in memoriam

47 5 0
                                    

Twoja twarz blada, gdzieniegdzie przyozdobiona sinymi plamami. Twoje oczy zamknięte, rzęsy długie, rzucają cień na opadłe policzki. Twoje rysy spokojne, jakby nic już cię nie dręczyło. Tylko te trzy siniaki na skroni mówią co innego.

Twoje dłonie złożone jak do modlitwy. Drewniany różaniec owinięty wokół twych palców, nawet nie jest twój. Nowy garnitur, pantofle i krawat. Kolejne liczby na niewystawionej jeszcze fakturze. Dębowa prosta trumna. I ten jeden wieniec od twojej siostry, gdyż nikogo jeszcze nie ma.

Stukot moich szpilek o zimną posadzkę. Tak zimną jak ty. Mój płacz, zdławiony szloch, kiedy patrzę na twoją twarz. Sprawiasz wrażenie śpiącego. Wyobraźnia płata mi figle i przez moment twoja klatka piersiowa się unosi. Mam ochotę podejść i równocześnie uciec.

Różaniec, jeden, drugi, trzeci, koronka do tego i tamtego, wieczny odpoczynek racz mu dać, Panie, różaniec. Ludzie przychodzą, wychodzą, a ja patrzę raz na ciebie, raz na nią, skuloną w sobie, jakby nieobecną. Zostawiłeś ją samą, jak ma sobie poradzić? Obserwuję jak zapada się, powolutku tonie, chwytając brzytwę za brzytwą.

Po raz ostatni patrzę na ciebie tego ranka, nagle wieko zaczyna opadać i wpadam w histerię. Coś zaczyna przebijać się przez mur zbudowany z zaprzeczeń. Przecież nie mogą cię zamknąć, udusisz się. Wracaj. Gdzie idziesz? Przecież tyle spraw zostało do załatwienia, tyle dni do przeżycia. Gdzie się podziałeś?

I mimo że wiem, gdzie cię szukać, bronię się dzielnie przed skierowaniem mych kroków w tamtą stronę. A mieszkanie jest pełne ciebie i jednocześnie takie puste. Takie ciemne i ciche. I czyste. Przeraźliwie czyste, pomimo twych ubrań, twych narzędzi, wody po goleniu i okularów leżących na kuchennym parapecie. I nagły ścisk w gardle i łzy napływające do oczu przy każdym spojrzeniu na ten nieszczęsny taboret, na którym kostucha złapała cię w swoje szpony.

Lęki, fobie i nerwice, definicja całego miesiąca. I choć szukam sobie miejsca, to nigdzie nie mogę go znaleźć. Kolejne opakowanie hydroksyzyny na receptę, kolejna czarna koszula znajduje miejsce w szafie, kolejny dzień pod znakiem zapytania. Jest źle, ale komu mam o tym powiedzieć? A wiesz co jest najgorsze? Wyrzuty sumienia.

Dlaczego nie wraca? A, wiem, to przeze mnie. Niby twoje słowa, odbijają mi się w głowie. A wiesz co jeszcze zaprząta mi myśli? Jak jeszcze raz sprawisz, że ona zapłacze, to pożałujesz. Dwa tygodnie po usłyszeniu ode mnie tych słów zniknąłeś. I znikasz w dalszym ciągu, bo coraz rzadziej mam wrażenie, że otworzą się drzwi i przekroczysz próg. Głupia ja.

Miliony wspomnień, tysiące dobrych momentów, setki ciepłych słów. Gwieździste jesienne niebo, kiedy trzymasz moją małą dłoń i prowadzisz cichą polną drogą. Głośne tykanie zegara, kiedy poprawiasz w nocy moją kołdrę. Przyjemne słońce, kiedy jedziesz tuż przede mną nowiutką ścieżką rowerową. Nasze miarowe kroki, kiedy ciągniesz moją ciężką walizkę na dworzec. I tyle zdjęć z pierwszych, drugich, trzecich urodzin. Twoje stare zdjęcia dowodowe w moim portfelu.

Ostatnie lata przepełnione żalem i bólem. Krzyk, wyzwiska i wieczna pretensja. Nieprzytomne spojrzenia, niespokojny sen i jęki cierpienia. Więcej zmarszczek, kolejna stracona praca. Kolejne hektolitry tego śmierdzącego piwa. Pieniądze, których i tak brakuje, wyrzucane w błoto. Kłótnie. I dziwisz się, dlaczego nie chciałam wracać.

Ale dopiero teraz rozumiem. I mam ci tylko jedno do powiedzenia. Żałuję. Żałuję i chciałabym jedynie wiedzieć, czy w momencie, w którym stanęło ci serce, bałeś się. Czy przez ten ułamek sekundy pomyślałeś o nas? Wiem, że nigdy się nie dowiem.

I to będzie męczyć mnie do końca życia, łącznie z pozostawionymi kredytami oraz podziurawioną psychiką.


ojcu,
w ramach przeprosin
za brak pożegnania

ONCEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz