Koniec

1.6K 79 24
                                    

Umarł. Nie żyje. Nie oddycha. Słowa które od razu znalazły się w moim umyśle gdy tylko otworzyłam oczy.
-Temari, zemdlałaś. - usłyszałam znajomy głos hokage. Stał nade mną patrząc ze zmartwieniem i smutkiem w oczach.
-O...on nie żyje? - wydukałam czując narastającą w gardle gulę. Starałam się nie dopuszczać do siebie tej myśli ale mina Kakashiego i kilku innych osób znajdujących się w gabinecie jednoznacznie dała mi do zrozumienia bym nie oszukiwała samej siebie.
-Tak mi przykro z tego powodu. Musiał dla ciebie wiele zna...
-Nieważne. - przerwałam kobiecie w czarnych krótkich włosach. Powoli podniosłam się z fotela i próbując złapać równowagę skierowałam się w stronę wyjścia. Poczułam rękę na ramieniu i w mgnieniu oka odepchnęłam od siebie osobę, która mnie dotknęła nawet nie zadając sobie trudu by sprawdzić kto to był. Wyszłam na korytarz i od razu skierowałam się do wyjścia z okrągłego budynku. Zejście ze schodów okazało się nie lada wyzwaniem ale starając się nie skupiać na zawrotach głowy, powoli pokonałam ten odcinek drogi.
Na dworze było dość chłodno ale mój organizm totalnie zlekceważył zimny wiatr smagający moje ciało. Nogi ledwo już podtrzymujące ciało poprowadziły mnie w miejsce gdzie ostatnio spotkałam Uzumakiego. Szłam nie zwracając uwagi na otoczenie, bezgranicznie świadoma tego co się stało. Tego, że już nigdy go nie zobaczę ani nie dotknę. Z każdą minutą marszu emocje coraz bardziej brały górę do tego stopnia, że po policzkach zaczęły mi spływać słone krople.
-Kurwa! - syknęłam jednocześnie łapiąc się za ścianę mijanego ponurego budynku aby nie stracić równowagi. Podniosłam się i ocierając oczy by choć na chwilę powstrzymać strugi łez ruszyłam dalej.
Chciałam aby wszystko zostało zniszczone tak jak ja. Żeby każdy poczuł to co ja teraz czuję. Pierwszy raz w życiu miałam wrażenie rozpadania się na kawałki i utraty ważnej części samej siebie. Wyciągnęłam wachlarz i zebrałam się na potężny zamach, którego nie było dane mi wykonać. Ktoś mnie powstrzymał i potraktował techniką usypiającą. Odwróciłam się i zobaczyłam Sakurę patrzącą na mnie że łzami w oczach. Zaraz za nią stała Ino i Chouji. Spróbowałam przełamać technikę ale nie byłam w stanie tego zrobić. W ataku furii rzuciłam się na stojącą najbliżej różowowłosą.
-Pozwoliłaś mu zginąć! Co z ciebie za medyk! - próbowałam krzyczeć ostatkiem sił - Nie pomogliście mu! Swojemu przyjacielowi! Choler... Co z was... - chciałam dalej mówić, powiedzieć im wszystko co myślę ale ciało i oczy powoli odmawiały mi posłuszeństwa. Poczułam tylko jak ktoś mnie podnosi i niesie w nieznanym kierunku.

Obudziłam się w białym sterylnym pomieszczeniu. Powoli podniosłam się na rękach i już w pozycji siedzącej poraz kolejny obejrzałam miejsce w którym się znalazłam. Tak, to zdecydowanie szpital. Jedyne wyposażenie pokoju to dwa łóżka - w tym jedno moje, żelazne szafki i dziwne sprzęty, których zastosowanie było mi nie znane.
Zebrałam się na siłach i powoli zsunęłam się z łóżka. Przypomniałam sobie wydarzenia ostatniego dnia lub z kilku... Bóg wie ile już tutaj jestem. Wolnym krokiem podeszłam do brzegu łóżka i przeczytałam tabliczkę z danymi pacjenta.
-Zabiję ich! - syknęłam myślach
Naprawdę napisali, że jestem histeryczką?! Oni mu nie pomogli! Dopuścili do tego, żeby zginął na misji! Poczułam łzy napływające mi do oczu i od razu postanowiłam się stąd zabierać. Wiedzialam, że jestem jeszcze zbyt otępiała na jakiekolwiek działania ale nie miałam zamiaru tutaj zostać. Ruszyłam do drzwi lecz gdy chwyciłam za klamkę, te same się przede mną otworzyły.
-Temari! Tak mi przykro. - powiedział mój młodszy brat i zamknął mnie w silnym uścisku, który odwzajemniłam pozwalając by potok łez spływał mi po twarzy.

W towarzystwie brata opuszczałam Konohę. Mijając wysoką bramę wioski obejrzałam się za siebie. Z daleka zauważyłam Sakurę, i dwóch członków drużyny dziesiątej, która w zasadzie nie była już drużyną. Bez Shikamaru nawet nie wyglądali jak drużyna. Stracili jej najważniejszą część. Osobę, która w pewien sposób ją spajała. Sprawiała, że była całością i nadawała sens istnienia, także mojego. W mojej głowie kłębiły się tysiące myśli, umysł podpowiadał szalone rzeczy, pozwalał na wyobrażanie sobie sceny w której zginął. Później myślałam o zemście. Okrutnej, strasznej zemście ale nie tylko na tych cholernych fanatykach. Chciałam zemścić się na jego "przyjaciołach", którzy pozwolili aby spotkał go taki koniec. 

Obróciłam  się z powrotem w stronę wyjścia i powoli podążyłam za bratem. Bałam się w głębi, że nie dam rady przetrwać tej podróży, że już z niczym na tym zepsutym świecie nie dam sobie rady. Czym była dla mnie Konoha? A czym jest teraz? Wcześniej podświadomie chciałam tam wracać mimo, iż sama przeczyłam swoim uczuciom. Teraz jednak, miejsce to było dla mnie symbolem tragedii, która mnie dotknęła i w ułamku sekundy zmieniła życie w nic niewartą egzystencję.

MIESIĄC PÓŹNIEJ

Misja mająca na celu odnaleźć ciało Shikamaru wyruszyła już dwa tygodnie temu ale do tej pory nie dostałam żadnej wiadomości o jej poczynaniach. Nie miałam pojęcia czy go znaleźli czy nie. Od chwili jego śmierci myślałam o tym codziennie i dzień w dzień wyrzucałam sobie to, w jako sposób przyszło nam się rozstać już na zawsze.

Z zewnątrz wyglądałam całkowicie normalnie, starałam się pomagać Gaarze w obowiązkach kazekage, wykonywałam misje i starałam się nie myśleć o całej sytuacji ale nie przychodziło mi to łatwo. Zadania jakie dostawałam o Gaary zaczynały się na wypełnianiu raportów a kończyły na braniu udziału w prostych misjach na terenie wioski. Mój brat nie chciał wysyłać mnie nigdzie dalej w obawie, że zrobię coś nieodpowiedzialnego. Na samym początku proponował bym w ogóle przestała wykonywać jakiekolwiek misje ale mój wewnętrzny głos podpowiadał mi, że siedzenie w domu jest jeszcze gorszym pomysłem i nie sprzyja pozbieraniu się po tym wszystkim. Wiedziałam jednak, że mimo zajmowania myśli czymkolwiek i tak będę miała to z tyłu głowy prawdopodobnie już na zawsze.

Po kilku dniach spędzonych na nużących obowiązkach wreszcie pojawił się strażnik Gaary.
-Co się dzieje? - zapytałam otępiałym głosem.
-Kazekage cię wzywa. Przyszły informacje z Konohy.
-R..Rozumiem. - potwierdziłam i w biegu wypadłam z mieszkania nie przejmując się tym że taranowałam po drodze wszystkich mieszkańców. Po takim czasie wreszcie się czegoś dowiem. Wreszcie poznam całą prawdę.
Wskoczyłam na dach piaskowego bloku usytuowanego zaraz przed biurem Kazekage i z zawrotną prędkością wpadłam do budynku. Gdy tylko się tam znalazłam ogarnęło mnie dziwne uczucie.  Jednej strony odczuwałam zawzięcie, że chcę dowiedzieć się tego, co ma do przekazania mój brat a z drugiej moim umysłem targał niewyobrażalny żal i przygnębienie. Uświadomiłam sobie, iż przez cały ten czas podświadomie nastawiałam swój umysł na to, że Nara jednak żyje, że nic się nie stało. Każdego dnia budziłam się z myślą, że to tylko zły sen ale chwilę później do mego umysłu docierała bolesna prawda.

Zwolniłam kroku i powoli ruszyłam w stronę biura brata. Na ostatnim odcinku jeszcze na chwilę się zatrzymałam myśląc o Bóg wie czym i ruszyłam dalej. Młodszy z moich braci stał zaraz przy drzwiach swojego biura. Kankuro natomiast siedział na krześle w twarzą wbitą w ziemię.
-Gaara? Co się dzieje? - zapytałam patrząc na czerwonowłosego.
-Są wieści z Konohy. - odpowiedział sucho ale w jego głosie doszukałem się dziwnej nuty lecz nie miałam pojęcia co to było.
-Powiedz o co dokładnie chodzi. - naciskałam czując w gardle narastającą gule. Chciałam już zacząć płakać ale Kankuro odezwał się w ostatniej chwili.
-Wejdź do gabinetu. Wszystko ci wyjaśni.
-Kto? Powiedz...- spojrzałam na drzwi do pokoju Kazekage a gdy się odwróciłam moi bracia byli już kilka metrów dalej.
Drżącą ręką nacisnęłam klamkę i powoli przesunęłam do przodu toporne drzwi. W środku stał Shikamaru.

Stałam w drzwiach porażona widokiem, który ukazał się moim oczom. Shikamaru stał w biurze jak gdyby nic się nie stało. Tak samo jak ja nie mógł jednak wydusić ani słowa. Wpatrywał się tylko w moją osobę z nadzieją i pewnym żalem w oczach. Chwila ciszy, która wydawała się wiecznością sprawiła, że podbiegłam do niego i wtopiłam swoje usta w jego. Pocałunek trwał chwilę bo potem Nara oberwał solidnego liscia.
-Gdzieś ty był do cholery?! - wydarłam się na cały glos - Tyle czasu cię nie było! Nie wiesz co przeżywałam!
-Temari... Długo by opowiadać. To upierdliwe...- odezwał się zszokowany czarnowłosy.
-Ty jesteś upierdliwy! Wiesz jak się martwiłam... - mówiłam przez płacz - Wiesz jak to przeżyłam? Myślałam, że cię straciłam!
Wtuliłam się mocno w jego poszarpaną kamizelkę a z moich ust padły słowa, o które nigdy bym się nie posadziła.
-Kocham cię Shikamaru. Bardzo. Nie zostawiaj mnie więcej, rozumiesz? Chce być z tobą... przy tobie... Zawsze.
-To ostatni raz, obiecuję. - odpowiedział czule gładząc mnie po włosach. Przylgnęłam do niego jeszcze bardziej chyba tylko po to aby usłyszeć kilka cichych denerwujących, doprowadzających mnie do białej gorączki ale zarazem tak bardzo potrzebnych słów.
- Rany... Jesteś strasznie upierdliwą kobietą ale też cię kocham, Temari.

Witam, przerwa od opowiadania była dość długa. Dziękuję że motywację do skończenia rozdzialu, która dostałam od julin685. Naprawdę pomogło. Miłego czytania! ♥️

Upierdliwości (Shikatema)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz