18.

2.4K 166 103
                                    


 Nowy dzień. Pora zapomnieć o wczorajszych przygodach, cały czas przewijały mi się one przez głowę. Dzisiaj wolne, mogę pograć spokojnie z Arminem na konsoli.

 Kolejny dzień, wtorek. Nadal pomimo wielu zajęć nie mogłem pozbyć się myśli o Levim. Nienawidzę swojego mózgu. 

 Środa. Lęk. Niepewność. Ale też satysfakcja. Jutro mam urodziny. Osiemnaste urodziny, których wcale nie chciałem obchodzić. Właśnie te emocje gotowały się we mnie niczym zupa w ogromnym garnku. Nie mogłem nic począć, więc szybko zebrałem się w sobie i powolnymi ruchami, odbywając mój codzienny rytuał, udałem się do placówki edukacyjnej. Przy szafkach na buty spotkałem Armina i Mikasę, z którą rano nie zamieniłem ani słowa. Próbowała ze mnie coś wydusić, ale tym razem jej się nie udało. Od razu do nich podleciałem i ich przytuliłem. Tak bardzo mi brakowało dawnych, beztroskich chwil. Kiedy nie mieliśmy przez sobą tajemnic (a przynajmniej ja przed nimi). Czułem się przy nich tak dobrze, ale niestety ta chwila nie mogła potrwać zbyt długo, ponieważ na horyzoncie pojawił się ten mały skrzat. O dziwo szedł w moją stronę i od razu rozkazał abym się odkleił od moich przyjaciół. Stanąłem przed nim. 

- Chodź na chwilę - powiedział i pociągnął mnie za sobą. 

 Wyszliśmy na dwór przez dziedziniec w ustronne miejsce, gdzie nie było nas widać. To było gdzieś obok klubu ogrodniczego, przy ścianie szkoły był mały zakręt, gdzie akurat się zmieściliśmy. O dziwo nie było tam żadnego ze szkolnych palaczy. Chłopak stanął przede mną i popatrzył mi głęboko w oczy. 

- Masz nikomu nie mówić o tym, co zaszło - rozkazał - Nigdy się już do mnie nie odzywaj głupi pedale 

- Co? - spytałem zszokowany. 

- No co, co. Myślisz, że cokolwiek do ciebie poczułem? Chciałem spróbować czegoś nowego, a ty akurat byłeś pod ręką. Zabawiłem się tobą - powiedział zadowolony z siebie - więc nic nikomu nie mów albo cię zniszczę.

 Zabrakło mi słów, więc po prostu przytaknąłem i nastała grobowa cisza. Obojętny wzrok kobaltookiego był dobijający jeszcze bardziej. Nawet nie potrafił mi powiedzieć, dlaczego w ogóle mnie pocałował. Po prostu po chwili odszedł. Zostałem sam. Moment postałem w tym miejscu jak kołek i napawałem się ciszą oraz samotnością. Moje kontemplacje i skupienie przerwał dzwonek telefonu. Był to numer nieznany, ale po chwili zastanowienia odebrałem. Chciałem chociaż na chwilę nie myśleć.

- Słucham? - spytałem.

 I w tym momencie ordynator szpitala przestawił się. Panicznie zacząłem wypytywać o zdrowie Hannesa. Jak się czuje, czy jest lepiej, czy przyjechać. Nawet nie dałem mu dość do głosu. W pewnym momencie moje dociekania zostały przerwane.

- Z przykrością muszę pana powiadomić, że pan Hannes miał tak mocny przerzut, że zmarł właśnie przed chwilą. Robiliśmy, co w naszej mocy, ale rak był silniejszy.

 Zamurowało mnie, rozłączyłem się i wypuściłem telefon z dłoni.

O nie, nie. To niemożliwe. Na pewno to głupi żart albo zemsta Levi'a.

 Cały czas słowa doktora brzmiały w mojej głowie. Roztrzęsiony, zgrywając pozory dobrego humoru, wziąłem torbę, którą wcześniej dałem Arminowi, który najprawdopodobniej zostawił ją w klasie. Przechodząc przez korytarz spotkałem Mikasę. Złapałem ją za ramię. 

- Bierz szybko rzeczy i idziemy. Nie zadawaj pytań - lodowatym tonem powiedziałem - czekam przy szafkach.

 Gdy poleciała do klasy, szybko udałem się na dół i zmieniłem obuwie.

Czy Wiesz, Że... (Fanfiction Levi x Eren)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz