

     Do tej pory nie mam pojęcia, w jaki sposób to wszystko się wydarzyło, ale jednego jestem pewna – to moja wina. Gdybym nie zostawiła butelki z rozpuszczalnikiem na brzegu wanny nic by się nie wydarzyło. Andrew nie leżałby teraz w stanie krytycznym na jednym z oddziałów w dziecięcym szpitalu. Pomimo tego, nie mam odwagi przyznać się rodzicom, iż to ja zostawiłam tę groźną substancję na wierzchu.

     Nagle słyszę dźwięk telefonu mamy. Żaden z rodziców nie śpieszy się, aby go odebrać. W końcu otwieram oczy i sięgam po torebkę rodzicielki. Wyciągam z niej wibrujący telefon. Drżącymi rękami naciskam zieloną słuchawkę. Nawet nie patrzę, kto dzwoni.
— Halo? — pytam zmęczonym głosem, który bardziej przypomina szept.
— Poppy? — Po drugiej stronie odzywa się Ricky. — Co z Andrew? Wszystko w porządku?

     W tle odzywa się lecący głośno telewizor, nastawiony prawdopodobnie na bajkę dla Zoe; znacznie lepiej słyszę płacz Dan, która znajduje się pewnie zaraz obok chłopaka.

     Kiedy słyszę słowa brata, wzdycham ciężko. Nie wiem, co mam mu odpowiedzieć. Nie są to, ani trochę dobre wiadomości.
— Nie jest dobrze — mówię powoli, starając się mądrze dobierać słowa.
— Ale będzie żył?

     Nie odzywam się. Nie mam serca, dawać im złudnej nadziei. W odpowiedzi na moją ciszę Dan zaczyna płakać jeszcze głośniej. Chłopak zapewne włączył tryb głośnomówiący.

     Słysząc pełne bólu wycie siostry, rozłączam się. Mama dopiero teraz przestała łkać. Po jej policzkach spływają jeszcze łzy, ale nie zwraca na nie uwagi. Wpatruje się w ścianę naprzeciwko, rzadko kiedy mrugając.

     Na korytarzu wreszcie panuje cisza. Pielęgniarki wreszcie przestały chodzić tam i z powrotem, a tata siedzi na plastikowym krześle obok mamy.
— Dzisiejszej nocy miałam koszmar —odzywa się nagle rodzicielka.

     Słysząc to marszczę brwi. W ostatnich dniach zbyt często ludzie wypowiadali te słowa. To napewno nie jest przypadek.
— Wszystko było dokładnie tak jak teraz — kontynuuje. — Andrew wypił rozpuszczalnik i trafił do szpitala. Tylko w moim śnie przekonał go do tego jakiś dziwny facet, wyglądający jak elf.

     Spoglądam kątem oka na mamę. Tata obejmuje ją ramieniem, by po chwili mocno przytulić. Widząc to wstaję i idę poszukać automatu na kawę. Przyda mi się dużo kofeiny. Tej nocy nie mam zamiaru zasypiać.

~*~

     Idę wolnym krokiem na autobus, który zawiezie mnie do szkoły. Mama przekonywała mnie, abym została w domu, ale uparłam się. Nie mam zamiaru siedzieć bezczynnie. Nie po czymś takim.

     Droga nie dłuży mi się zbytnio. Gdy znajduję się już na placu przed szkołą, czuję na sobie wzrok kilku osób. Odwracam głowę w ich stronę, niektórzy z nich to moi sąsiedzi. Napewno widzieli wczorajsze pogotowie oraz zapłakaną mamę i mnie. Zapewne tworzą właśnie nowe plotki. Mam tylko nadzieję, iż nie będzie ich słyszeć cała szkoła.

     Wolnym krokiem wchodzę po schodach. Jackie zaczyna lekcje dopiero za godzinę, więc rozmowę z nią muszę odłożyć na później; z Johnem pisałam dzisiaj rano. Chcę podziękować mu za wczorajszą pomoc i opanowanie, ale jest to sprawa, którą powinnam załatwić osobiście, a nie przez telefon.

     Wyciągam komórkę, by ponownie przeczytać naszą rozmowę.

Poppy:
Musimy porozmawiać. Spotkajmy się przed pierwszą lekcją na dziedzińcu...

Koszmarna rzeczywistośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz