Szczęście cię chyba nigdy nie opuszcza, co?

1.3K 83 21
                                    

 Szli z odwagą w oczach i pewnością w każdym stawianym przez siebie kroku na pewną śmierć już od ponad dwóch godzin, aż w końcu ujrzeli swój cel. Zamek, który miał być miejscem ostatecznej porażki zła oraz jednocześnie triumfu dobra, miejsce ich nieuchronnej śmierci. Bynajmniej tak oboje uważali. Budowla ta jednak samą swoją posturą wywoływała w tej dwójce mężczyzn zupełnie inne, wręcz skrajne emocje. Rudowłosy mężczyzna patrzył z zachwytem na ogromny, ponad trzydziestometrowy zamek z licznymi wieżami obserwacyjnymi, zastanawiając się, w jaki sposób powstał ich półkolisty dach oraz z czego może być on zrobiony. Przecież to jest pustkowie, na którym zupełnie nic nie ma. Wódź Wandali nie mógł jednak pojąć swoim umysłem, jak ludzka ręka tego niby złego maga mogła zbudować tak wspaniały, kamienny gmach. No przecież każda ściana jest idealnie równo postawiona, łuki okienne są duże oraz perfekcyjnie zaokrąglone, a wrota, które już ich oczom się ukazały są chyba najstabilniejszymi, drewnianym i tak ogromnymi drzwiami jakie jego oczy kiedykolwiek widziały. Jak widać człowiek ten nie pojmował potęgi czarnej magii i tego, że nie musi być ona wykorzystywana tylko i wyłączne w prowadzeniu wojen i przynoszeniu  śmiertelnego plonu. Z drugiej strony jednak stał młody, osiemnastoletni Czkawka Haddock, syn tegoż tu wodza, który w tym wielkim budynku nie widział nic zachwycającego. Jemu te mury kojarzyły się tylko i wyłącznie z ogromnym bólem oraz przepełniającym do granic możliwości strachem o własne życie. Przecież gdyby nie fakt, że zdołał zachować resztki chęci, zdrowego rozsądku oraz miłości do czekających na niego na ziemi ludzi, to najpewniej poddałby się i skończył tak, jak te nieszczęsne, półżywe i opętane trupy. Aż ciarki go przeszły, gdy tylko pomyślał,  że musi wspomnieniami wrócić do tej sytuacji, do tego czasu i przypomnieć sobie korytarze, które przemierzało jego poranione ciało, by choć trochę ułatwić sobie.. im, to zadanie. By choć w małej cząsteczce pomóc znaleźć salę, która znajduje się w centrum tej fortecy. Z ogromnym żalem postawił kolejny krok, wyklinając przy tym w myślach, że Drago musiał wznieść to cholerstwo akurat w centrum tego wymiaru. Jest tyle beznadziejnych jak ten mag miejsc, a musiał wybrać akurat to. Z drugiej strony jednak może chciał w jakiś sposób zapobiec takiej, jak ta sytuacji? Czkawka pokręcił z niedowierzaniem głową i postanowił nie zaprzątać sobie głowy zbędnymi myślami, no bo przecież trzeba się wkraść do tego zamku. W końcu z każdą kolejną chwilą zaczęli się przybliżać coraz to bardziej do centralnej części tegoż wymiaru, aż w końcu stanęli przy swoim celu. Dwaj mężczyźni odziani w ciemne ubrania, które niemalże zlewały się z tłem tego świata stali pod bramą ogromnego zamku najniebezpieczniejszego maga, jakiego wszystkie dwa światy dotąd widziały.
 Zmotywowany do granic możliwości myślą o szczęśliwym życiu swojej pozostawionej po drugiej stronie portalu rodzinie, Czkawka ruszył w stronę prawie pięciometrowych drzwi wejściowych. Wyciągnąwszy przed siebie ręce, naparł całą siłą oraz ciężarem swojego ciała na nie.. jednak nie ruszyły się nawet o milimetr.
 Przyglądający się temu Wandal postanowił dobrze spożytkować swoją siłę i przydać się w końcu do czegoś.
-Czekaj, pomogę ci. -oznajmił Stoik.
 Już po chwili obaj spokrewnieni ze sobą mężczyźni zaczęli pchać masywne, drewniane drzwi, jednak te nadal pozostawały w na swoim miejscu.
-Mam lepszy pomysł. -mruknął zdenerwowany już szatyn, po czym powiedział do ojca. -Nie dotykaj tych drzwi.
 Stoik niemal od razu zabrał swoją rękę ze stojącego pionowo drewna i uważnie przypatrywał się poczynaniom swojego syna. Czkawka natomiast przybliżył się maksymalnie do zbuntowanych drzwi i położył na nich całą swoją otwartą, prawą dłoń. Czując pod delikatną skóra chropowatą fakturę drewna i kilka drzazg, szepną cichutko.
-Ardżiplonia.
 Akcentując drugą sylabę wypowiadanego przez siebie zaklęcia poczuł, jak z jego dłoni wolno wychodzi rzadziutki, pomarańczowy dym, który niemal natychmiast wszedł w głębsze warstwy tegoż drewna. Chłopak zdając sobie sprawę ze swoich poczynań od razu wziął dłoń i z dumnym uśmieszkiem przyglądał się, jak w miejscu jego dotychczasowego dotyku wypala się mała dziurka. Że też prędzej nie wpadłem na ten pomysł? -zapytał się w myślach młody mężczyzna. -Przecież to tak bardzo ułatwia całą sprawę.
-Co zrobiłeś? -zapytał ciekawy Stoik, dokładnie lustrując twarz swojego syna.
 Starszy mężczyzna nie ukrywał, że dziwiło go specyficzne działanie czarnej magii. No bo kto to widział, żeby szeptać jakieś zaklęcia, zamiast wykonywać setki bardziej lub mniej skomplikowanych ruchów?
-Zaraz zobaczysz. -odpowiedział mu młodzieniec z zadziornym uśmieszkiem.
 Jak na zawołanie drewniane drzwi.. rozsypały się w drobny mak. Po prostu zniknęły, tak samo jak pył, który jeszcze przed sekundą leżał na ziemi.
-Łał.. -szepnął oniemiały wiking. -Tego to się nie spodziewałem.
 Szatyn pokręcił tylko głową, chichocząc przy tym pod nosem.
-Chodźmy, zanim ktoś odkryje włamanie. -odpowiedział mu, po czym ruszył pewnym krokiem do wnętrza zamku.
 Tak jak powiedział, tak się stało. Obaj mężczyźni weszli do ponurego i obskurnego pomieszczenia, które zalatywało stęchlizną. Dla Czkawki był to znajomy zapach, jednak dla Stoika coś zupełnie nowego, coś co prawie spowodowało u niego wymioty. Oboje jednak nie zrazili się tym odorem i ruszyli dalej, a raczej Czkawka ruszył dalej, bo Stoik nawet nie wiedział, gdzie aktualnie się znajdują. Stawiali ciche i niepewne kroki uważając, czy gdzieś po drodze nie ma jakiś zabójczych dla nich pułapek. W końcu to zamek złego charakteru, kto wie co może ich po drodze spotkać. Kamienne ściany? Doskonała kryjówka na jakieś zatrute strzałki, a wiszące obrazy mogły przecież być tak naprawdę jakimś mechanizmem, który tylko czeka, aby spaść komuś na głowę. Nigdy nie wiadomo. Na korytarzach mijali wiele spokojnie latających demonów, dla których na szczęście byli całkowicie niewidoczni. Czkawka szybko się rozejrzał, czy w okolicy kogoś nie ma i nachylił się w stronę swojego ojca.
-Idź za mną i postaraj się nie robić żadnego hałasu. -szepnął najciszej jak umiał. -Oni nas nie widzą, ale mogą usłyszeć, a wtedy podniosą alarm.
 Rudowłosy mężczyzna pokiwał tylko głową i ponownie ruszył za swoim synem. W głowie Czkawki zaczęły pojawiać się wszelkiego rodzaju wspomnienia, dzięki którym mógł utworzyć pewnego rodzaju mapę, składającą się prawie z samych krętych korytarzy. Przypomniał sobie również, że komnata Drago i sala tronowa, to jedno i to samo pomieszczenie, które jest ich punktem docelowym, co jednocześnie ułatwia i utrudnia im ich zadanie. Przecież nie wiadomo, czy akurat nie zastaną tam Krwawdonia.. chociaż z drugiej strony szatyn mógłby go zająć rozmową, ustawić się w odpowiednim miejscu, odesłać Stoika i wypowiedzieć zaklęcie. Tak, tak właśnie zamierza zrobić, o ile coś nie pokrzyżuje mu planów. W końcu pojawili się w długim, ślepym korytarzu, pełnym różnego rozmiaru drzwiami i pomników skamieniałych ludzi pomiędzy nimi. Paskudny widok.
-Któreś z tych drzwi prowadzą do jego komnaty, czyli naszego celu. -Czkawka poinformował Stoika, uważnie się przy tym rozglądając. -Musimy każde z nich otworzyć, uważając przy tym na przechodzące co jakiś czas tędy demony.
-Ale to z jedenaście.. -rudowłosy chciał coś powiedzieć, ale szatyn bardzo szybko go powstrzymał.
-Jeśli nie chcesz, to mogę cię odesłać z powrotem na ziemię. -zagroził.
-Okey, okey. -westchnął wódz Wandali i bez przekonania ruszył za swoim synem do pierwszych po lewo drzwi.
 Czkawka powoli i nad wyraz ostrożnie uchylił pierwsze, lekko podniszczone drzwi i zajrzał do środka. Niestety nie było to ogromne pomieszczenie z niewyobrażalną ilością ksiąg i tronem po środku, tylko zwykły, mały pokoik, który nawet nie był warty ich uwagi. Natychmiast zamknął drzwi, zdenerwowany, że nie udało im się dotrzeć do celu za pierwszym razem. No ale czego on się mógł spodziewać, przecież szansa na to, że to będę te drzwi wynosiła zaledwie dziewięć procent. Zrobił pięć sporych kroków do przodu i ponownie stanął przed drzwiami, tym razem wykonanymi z pięknego, białego drewna i posiadającymi o dziwo coś na wzór klamki. Czyżby Drago remontował niedawno swój dom? -pomyślał sobie Czkawka, łapiąc za klamkę. -I, cholera jasna, skąd on mógł mieć dostęp do drewna brzozowego? Z tym pytaniem w głowie szatyn delikatnie popchnął drzwi. Jednakże, gdy tylko uchyliły się na niecałe dziesięć centymetrów, to od razu poczuł niewyobrażalne zimno, które wręcz wnikało do wnętrza organizmu i zamrażało każdą napotkaną na swojej drodze komórkę.
-Nie ruszaj się. -rozkazał cicho swojemu ojcu, po czym ostrożnie i wręcz bezdźwięcznie pociągnął w swoją stronę klamkę, zamykając przy tym drzwi.
 Przecież wszystko musi być w stanie niemalże nienaruszonym. Nagle świecące dotychczas pochodnie na kamiennych ścianach i wiszące ręcznie malowane portrety nieznanych im ludzi stały się jakieś takie.. bardziej szare i ciemniejsze, a powietrze na tym korytarzy zagęściło się do tego stopnia, że ledwo co można było oddychać. Wszystko to za sprawą przelatujących tędy dwóch demonów klasy piątej i jednego, mniejszego demona klasy trzeciej, który leciał tuż za nimi. Tak jak szatyn się spodziewał, byli to strażnicy patrolujący korytarze fortecy Drago. Czkawka oraz Stoik stanęli jak najbliżej o dziwo ciepłej ściany, wręcz przylegając do niej i starali się uspokoić swoje galopujące w tej chwili serca. Mroczne istoty przeleciały tuż koło nich, wywołując u nich ciarki na całym ciele, po czym udały się jak gdyby nigdy nic dalej, w tylko sobie znaną stronę. Młody mężczyzna odetchnął z ulgą i odwrócił głowę w stronę swojego ojca.
-Jeśli poczujesz takie nagłe zimno, to oznacza, że one się zbliżają. -wyszeptał, po czym wrócił do poprzedniej czynności.
 Tajemnicze, jasne drzwi ponownie zostały otworzone przez chłopaka, tym razem całkowicie i ujawniły przed nim skrywany w sobie sekret. Było to średniego rozmiaru pomieszczenie bez okien oraz z tylko jedną pochodnią zawieszoną na suficie na kształt żyrandolu. Zaciekawiony szatyn wszedł bezszelestnie głębiej do tego pomieszczenia, jednocześnie ruchem ręki karząc Stoikowi zostać na czatach. W końcu i tak wódz Wandali nic by z tego, co się tutaj znajduje nie zrozumiał, a tak to chociaż się do czegoś przyda. Czkawka zauważył w tym kiepskim oświetleniu, że zamiast kamiennych murów są tutaj drewniane półki, na których stoi niewyobrażalna liczba grubych książek. Czyżby Drago miał jeszcze jedną bibliotekę? -pomyślał, po czym przystąpił do dalszego badania tajemniczego pomieszczenia. Lewa strona -książki, prawa również, więc wzrok zaciekawionego osiemnastolatka powędrował na ścianę, która znajdowała się naprzeciwko drzwi i ku jego zdziwieniu stał tam wysoki, lecz wąski stół, na którym było pełno różnych rzeczy. Szatyn wyciągnął rękę przed siebie i już chciał bardziej rozświetlić to ciemne pomieszczenie, gdy nagle przypomniał sobie, że nie może, bo przecież biała magia tutaj nie działa. Przeklinając w myślach podszedł do stołu i wytężył wzrok, próbując rozpoznać jeszcze nieznane mu przedmioty.
-Długo jeszcze? -zapytał Stoik, lekko uchylając drzwi.
 Wyrwany ze swoich myśli chłopak szybko spojrzał w jego kierunku, prawie że strącając przy tym jakiś półokrągły przedmiot ze stołu.
-Chwilka. -odpowiedział, wracając do poprzedniej czynności.
 Po chwili jednak zdenerwował się i chwycił kawałek pożółkłego pergaminu, który również stanowił dla niego niemałą zagadkę. Mając go w ręce, udał się na środek pomieszczenia, gdzie było więcej światła i zaczął czytać jego treść na głos, lecz po cichu.
-Eliksa kurefi hepow fi p likurse, sol ur ropdes..
 Na jego twarzy pojawił się ogromny uśmiech spowodowany zrozumianą przez niego informacją, która dała mu nową nadzieję. Przecież to zaklęcie pomoże mu przeżyć wybuch i wrócić z powrotem na ziemię.. do przyjaciół, do rodziny. Zaraz, zaraz.. ale skoro to zaklęcie jest w tej komnacie, to może Krwawdoń również z niego korzysta i to właśnie dlatego wciąż żyje w zgodzie z żyjącymi tu istotami, a nawet więcej, dowodzi nimi. Czy to oznacza, że aby pozbyć się Drago, to musi go.. zabić i dopiero potem zniszczyć Mroczny Wymiar? Chłopak przeczytał jeszcze raz niżej napisane magiczne zaklęcie, starając się je jak najszybciej zapamiętać, po czym włożył pergamin do kieszeni. Wyszedł szybko z pomieszczenia i nakazał ponownym ruchem ręki iść Stoikowi za sobą, do kolejnych, trzecich już drzwi na tym korytarzu. Te były inne, jakby starsze i bez klamki, więc młodzieniec uchylił je tylko i zajrzał do środka. Pustka. Podszedł więc do kolejnych.. i dokładnie to samo. Z wymalowanym na twarzy ogromnym niezrozumieniem chłopak otworzył piąte drzwi.. za którymi również nic nie było. On to chyba robi dla zmyłki. -pomyślał lekko zdenerwowany i z dziwną agresją dopadł się do szóstych drzwi, które z tych wszystkich były największe i najbardziej ozdobne, a do tego znajdowały się tak jakby w centralnym punkcie tego korytarza. Szatyn pchnął je z całej siły spodziewając się ponownie małego, ciemnego pomieszczenia, lecz nie tym razem. Jego oczom ukazała się tak dobrze zapamiętana sala z czerwonym dywanem na środku, paroma sporymi fotelami, ścianami książek oraz wielkim, złotym tronem na środku, na którym to siedział Drago Krwawdoń. Potężnie zbudowany i nad wyraz silny mężczyzna, któremu brakuje lewej ręki. Czkawka spojrzał z obrzydzeniem na jego długie, niemal czarne dredy, które zasłaniały puste miejsce po lewej stronie, a następnie skierował swój wzrok na jego ozdobioną licznymi bliznami twarz.
-No proszę, proszę, proszę. -powiedział starszy mężczyzna siedzący na tronie. -A któż to wrócił w moje skromne progi?
 Nastolatek zignorował słowa swojego wroga, bo doskonale wiedział w jakim celu tu przyszedł. Wiedział, że nie zabije go magią, bo w końcu od czegoś musi chronić go to zaklęcie, ale przecież wokół niego jest tyle metalowych rzeczy, że to aż samo prosi się jakieś o działanie.
-Aligro.. -zaczął wypowiadać zaklęcie, jednocześnie coraz to bardziej zbliżając się do zdezorientowanego Drago. -.. harimolsa!
 Jak na zawołanie wszystkie metalowe przedmioty zaczęły się topić i spływać na posadzkę.
-Co ty kombinujesz, dzieciaku? -zapytał go wrednym tonem Drago, wstając jednocześnie ze swojego tronu.
 Czkawka jednak nie przestawał wykonywać swojego wymyślonego przed chwilą planu. Modlił się również w duchu, żeby przekształcone przez magię, zwykłe przedmioty były zdolne przebić się przez magiczną powłokę pokrywającą jego ciało, bo w przeciwnym razie wszystko pójdzie się jebać.
-Dżizowis. -kontynuował Czkawka, kierując się w stronę swojego wroga.
 Tym razem cały stopiony medal zaczął wędrować w jego stronę, tworząc przed nim jednolitą sztabkę.
-Wiktois. -tym słowem zakończył magiczną część swojego planu szatyn.
 Jak na zawołanie cały metal zaczął przekształcać się w coś na wzór bardzo ostrego miecza. Czkawka pewnym ruchem złapał za ledwo co stworzona rękojeść i z mieczem w dłoni ruszył niemalże szarżą na swojego odwiecznego wroga.
 Ten ruch całkowicie zaskoczył Krwawdonia i dosłownie w ostatniej sekundzie zdołał uchylić się przed rozwścieczonym atakiem maga. Przez chwilę można było usłyszeć groźne warknięcie w wykonaniu osiemnastolatka, który nie dając swojemu przeciwnikowi szansy na wykonanie jakiegokolwiek ruchu, znów zaatakował. Czkawka był pewien, że tym razem z całkowitą premedytacją popełnia to morderstwo. Nim jego o wiele starszy przeciwnik zdołał wykonać jakikolwiek atak lub w ogóle pomyśleć nad jakimś ruchem, szatyn już z ogromną prędkością kierował swoje ostrze w stronę jego grubej szyi. No bo przecież odcięcie głowy to najpewniejsza śmierć. Najstarszy z tej trójki mężczyzna nie był w stanie obronić się przed tym bardzo agresywnym ruchem szatyna, przez co już po chwili jego głowa znalazła się na wręcz błyszczącej, kamiennej podłodze. Czkawka lekko sapiąc patrzył jak ciało Krwawdonia głucho opada na ziemię i powoli zaczyna z niego uchodzić nienaturalnie gęsta krew. Zrobił to, zabił Drago. Już miał się obrócić w stronę Stoika, gdy nagle na zewnątrz zapanował istny chaos pomieszany z panicznymi i przeszywającymi aż po same kość krzykami.
-Demony już wiedzą. -powiedział do swojego ojca.
-Wysadź to. -stwierdził pewnie rudowłosy, patrząc swojemu synowi prosto w oczy.
 Czkawka pokręcił tylko głową i patrząc w podłogę szepnął ratujące jego życie zaklęcie.
-Gdiowis getrów mikachi.
 Następnie nastolatek spojrzał ze łzami w oczach na swojego ojca i całkowicie ignorując panujący za oknem chaos, przytulił do siebie Stoika najmocniej jak potrafił.
-Dziękuję, że zechciałeś ze mną pójść. -wyszeptał. -Jednak nastał czas abyśmy się rozstali. Ja.. odsyłam cię na ziemię i nie chcę słyszeć żadnego sprzeciwu, bo tylko jeden z nas może umrzeć. Chociaż.. nie wiem czy umrę.. ja.. znalazłem pewne zaklęcie, tylko nie wiem czy wytrzyma ono aż taki wybuch. Gdybym jednak nie przeżył, powiedz Heatherze, że była moją ostatnią myślą. Kocham cię, tato.
 Zakończywszy swój bardzo chaotyczny dialog, chłopak odepchnął od siebie starszego mężczyznę, błyskawicznie otwierając przy tym portal prowadzący tym razem na ziemię. Słysząc, jak wściekłe demony zaczynają wlatywać do środka, popchnął swojego ojca do środka i zamknął jedyne połączenie z domem. Szybkim ruchem sięgnął do kieszeni i wyjął z niej elibom i zaczął wypowiadać aktywujące je zaklęcie.
-Finiszel konierci szczer! -krzyknął po raz ostatni, a w jego dłoni eksplodowała ta mała, niepozorna kuleczka.
 I na sekundę nastała jasność, która po chwili pochłonęła wszystko i wszystkich. Ale czy na pewno?
 Tymczasem na ziemi tak nagle, dokładnie w samo południe i na środku wioski otworzył się magiczny portal, z którego wyleciał Stoik. Upadając głucho na swoją szeroką, tylną część ciała wywołał jednocześnie zamieszanie wśród znajdujących się dookoła ludzi. Jak grom z jasnego nieba pojawiła się przy nim Heathera i klęcząc przy nim, zalała go falą pytań, których lekko ogłuszony mężczyzna nie był w stanie przyswoić. Po chwili jednak na niebie coś rozbłysnęło, a każdemu człowiekowi na ziemi zaczęło niesamowicie piszczeć w uszach. W tym samym czasie portal ponownie się otworzył, a przez niego wyleciał młody, osiemnastoletni chłopak, którego całe ciało było pokryte w poważnych obrażeniach, a ubrania lekko nadpalone. Heathera niemal natychmiast odsunęła się od przyszłego teścia i ze łzami w oczach podbiegła do swojego narzeczonego. Szybko nachyliła się nad nim i drżącą dłonią sprawdziła puls.
-I co?! -krzyknął przerażony Dagur, siadając tuż obok siostry.
 Dookoła nich zebrała się mała grupka ludzi oraz smoków. Czarnowłosa dziewczyna milczała chwilę, jakby analizując całą sytuację, a na jej twarzy widać było pokaźną ilość łez, przez które przebijał się malutki uśmiech.
-Żyje. -powiedziała spokojnym głosem do wszystkich zebranych wokół, po czym nachyliła się do szatyna i nad wyraz delikatnie dotykając jego twarzy, szepnęła. -Szczęście cię chyba nigdy nie opuszcza, co?
 Od tych wydarzeń minęło dokładnie dziesięć lat. Dziesięć pięknych lat, w ciągu których każdy na wyspie Berk zaznał prawdziwego szczęścia i pokoju, no bo w końcu nowy wódz zadbał o to. Tak, Czkawka przeżył dzięki natychmiastowej pomocy Zoe, która mimo, że była kiepska w uzdrawianiu, to akurat wtedy działała jak w jakimś amoku. Przez długie godziny i oczywiście pod czujnym okiem Heathery leczyła niemal każdy poparzony centymetr ciała szatyna, który już po tygodniu mógł jej osobiście za to podziękować. Po skończeniu szkoły i zaliczeniu wszystkich egzaminów trójka przyjaciół postanowiła zostać na wyspie Berk i związać z nią swoje przyszłe życie.
 Dagur w końcu zdecydował się oświadczyć Zoe, a w późniejszym czasie doczekali się pierwszego dziecka. Pięknej córeczki imieniem Hana, której blond włoski pięknie komponowały się z równie jasnymi oczkami. Dagur szybko wydoroślał i stał się wspaniałym i co najważniejsze odpowiedzialnym mężczyzną, dla którego rodzina była najważniejsza.
 Szczerbatek również nie próżnował i założył dużą jak na smoki rodzinkę. W krótkim czasie stał się odpowiedzialnym ojcem piątki rozbrykanych smoczków, trzech dziewczynek i dwóch chłopców. Całe rodzeństwo było w równym stopniu zarówno białe jak i czarne, co dodawało im jeszcze więcej uroku. W siódemkę latali na niebie, a co jakiś czas towarzyszył im Czkawka, dla którego dzieci Szczerba stały się bardzo ważne.
 A Czkawka? Czkawka ostatecznie pogodził się z ojcem i postanowili nadrobić stracony czas tym razem w mniej ryzykowny sposób. Stoik wyprawił im huczne wesele, na którym to Heathera oznajmiła szatynowi, że jest w ciąży i to bliźniaczej. Radości nie było końca. Czkawka przejął funkcję wodza Berk i sprawował się wręcz wyśmienicie, bo Berk nie przeżywało od trzystu lat aż tak dużego rozwoju. W dniu narodzin swoich potomków Czkawka dowiedział się w końcu, że to dwaj mężczyźni. Większemu zielonookiemu chłopakowi dał imię Hofard, a mniejszemu, również zielonookiemu -Zafar. Imiona tak potężne, jak ich ojciec, który swoją odwaga uratował cały świat.
 I co, czy szczęście naprawdę musi ujawniać się od najmłodszych lat? Czkawka dobrze znał odpowiedź na to pytanie i nic nie zmieniłby w swoim życiu.

***

No i mamy finał z happy end'em ^^ jesteście z tego faktu zadowoleni? Pewnie tak, bo rozdział ma 3170 słów bez notki, więc jest co czytać xD
Nie ukrywam, jestem dumna z tego finału, bo to jeden z lepiej napisanych przeze mnie rozdziałów ;D
No tak na zakończenie, no bo to w końcu mój ostatni tutaj rozdział, to się zapytam -jak spędziliście czas przy tej książce? Mam nadzieję, że jak najlepiej.
Za chwilę pojawia się "Podziękowania" i książka zmieni status z trwającej na zakończoną.
Więc.. no nie umiem się żegnać, więc czekajcie na "Podziękowania" xD <3

W blasku mocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz