🥗

123 25 0
                                    

      Rozbite szkło chrupało przyjemnie pod grubymi podeszwami butów. Słońce, okrywające chmury czerwonym szalem, zachodziło poza horyzont, ostatnimi promieniami przebijając się przez przezroczyste ściany; w niektórych miejscach, co prawda, wcale nie tak czyste, bo ochlapane były zaschniętym już błotem, co zapewne było winą tych samych ludzi, którzy uciekając pobili kilka szyb. Fragmenty szkła mieszały się przez to z ziemią, powpadały do doniczek i ukryły się pod większymi liśćmi, na stałe tworząc nieestetyczną mozaikę. Wszystko tam było w błocie i pachniało duchotą, ale mimo to i tak miało swój urok. Była to jedna z nielicznych rzeczy, jakie zachowały się po katastrofie.

— Zrobiłam sałatkę — Wesoły głos rozniósł się po szklarni. Rozbite szkło znów zachrzęściło pod grubymi podeszwami.

— Nie wiedziałam, że umiesz gotować.

— Bo nie umiem.

Niziutka blondynka trzymała w dłoniach miskę z sałatą, pomidorem i czymś jeszcze. Druga miska stała za nią, na plastikowym, rozkładanym stoliku. Oba naczynia były porcelanowe, a brzegi miały całe wyszczerbione od noszenia ich w plecaku i ciągłego korzystania. A przecież mówiła jej, że lepsze by były plastikowe — ba, już nawet ceramiczne byłyby lepsze!

— To pierwszy raz, kiedy coś sama przyrządziłam, więc nie bądź zbyt niemiła, okej? — Blondynka próbowała się usprawiedliwić, podczas gdy wzięła plastikowy widelec i podała go drugiej dziewczynie, sobie wyciągając kolejny z plecaka leżącego przy stoliku.

Tamta wywróciła oczami, ale przytaknęła i niewiele myśląc, nabiła listek sałaty, po chwili wkładając go do ust. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz cokolwiek jadła, ale coś było nie tak. Oczywiście nic nie powiedziała, zjadając swoją porcję w ciszy, ale kiedy na dnie miski nie zostało nic oprócz kilku czarnych ziarenek piasku, w końcu do niej to dotarło.

— Następnym razem umyj warzywa, zanim je podasz, Lu.

Blondynka chwilę na nią patrzyła, po czym pokiwała głową. Nie speszyła się ani nie zniechęciła; po prostu zanotowała sobie z tyłu głowy tę przydatną informację, mając pewność, że drugi raz nie popełni tego samego błędu. Trudno jej było się odnaleźć w nowej sytuacji, ale nie miała zbyt dużego wyboru. Poza tym, to było poniekąd to, czego zawsze chciała — swoboda, próbowanie nowych rzeczy, popełnianie błędów i uczenie się na nich. I zrobienie pierwszej w życiu sałatki.

Lu wyciągnęła z plecaka duży koc i rozłożyła go na kawałku ubitej ziemi, by po chwili wyciągnąć drugi, mniejszy, służący do przykrycia się. Chociaż postanowiły zatrzymać się na noc w szklarni, a na dworze było całkiem ciepło, to w środku nie panował charakterystyczny skwar; przez wybite szyby wdzierało się rześkie nocne powietrze, tak więc okrycie było obowiązkowe. No, może nie tyle obowiązkowe, co nadające całej sytuacji uczucia komfortu. Fałszywego, bo fałszywego, ale jak na prowizoryczne łóżko, mogło być.

— Chodź, Blackie, już późno — Lu poklepała miejsce na kocu obok siebie. — Tym razem musimy postarać się wstać wcześnie.

Szur, szur, grube podeszwy ruszyły w stronę blondynki. Chwilę potem wylądowały przy doniczce z sadzonką pomidorów, a ich właścicielka ułożyła się obok drugiej dziewczyny. Lu leżała na plecach, z fascynacją patrząc przez szklany sufit na lekko rozmazane gwiazdy. Od kiedy światła miast ich nie przyćmiewają, widać całe mnóstwo błyszczących punkcików na ciemnym tle i Lula to uwielbiała. Każdego wieczoru liczyła je, póki nie usnęła, a gdy pogoda jej tego zabraniała, nasyłając na niebo gęste chmury, wyobrażała sobie, że to robi.

Minął dopiero tydzień, a ona zdążyła już tak mocno pokochać gwiazdy.

— Opowiedz mi o konstelacjach, Blackie — poprosiła rozmarzonym tonem.

Blackbell dwie noce temu zdążyła powiedzieć o kilka słów za dużo i od tamtej pory zmuszona jest opowiadać ciekawskiej dziewczynie wszystko, co wie na temat zbiorów i konstelacji. A trzeba przyznać, że była to dość pokaźna wiedza.

W tym wypadku lepiej więc zmienić temat.

— Czemu nagle chcesz wstać wcześnie? Myślałam, że planowałaś w końcu się wysypiać.

— Czytałam gdzieś o carpe diem czy czymś podobnym, pomyślałam, że to nawet fajna rzecz. Wiesz, mieć czas na co tylko chcesz. To daje dużo możliwości — Spojrzała z wyczekiwaniem na twarz brunetki, ale widząc tylko konsternację, odwróciła się z zawodem na drugi bok. — Dobranoc.

Po tych słowach w szklarni zaległa cisza. Szumiała w uszach, roznosiła się echem, wynudzając Blackbell do szaleństwa. Może Lu miała rację.

Więc postanowiła zasnąć. Pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna.

— Dobranoc, Lu.

     

(ge)lato Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz