Siedział na krawężniku.
Jego łzy błyszczały na policzkach jak gwiazdy na nocnym niebie.
Pod stopami cicho skrzypiały kółka u deskorolki.
Prawo, lewo.
Prawo, lewo.
Siedział i śpiewał. A śpiewał tak pięknie, że czas wokół jego głosu zdawał się płynąć wolniej, wolniej niż kiedykolwiek.
Reflektory rozświetlały gładką powierzchnię, obmazaną różnymi napisami i grafikami.
Nie było tam ani jednego drzewa, jedynie betonowe, obmazane rampy.
Ale on kochał te właśnie rampy, ten surowy beton, to niebieskie światło, niemal tłukące się na kolorach, które ktoś porozrzucał. Trochę tam, trochę tam.
Siedział i śpiewał, łykając własne łzy. Ciężkie jak ołów i piękne jak diamenty.
Nie wiedział, która była wtedy godzina, ale wiedział, że na zawsze zapamięta ten moment.
"Nie przerywaj sobie."
Miał piękne, brązowe włosy i takie wielkie, ciemne oczy!
Więc Haechan nie przerwał, a kółka wciąż szurały cicho.