Rozdział 6

1.9K 208 197
                                    

Jiang Cheng niemal odruchowo chwycił białego psa. Różowy jęzor co raz przejeżdżał mu po twarzy i zahaczał o grzywkę, stawiając ją do góry. Czarne pukle wygięły się, układając w delikatne fale, których końce dźgały błękitne oczy. Twarz lidera YunmengJiang nagle jakby złagodniała. Szczenię zdawało się mieć taryfę ulgową. Mogło śmiać się i całować, w swój psi sposób, nie będąc przy tym skrzyczanym. Wargi mężczyzny wygięły się delikatnie, zdradzając cień uśmiechu. Zaraz jednak kąciki jego spękanych ust opadły, a w błękitnych oczach zatańczyła burza. Obraz Lan XiChena niekoniecznie napawał go entuzjazmem, choć zauważył, że raczej czuje przenikający chłód, aniżeli wściekłość.

— Czyżbyś miał jakąś sprawę do Przystani Lotosów? — zapytał jednak chłodno, powstrzymując serce, które nagle zaczęło jakby drążyć dziurę wewnątrz niego, byle tylko uciec z ciasnej piersi.

Włochaty czworonóg kręcił się teraz wokół jego nóg, uderzając ogonem w piszczele, przykryte długimi butami. Radosna kulka wręcz szalała ze szczęścia, a jej oczy skrzyły się jak dwie perły w rzeźbionej spince.

Do Lan Huana dotarł nagle absurd sytuacji. Cóż miał powiedzieć? Czarna plama powoli przysłaniała to światło, jaśniejące w jego zakochanej duszy. Naraz zrobiło mu się niedobrze, a w ustach rozniósł metaliczny posmak. Gardło zdało się być nagle ściśnięte i pokryte grubą warstwą ropy, uniemożliwiając mówienie.

— Ja... — odchrząknął, gdy usłyszał, jak słabo i żałośnie brzmi jego głos — Ja chciałem cię przeprosić. — zatrzymał się na chwilę, zbierając odwagę, by przepuścić przez usta te słowa — Za ten pocałunek.

Zwykły ludzki wstyd kazał mu spuścić głowę, jednak bolesny błysk, w lazurowych oczach, sparaliżował jego ciało i umysł.

Jiang Cheng, mimo usilnych prób, nie był w stanie ukryć, że ubodły go słowa Lan XiChena. A raczej to, w jak niepoprawny sposób je odebrał. Przeprosić za to, że okazało się komuś uczucia, jest najgorszą możliwą opcją. To jak mieć żal, że serce wybrało właśnie tę osobę. Jiang Cheng od dzieciństwa miał wrażenie, że rodzice się na nim zawiedli. Jak więc mogło nie zaboleć go to, że kolejna osoba, na której zaczynało mu zależeć, żałuje swoich uczuć?

— Rozumiem. — odparł chłodno, podnosząc dumnie głowę, by łzy wściekłości nie spłynęły po pobladłych policzkach — Jeśli to wszystko, to wybacz, ale przez ostatnią niedyspozycję mam duże zaległości, więc będę zmuszony cię pożegnać.

Lan XiChen niemal zachwiał się na nogach. Słowa przygniatały go do ziemi, wyrywając oddech. Serce jakby straciło zapał, bijąc coraz to wolniej i mniej radośnie. Jak gdyby chciało ogłosić swoją kapitulację. Nad oczami zrobiło się ciemno i gorzko.

— Ja... — zaczął znów, ale nie dokończył.

Bo cóż miał powiedzieć? Przeprosił, co było jego celem. Miał jednak wrażenie, że liczył na coś więcej i właśnie się zawiódł.

A Jiang Cheng patrzył jedynie na niego ostrym wzrokiem, w którym nawet nie było śladu wcześniejszej rysy.

— Ty. — rzucił zimno, wcale nie pomagając jąkającemu się mężczyznie — Co się stało, to się nie odstanie. Nie musisz nic więcej mówić, ale proszę, po prostu już odejdź. — dodał jednak, głosem łamiącym się jak gruby lód.

Jego oczy zabłyszczały, a śnieżna zamieć przykryła lazurowe spojrzenie.

Lan XiChen zamknął usta. Dolna warga wciąż drżała mu w niekontrolowanych spazmach. Jasna kulkeczka kręciła się między ich nogami, popiskując co chwilę. Mokrym nosem szturchała łydki starszego, a paciorkowate oczy wręcz rozpaczliwie nakazywały zrobić cokolwiek.

Pierwszy Dotyk ~ Jiang Cheng x Lan XiChen Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz