26 ♦ Pokuta

507 62 36
                                    

2/3, ostatni rozdział, a jutro rano epilog :D
Spokojnej soboty!

* * *

W bibliotece szeptały nawet książki. Najmniejszy szmer zamieniał się w powłóczyste kroki cardalińskich szubrawców, a echo muzyki w ich rechot. Thanet nasłuchał się wiele, krocząc po piętrach. Z początku uznał, że roztropniej byłoby zostawić laskę u Alecsa, w końcu rzucała się w oczy i mimo maski stawał się łatwo rozpoznawalny. Po wejściu na salę odkrył, że wielu gentlemanów machało sobie takową, spacerując od ściany do ściany, toteż przestał się o to martwić, a skupił na ważniejszych kwestiach.

Liczyło się przede wszystkim bezpieczeństwo Jaśnie Oświeconego, a kto miał je zapewnić jak nie jednonogi student medycyny?

Jego zadanie polegało na przechadzce od drzwi do drzwi i rewizji pomieszczeń tych mniej lub bardziej dogodnych na zasadzkę. Rzecz w tym, że na bal ściągnęło kilka setek gości, na dodatek w maskach, i nie sposób było określić, kogo brakowało. Dlatego Thanet chwytał się wszystkiego, co wpadło mu do głowy.

Po opuszczeniu sali balowej zajrzał do kuchni i sprawdził liny przymocowane do żyrandoli, skontrolował podawane potrawy mimo zniecierpliwionych westchnień kucharzy, sypialnie, pokoje księcia Belraya, aż wreszcie trafił na szmery w bibliotece.

Rozmiarom dorównywała sali balowej, a między półkami nietrudno ukryć się i setce zamachowców. Zasłyszane dźwięki nie przypominały wzajemnie uciszającej się bandy, a co najwyżej garstki. Z nimi Thanet poradziłby sobie w pojedynkę. Sięgnął po pistolet i krok za krokiem bliższy był naciśnięcia spustu oraz paradoksalnie mniej dbał o to, czy sam nie oberwie.

W ciemnościach minął stolik, choć mało nie stracił drugiej nogi, zakradł się pod regał, a potem na ile było go stać, wpadł w przejście i wycelował.

Para w dwuznacznej pozie wrzasnęła na jego widok, on niemal także. Odskoczyli od siebie, a mężczyzna z wrzaskiem wskoczył za kobietę. Próbował błagać o życie, oferował nawet klejnoty, ale Thanet z obojętnością schował pistolet pod frakiem i sfrustrowany wycofał się na korytarz, choć w istocie kamień spadł mu z serca.

Tym samym skończył patrol, wpadając na trop co najwyżej własnej głupoty. Ani śladu broni, poszlak i podejrzanie wyglądających nieznajomych. Z każdym krokiem wściekał się coraz bardziej, a stukanie laski o marmurową posadzkę tylko działało mu na nerwy. Musiał coś przeoczyć, coś arcyważnego i jakże oczywistego. Dopuszczalna była też możliwość, że książę Garnet wcale nie planował spisku i dotychczas grał wszystkim na nosie, a pannę Jobeth oszukał. Thanet musiał jednak zakładać najgorsze.

Gdy zszedł do sali balowej, przez głowę przemknął mu pomysł, by przeczesać teren wokół pałacu, ale wtedy usłyszał za sobą:

- Poruczniku Alasaas.

Zachwiał się na lasce i zmusił, by stanąć twarzą w twarz z Wielkim Księciem Ranimonem Varvarosem.

- Wasza Wysokość. - Skłonił się głęboko.

Z głowy wyleciała mu cała poprawna tytulatura, miał jednak nadzieję, że Wielki Książę go o nią nie skróci.

- Rozumiem, że stawi się pan w palarni w odpowiednim czasie - upewnił się, choć w rzeczywistości wydawał mu rozkaz.

- Tak jest.

Nikt tak nie denerwował się obecnym stanem rzeczy jak Jaśnie Oświecony. Thanet mógł przeszukać wszystkie komnaty, pokoje dla służby, skrytki i korytarze, mógł również strzelić do każdego Cardalińczyka, który wzbudzał jego podejrzenia, ale Ranimon Varvaros gotował się w swojej bezczynności. Musiał się uśmiechać, prowadzić swobodne pogawędki, zabawiać gości i nie myśleć przy tym o oddechu Śmierci na karku.

Inopia: Klucz PrawdyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz