Wysiadł z samochodu i postawił kołnierz skórzanej kurtki by ochronić się przed wiatrem. Wcisnął ręce do kieszeni i ruszył przed siebie. Starając się nie rzucać w oczy, okrążył budynek, który był jego celem, i przedostał się na jego tyły. Obserwował uważnie okolicę, chcąc się upewnić, że nie ma żadnych świadków lub ochroniarzy. Wiedział, co prawda, że nikt nigdy nie pilnuje tego miejsca, z tego choćby powodu, że nie ma zagrożenia włamaniem. W budynku nie ma wielu rzeczy, które można by ukraść, a te, choć nie liczne, są odpowiednio strzeżone tam, gdzie to konieczne. Nie miał jednak ani ochoty nikomu się tłumaczyć z tego, co tu robi, ani sił by załatwić to w inny sposób. Zresztą był pewien, że gdyby obezwładnił, choć jednego strażnika, szybko pojawiłoby się ich kilkunastu, a obecnie nie byłby w stanie pokonać tylu, w pełni sprawnych mężczyzn. Wolał, więc załatwić to po cichu.Korzystając sprawnie z wytrychu, dostał się tylnym wejściem do najwyższego budynku w mieście. Starając się poruszać bezszelestnie, żwawym krokiem zaczął pokonywać kolejne schody i piętra. Musiał jednak zwolnić czując narastający ból w klatce piersiowej. Stale zapominał o tym, by się nie przemęczać, jednak lata spędzone na ulicach Anomie wyrobiły u niego pewne nawyki, których nie potrafił się pozbyć z dnia na dzień, choć usilnie próbował.W końcu dotarł na sam szczyt, stając przed zamkniętymi drzwiami prowadzącymi na dach biurowca. Ponownie korzystając z wytrychu otworzył zamek, wziął głęboki wdech i nacisnął klamkę. Drzwi stanęły przed nim otworem i choć początkowo niepewnie, przekroczył próg. Szedł jak we mgle, przytłoczony myślami, obrazami z przeszłości, wspomnieniami. Dotarł na skraj budynku. Z zaciśniętymi pięściami spojrzał w dół, pozwalając by wiatr rozwiał mu już lekko przydługie, czarne włosy, w pierwszej chwili przysłaniając widok. Ludzie z tej wysokości byli tylko drobnymi punktami, mimo to z łatwością rozpoznał sylwetkę Mariny, która właśnie wracała z pracy do niewielkiego mieszkania, położonego dwie przecznice dalej.Przycupnął, odrywając pięty od podłoża. Zastygł w tej pozycji, wyglądając zupełnie jak gargulce na starych budynkach tegoż miasta, wpatrując się w najgorszą dzielnicę Torn Town nazwaną, poprzez panujące tam bezprawie, Anomie i rozmyślając nad tym, jak do tego wszystkiego doszło.Nie sądził, że kiedykolwiek tu wróci. Nie po tym, co go tu spotkało. Od kiedy pierwszy raz znalazł się w tym mieście, a miało to miejsce, gdy miał zaledwie dziesięć lat, pragnął się stąd wyrwać. Musiał jednak wytrzymać. Przeczekać do osiągnięcia pełnoletności, by nie zostać złapanym przez odpowiednie służby i ponownie sprowadzonym do sierocińca „Nadzieja" z Cram Town, którego nazwa niestety nie miała nic wspólnego z prawdziwym charakterem tego miejsca. Nie sądził jednak, że gdy w końcu będzie wolny, przez jednego człowieka, pocznie wracać w te miejsce niemal każdej nocy, z jak mu się wtedy wydawało, własnej woli.
______________________________________
Wybiegł ze sklepiku, przebiegając miedzy nielicznymi przechodniami, uważając by na nikogo nie wpaść, ani nie potknąć się o leżące na ulicy śmieci, czy gruz ze zniszczonych budynków. Słysząc za sobą krzyki sprzedawcy, który udał się w pogoń za chłopcem, skręcił w pierwszą-lepszą uliczkę i wskoczył do studzienki sprawnie łapiąc się w locie drabinki. Przeczekał w takiej pozycji, aż kroki w okolicy ucichną i był pewien, że nie zostanie złapany. W końcu wyszedł na powierzchnię i nie bez problemów przepchnął pokrywę na miejsce. Następnie, by nie ryzykować, udał się dalej uliczką, chcąc oddalić się od tego miejsca. Wytarł przybrudzone dłonie w materiał spodni, wyciągnął z kieszeni niewielkich rozmiarów, dopiero, co skradzioną bułkę i łapczywie odgryzł spory kęs. Nie był dumny z tego, że kradł. Długo nie mógł się do tego zmusić. Jednak po tygodniach spędzonych na głodowaniu, zrozumiał, że nie ma innego wyjścia.To było jedyne miejsce, skąd nie sprowadzono by go z powrotem do sierocińca, i tylko, dlatego nie opuścił jeszcze tego pozbawionego wszelkich zasad miejsca. Nikt tu nie przejmował się dziesięcioletnim chłopcem. Nikt nie interesował się tym, czy ma rodzinę, gdzie mieszkać, czy jeść. Nikt nie zwróciłby uwagi, gdyby nagle został zabity. Na każdym kroku musiał uważać. Każdy był potencjalnym zagrożeniem. Napady, pobicia, porwania i zabójstwa były tu na porządku dziennym. Mimo to jeszcze ani razu nie widział radiowozu policji, czy ambulansu. Obserwując innych poznał panujące tam zasady i niechętnie na nie przystał. Nie chciał sam zostać przestępcą jak inni, ale wielokrotnie musiał łamać dane sobie słowo.Po pierwszych nieudanych próbach kradzieży jedzenia, w końcu udało mu się opracować kilka, zazwyczaj działających, metod. I choć celem jego było jedynie niezbędne jedzenie, zawsze starannie przygotowywał drogę ucieczki, na wypadek przyłapania na gorącym uczynku. Zazwyczaj chował się wśród śmieci w bocznych uliczkach, ale gdy odkrył, że większość studzienek jest otwarta, postanowił to wykorzystać, tym bardziej, że coraz częściej zostawał znaleziony przez sprzedawców. Pierwszy raz, wykonując trik ze studzienką złamał rękę, ale powstrzymując się przed krzykiem bólu, nie został złapany. Nie poddał się i gdy kość się zrosła spróbował ponownie. W końcu doszedł do wprawy i taki skok nie sprawiał mu już problemu.Zajęty pieczywem, na chwilę zapomniał o zachowaniu czujności. Spokój nie mógł jednak trwać długo. Już po chwili drogę zaszło mu troje chłopaków wyglądających na szesnaście lat, a za plecami usłyszał kroki czwartego.– Czego tu szukasz? – odezwał się jeden z nich. Chłopiec spuścił głowę i wyglądał jakby chciał się schować we własnych ramionach. – Patrz jak się do ciebie mówi. – I szarpnął go za włosy zmuszając do podniesienia na nich wzroku. Był przerażony, wskazywał na to całym ciałem, jednak oni się tym nie przejęli. Ujrzawszy jednak oczy chłopca, szesnastolatek, który do tej pory, jako jedyny się odzywał, wybuchnął gromkim śmiechem. – Mój husky ma takie same oczy. Twój ojciec lub matka było psem? – Zaśmiał się.Jednak chłopcu nie było do śmiechu. Już w sierocińcu dzieci wyśmiewały go z powodu heterochronii. Jedno niebieskie, a drugie brązowe oko, były odwieczną przyczyną obelg i wyzwisk. Jednak wzmianka o rodzicach, co gorsza obraza ich, sprawiła, że krew się w nim zagotowała i na moment zapominając kompletnie o strachu, kopnął nastolatka w krocze. Następnie, korzystając z chwili zaskoczenia, wyminął pozostałych i zaczął uciekać.– Zabiję tego dzieciaka. Łapcie go! – Klęcząc na ziemi, wydał rozkaz przyjaciołom, z których jeden zaraz pomógł mu wstać.Biegł ile sił w nogach ciasnymi uliczkami. Słyszał coraz wyraźniej, nieubłaganie zbliżające się kroki czwórki nastolatków. Zaczął panikować, nie wiedząc gdzie uciec, gdzie się przed nimi ukryć. Do oczu napłynęły mu łzy, przysłaniając widok i tym bardziej utrudniając ucieczkę.Nagle wpadł na druciany płot. Zaczął się na niego wspinać, kalecząc sobie dłonie na szczycie. Zaczynał mieć nadzieję, że może jednak ma jeszcze szansę im uciec. Pomyślał, że może go zgubili, skoro jeszcze go nie dopadli. I gdy już miał przeskoczyć na drugą stronę, zahaczył nogawką o drut. Stracił równowagę i rozdzierając materiał niemal na całej długości spodni, upadł plecami na ziemię. Pociemniało mu przed oczami, gdy uderzył głową o chodnik. Poczuł jak coś ostrego przeszywa jego ciało w okolicy lewego barku. Krzyknął z bólu, ale nie był w stanie się ruszyć. Czuł się tak, jakby coś go przybiło do ziemi, nawet nie mógł się zwinąć z bólu. Dotknął ramienia i z przerażeniem zdał sobie sprawę, że nadział się na jakiś stary, zardzewiały, wystający z ziemi pręt, który przebił jego bark na wylot.– Mamy go.Usłyszał głos znokautowanego chłopaka. Następnie płot zagrzechotał kilkukrotnie i już po chwili czworo rządnych zemsty nastolatków stało nad nim. Nie przejął ich widok pręta wystającego z ciała chłopca. Zaczęli go kopać, gdy ktoś jeszcze zjawił się w alejce.– Bijcie dzieciaka? Nie starczy wam odwagi by napaść na kogoś równego sobie? – odezwał się mężczyzna przed trzydziestką. Był postawnie zbudowany, broda dodawała mu lat, zaś krzywy nos wskazywał, że niejednokrotnie oberwał, jednak dłonie i pewność siebie mówiły, że to on częściej zadawał celne ciosy.– Zajmij się lepiej swoimi sprawami – warknął jeden z nich.– No chyba, że chcesz oberwać – ponownie zabrał głos rudzielec.Na jego słowa pozostali stracili zainteresowanie dzieciakiem i zaciskając pięści, odwrócili się w gotowości, w stronę mężczyzny. Ten ze spokojem czekał na ich ruch, słusznie przewidując, że nie będzie trwało długo, aż któryś się na niego rzuci. Z łatwością odparł amatorski atak, setki razy wyćwiczonym, prostym ruchem ręki. Następnie bez wielkiego wysiłku, wykręcił napastnikowi rękę do tego stopnia, że ramię wyskoczyło z panewki, a młodzieniec zawył z bólu. Dalej prawie się nie ruszając uniknął ciosów kolejnego, który z bojowym okrzykiem rzucił się na przeciwnika. Starczyło jedno proste uderzenie otwartą dłonią w nos, by chłopak padł na ziemię. Ostatnia dwójka chcąc wykorzystać teoretyczną przewagę liczebną, rzuciła się na niego jednocześnie. Uchylił się przed ciosem jednego, a następnie złapał nogę drugiego i wykonując niezbyt skomplikowany ruch wykręcił mu kończynę, powalając na ziemię. Rudzielec, który jako jedyny jeszcze trzymał się na nogach, zbyt późno postanowił się wycofać i nim się obejrzał, pięść mężczyzny trafiła go prosto w splot słoneczny pozbawiając tchu, a następnie w skroń, pozbawiając przytomności.Uporawszy się z nastolatkami, poprawił czarny płaszcz, i podszedł do chłopca, który w trakcie walki zmusił się by wstając, wyrwać pręt z ciała. Stał teraz roztrzęsiony, przytrzymując ranną rękę do ciała. Wpatrywał się w mężczyznę ze strachem. Będąc jednocześnie wdzięcznym, że ten go uratował, ale także przerażonym tym z jaką łatwością pokonał czwórkę przeciwników. Nie był pewien czy zaraz i jego nie pozbawi przytomności szybkim, acz precyzyjnym ciosem.– Jesteś cały? – zapytał mężczyzna, starając się mówić łagodnie, chcąc wzbudzić zaufanie chłopca i pokazać, że nie ma względem niego złych zamiarów.– Tak – odpowiedział cicho w tym samym momencie, w którym mężczyzna położył mu dłoń na ramieniu. Te bezwiednie mu opadło, a on sam wydał jęk bólu. Szatyn zaraz zabrał rękę widząc reakcję chłopca i spojrzał na dłoń, którą pokrywała szkarłatna krew dziecka.– Chyba jednak nie – odparł. – Chodź, zabiorę cię do szpitala. Trzeba cię opatrzyć. Jak to się stało?Ten tylko wskazał na wbity w ziemię zakrwawiony pręt, którego końcówka była ostro ułamana. Skrzywił się nieznacznie i poprowadził chłopca do wyjścia z alejki. Nie uszli jednak daleko, gdy mały zachwiał się. Przed oczami pojawiły mu się mroczki, a po chwili całkiem pociemniało. Upadłby nieprzytomny z wycieńczenia, strachu i bólu, gdyby nie czujne oko i refleks mężczyzny.
YOU ARE READING
Granica Bezprawia
Mistero / ThrillerAnomie - dzielnica w której panuje całkowite bezprawie. Tu nikt nie może się czuć bezpiecznie, a jednak Jared tylko tu znajduje schronienie. Po latach, choć mógłby prowadzić normalne życie, po drugiej stronie miasta, zaczyna wracać na te ulice niema...