Pięćset lat temu ludzie zapoczątkowali okropne walki z wampirami. Kiedy wampiry ujawniły się, ludzie ze strachu przed nimi, wypowiedzieli im wojnę. Każdy logicznie myślący wiedział, że nasz gatunek nie wygra żadnej bitwy, a co dopiero wojny. Ludzie tacy byli. Chcieli władzy, a jeżeli jej nie mieli, to chciwością do niej dążyli. Tym razem było podobnie, gatunek homo sapiens poczuł się zagrożony ze swoją pozycją, więc musiał o nią zawalczyć.
Właśnie z tego powodu, mieszkam na ulicy bez rodziny przykryty gazetą z misiem w ręku. Było lato, dzięki czemu nie było mi aż tak zimno. Jedzenie... rzadko jadłem, w zbombardowanym mieście, gdzie prawie nie ma ludzi trudno o pożywienie, choć od kilku lat od czasu do czasu coś znajduje świeżego.
Leżąc na kartonie, patrzyłem się w niebo. Kiedy to wszystko się skończy. Pragnąłem końca tego wszystkiego. Nie chciałem żyć tutaj i wiązać koniec z końcem, kiedy mógłbym być tam na górze razem z moją kochaną rodziną. Do uliczki, która służyła mi za dom wszedł wampir, bo ludzie w tym mieście tak zadbani to nie są. Był bardzo piękny. Jego loki lekko opadające na ramiona były lśniące. Jego tęczówki wyglądały jak dwa kamienie szlachetne, szmaragdy. Skuliłem się bardziej, nie chciałem zginąć z jego rąk, słyszałem, że wysysanie krwi jest bardzo bolesne. Bałem się jak cholera, a on na mnie spojrzał i powoli podchodził. Wstrzymałem oddech.
- Hej, Louis. Może mnie nie znasz, ale ja ciebie znam bardzo dobrze. Jestem Harry - powiedział, kucając przy mnie i głaszcząc po głowie, na ten gest zamruczałem. Zarumieniłem się. - Pójdziemy do mnie, dobrze? Chyba lepiej ci będzie jak będziesz mógł spać w normalnym łóżku, co? - powiedział, po czym delikatnie łapiąc mnie pod pachy podniósł i przytulił mnie mocniej, a mi przed oczami się zakręciło. - Pierwszy raz jest najgorszy. Zayn na mnie zwymiotował, kiedy ze mną się teleportował - zaśmiał się.
Kiedy się od niego odkleiłem w oczy rzucił mi się ciemny dwór. Prószył tutaj śnieg. Nie było drzew liściastych, tylko iglaste. Było tutaj zimno. Jak na zawołanie, Harry ponownie mnie objął i zaczął prowadzić w stronę strasznego małego zamku. W jego ramionach czułem się pierwszy raz od pięciu lat bezpiecznie. Wziąłem głęboki wdech i poczułem smród.
- Co tu tak śmierdzi? - wymamrotałem do siebie.
- Trupy - powiedział cicho, a mnie przeszył dreszcz. - Nie daleko jest ich pełno, bo niedawno zostało wybite miasteczko. Wiesz wampiry tak samo się rozkładają jak ludzie. To taki odór śmierci - zaśmiał się, a ja jeszcze bardziej się do niego przyszpiliłem.
Harry mnie oprowadził i pokazał, gdzie będę spać. Powiedział, że w sypialni czeka na mnie kolacja, uśmiechnąłem się wtedy i życzyłem mu miłej nocy. W pomieszczeniu zastałem talerz z kanapkami i ciepłą herbatę. Zjadłem wszystko w z wielkim smakiem.
Najedzony, umyty i przebrany położyłem się do łóżko. Przez chwile patrzyłem w sufit, ewidentnie nie mogłem zasnąć. Przekręcałem się z boku na bok. Nakryłem się kołdrą tylko po to, aby później ją z siebie z kopać. Westchnąłem, nie zasnę. Wstałem z łóżka i potruptałem do sypialni Harry'ego. Delikatnie zapukałem, po chwilce usłyszałem: „proszę".
- Dobry wieczór. Mam nadzieje, że cię nie obudziłem, Harry - powiedziałem cichutko, patrząc mu w zielone duże oczy.
- Wampiry nie śpią, Louis - zaśmiał się, a ja pokryłem się dorodnym rumieńcem, czego nie skomentował, za co byłem mu wdzięczny. - A ty czemu nie śpisz, Louis? Z czegoś wiem, wy ludzie musicie spać
- Zostawiłem mojego misia w Manchesterze. Nie umiem spać bez niego, bo on tak jakby chronił mnie przed złem w czasie snu - wyszeptałem, pokrywając się większym rumieńcem.
CZYTASZ
Odór Śmierci || larry
FanfictionPięćset lat temu... wybuchła ogromna wojna między wampirami i ludźmi. Od kilkuset lat szala wygranej jest po stronie krwiopijców. W tym wszystkim jest Louis Tomlinson, który jest bezdomną sierotą w zbombardowanym Manchesterze oraz Harry Styles, któr...