tak tęsknię

21 2 0
                                    

byłam naiwna wierząc, że nie uda ci się mnie sięgnąć. 

nawet nie wiesz, jak bezbłędnie sobie z tym poradziłeś; to we mnie pojawił się problem, kiedy nie pozwoliłam sobie zaufać ludzkiej naturze, tej nieomylnej i jedynej. dryfowałam na powierzchni, nie chcąc, aby woda poznała najskrytsze zakamarki mojego ciała, mówiłam; nie ma cię, nie ma, patrząc w zupełnie przeciwną stronę. nieustannie rzucałam słowa nie zdając sobie sprawy z ich miary, bojąc się, że gdy nadejdzie cisza - zniknę. 

i wtedy oszukiwałabym się w pustce, ale tym razem bez wyjścia, tym razem tak naprawdę. bo kiedy byłeś obok, nadzieja chyliła się nad moim ramieniem i krzyczała: ty kłopotliwa, bezkrytyczna istoto! ukorz się, bo pewnego dnia dopadnie cię żałość, jakiej nikomu nie dane zaznać. 

a teraz tęsknię, tak tęsknię i proszę czas, żeby leciał szybciej, ale chyba nie chce słuchać mnie ani dziś, ani wczoraj, ani kiedy błagam go, by zatrzymał się i pozwolił mi kochać cię nieustannie. 

trochę tego nie rozumiem, ale potem zastanawiam się - czy muszę to rozumieć? czy to możliwe, aby łaknąć czegoś, czego nie da się posiąść? bezsens żenująco wnikliwych pytań ciągnie się w nieskończoność i już jestem nigdzie - w miejscu, w którym nie ma nic, żadnych wątpliwości, pomówień ani zadum. są tylko wspomnienia, słodko-gorzkie przebłyski lotnych emocji i czarujących chwil. 

widzę twoje oczy, lśniące od pobliskich latarni, i martwi mnie nieco ten nieznany mi żal, który przebija się przez ciemną barwę, a jednocześnie zastygam w zdumieniu; to sprawia,  że jesteś jeszcze piękniejszy i nieosiągalny. widzę też, jak uśmiechasz się po kryjomu, ale zerkam tak uważnie, bo przecież nie daruję sobie, jeśli przegapię choć skrawek ciebie. czuję, jak łapiesz mnie za dłoń i przykładasz do niej gorące, zmęczone wargi-

rozpadam się, a ty znów mnie łapiesz i chowasz w sobie, żeby przypadkiem nie upuścić fragmentu postrzępionej duszy. 

dociera do mnie, że te wszystkie zmartwienia są pozbawione jakiegokolwiek znaczenia, a mimo to wciąż nie potrafię się ich pozbyć. zbyt mocno oszalałam, jestem szalona, bo boję się, że jesteś jak domek z kart i ulecisz, kiedy wydam o jeden oddech za dużo. strach paraliżuje każdą cząstkę materii i doskonale wiem, że nie powinnam oddawać mu się tak łatwo, ale kochanie, co jeśli tak naprawdę wszystko, co nas otacza, jest jedynie lichym, karcianym schronieniem? 

delikatnie stąpam po niepewnym gruncie. już czuję, jak się zapada, brakuje mi powietrza, więc przykładasz swe usta do moich i dajesz mi w tym momencie cały wszechświat; gwiazdy migocą niewinnie pośród chaotycznych myśli, eter przesiąka przez ubranie i budzi każdą zaspaną komórkę, a ty słodko żegnasz mnie tęsknym pocałunkiem, którego rozpaczliwie nie chcę kończyć. z jakiegoś powodu nadal tu jestem, mimo iż ziemia opuściła moje stopy, a może to ja wreszcie odrzuciłam moralność i pozwoliłam, abyś zabrał mnie tam, gdzie tylko zechcesz?

jakby to było w ogóle istotne. 

teraz jestem sama. ta bolesna świadomość wywierca mi dziurę w głowie, która nawet nie boli; rani mnie tylko ta głupia żądza bliskości. nie byle jakiej, ale twojej, dlatego to jeszcze gorsze, bo wiem, że nie jestem w stanie cię złapać, przyciągnąć i wtulić się w kontrastowo spokojne ciało. 

kolejne obrazy pojawiają się przed moimi oczami - na każdym jesteś ty, bo któżby inny? zły, uśmiechnięty, ziewający ze zmęczenia, innym razem drżysz pod wpływem ekscytacji, i mówisz, i śpiewasz, i płaczesz, i szepczesz, i robisz wszystkie te rzeczy, które sprawiają, że chcę cię tutaj jeszcze bardziej. 

tak tęsknię za tym, co dopiero przyjdzie. czy nie jestem zachłanna? parszywie wygłodniałe stworzenie, żądne, byś je zaspokoił, a wystarczy tylko spojrzenie. sama nie rozumiem, jak to możliwe, że choć dajesz mi tak dużo, ciągle chcę więcej, a im więcej biorę, tym mocniej pragnę oddać ci siebie całą. boję się, że w końcu nie zostanie już nic - czy wtedy nadal będziesz? 

tak tęsknię za wiecznością, której nigdy nie dosięgnę, nieważne, jak daleko się wychylę. spadnę, a wtedy obolała i smutna zapragnę jej jeszcze bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej.

tak bardzo tęsknię. 

a ty nawet nie wiesz, że cichym głosem, kiedy nie słuchasz, nazywam cię swoją wiecznością. 

słodka niezmienności; kocham cię. 

droga wiekuistości, bezustanności, trwałości, niewzruszona i obfita w imiona; chcę ci tylko powiedzieć, że wszystko jest w porządku. choć nie ma cię przy mnie, to wiem, że będziesz, kiedy odejdę. 

i na ostatek wszystko będzie tak, jak miało być zawsze. 


You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Sep 01, 2019 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

zostań takWhere stories live. Discover now