Armand Malfoy – ambicja – zarozumiałość
1067 r.
— Panie Crouch! Witam pana.
Armand przestąpił próg chatki starego Croucha. W środku jak zwykle pachniało szałwią, którą z niewiadomych dla Armanda przyczyn Edgar palił w masowych ilościach, aż kręciło mu się w głowie. Czasami zastanawiał się, jakim cudem Crouch to wytrzymywał. Spędzał tyle czasu w tej rozpadającej się chacie, a Malfoy jeszcze nigdy nie widział, by starszy mężczyzna wyglądał na choćby odrobinę osłabionego.
Edgar mruknął coś na przywitanie i wrócił do rozłupywania orzechów. Cały stół był zawalony skorupkami, mimo iż przed Crouchem leżała szara szmata. Armand zaplótł ręce za plecami i zakołysał się na piętach jak dziecko.
— Labirynt już prawie ukończony. Chciałby go pan zobaczyć?
Crouch odrzucił łupinki na chustę i wstał od stołu. Pobrużdżone palce wytarł o brudną szmatkę.
— Powiedz mi, chłopcze, dlaczego tak bardzo ci zależy na labiryncie?
— Nie jestem już chłopcem, panie Crouch. — Wykrzywił twarz w uśmiechu, ale po chwili wrócił do obojętnej maski. — Pokażę panu. Tego nie da się opisać słowami. To coś więcej niż "jakiś tam" labirynt – to dzieło, magiczne dzieło, które jestem pewien, że w przyszłości będzie oznaką wiedzy i mądrości. Wystarczy tylko spojrzeć, a już pan zrozumie, co mam na myśli.
Edgar parsknął pod nosem i stanął naprzeciwko Malfoya. Był dużo niższy – tak niski, że Armand mógł patrzyć na niego z góry jak na okropnego robaka, którego można zabić jednym ciosem, a który jednak był tak brzydki, że aż szkoda się go robiło.
Malfoy uśmiechnął się w najuprzejmiejszy dla niego sposób, odpędzając od siebie potworne wyobrażenia o miażdżeniu robaków.
— To jak będzie? Zechce pan pójść ze mną podziwiać tworzącą się na naszych oczach potęgę?
Edgar posłał poszczerbiony uśmiech Armandowi, na co ten nie potrafił powstrzymać się od wzdrygnięcia. Jakkolwiek widywał Croucha już od wielu miesięcy i kilkukrotnie miał okazję zobaczyć jego uśmieszek, nie mógł nie czuć obrzydzenia na sam ten widok. Ledwo powstrzymał się od skrzywienia i odsunięcia na krok.
— Zapraszam.
~*~
Armand mógł określić wieloma słowami labirynt, który właśnie budował; doskonały, okazały, potężny, nadzwyczajny, boski. Żaden jednak nie potrafił przekazać uczuć, które gotowały się w nim w chwili, kiedy oprowadzał pana Croucha.
Pan Crouch musiał podpierać się na lasce. Armand nie zwracał właściwie na starucha specjalnej uwagi – nie dostrzegał dygoczących rąk, zaciśniętych palców i krzywych nóg, czyli tego wszystkiego, na co powinien szlachetny młodzieniec uważać przy kimś starszym.
CZYTASZ
Portrety martwych głupców
FanficDraco zostaje sam w Malfoy Manor na tydzień. Mija zaledwie noc, podczas której już zaczyna mieć wrażenie, że duchy przodków napierają na niego z każdej strony. Ważne zadanie, burza i dziesiątki portretów działają na wyobraźnię - szczególnie na kogoś...