żółtawy błękit

143 21 6
                                    

Kiedy wrócił do domu, uderzył w niego przeszywający chłód i bynajmniej nie był on spowodowany pozostawionym w salonie otwartym oknem. To coś przyprawiało jego duszę o ciarki, a na klatce piersiowej spoczyło uczucie wyjątkowo męczącego niepokoju. Pojawił się tak szybko, jak drzwi wejściowe zamknęły się za brunetem i nie umiał tego wyjaśnić, ale miał wrażenie, że nie opuści go zbyt prędko. Nie w tym miejscu, nie w tym mieszkaniu.

Kurtka zsunęła się z jego ramion wyjątkowo łatwo. Opadła na panele, nie trudził się nawet by ją podnieść, po prostu ruszył przed siebie, a raczej wlekł się, a każdy metr dłużył się niemiłosiernie. Wydawało się, że minęła wieczność, kiedy przekroczył próg sypialni i opadł na łóżko bezwładnie. Nie swoje, matki. Twarz zanurzył w szorstkiej pościeli, ciągnąc ją do siebie nieporządnie, wtulając w siebie resztkami sił i napawając się zapachem, kogoś kogo już nie było. Pragnął być zły, zanurzyć się w rozpaczy, pozwolić, by pochłonęła go chociaż tej jednej nocy. Chciał zacząć szlochać, krzyczeć i przeklinać matkę, ale uczucie pustki było w tamtym momencie jak szklana tafla, niezniszczalna błona, której nie potrafił w żaden sposób przebić. W myślach szukał wizerunku matki, szukał jej ciała wiszącego na sznurze i wszystkich wieszczących z nią wspomnień. Szukał bólu, frustracji, może zwykłego smutku. Smutku, o którym uczył się z podręczników, o którym czytał w szkolnych lekturach, najprostszego w swej postaci. Jedyne co znalazł to pytanie:

Co teraz?

I wtedy zobaczył uśmiechniętego szatyna, prawie tak prawdziwego, jakby leżał tuż obok niego, jak wtedy na trawie. Zastanawiał się czy wrócił spokojnie do domu, czy nie wpakował się w tarapaty. Znał go zaledwie parę godzin, a jednak mógł powiedzieć, że nie zdziwiłby go taki obrót spraw. Uśmiechnął się lekko. Tłumaczył sobie to wszystko zasługą zioła. Swoją beztroskę i obojętność. Chciał wierzyć, że właśnie o to chodziło.

.

Nie pamiętał kiedy dokładnie zasnął. Zresztą pamiętał niewiele, wszystko widział jak przez mgłę, tylko pojedyncze momenty bardziej wyryły się w jego pamięci, ale nic poza tym. Ułożył się na plecach, a z jego ust wydostało się ciężkie westchnienie, kiedy błądził wzrokiem po suficie, starając się przypomnieć sobie jak najwięcej.

- Taehyung - wyszeptał nagle.

Przeszył go dreszcz. Momentalnie podniósł się do siadu, rozglądając wokół w poszukiwaniu sylwetki mężczyzny na śnieżnobiałej pościeli. Był sam, a jednak przeszło mu przez myśl, że szatyn zasypiał u jego boku. Kiedy wypowiedział jego imię, Taehyung wydawał się tak bardzo prawdziwy i bliski, a następnie blaknął w wspomnieniach Jeongguka do tego stopnia, że zaczął się zastanawiać nad jego istnieniem.

Zacisnąl dłonie na pierzynie, wciskając ją w siebie, tak jak przed snem, opadając wzrokiem na panele, kolejny raz się zamyślając. Nie trwało to zbyt długo, skutecznie wyrwał go szelest, dobiegający gdzieś z salonu, może kuchni. Skłamałby mówiąc, że nie był wtedy bliski zawału. W przeciągu kilku sekund opuścił posłanie, a zaraz po nim sypialnię matki, momentalnie zwalniając, gdy znalazł się na korytarzu. Rozglądnął się uważnie dookoła, doszukując się potencjalnego zagrożenia, którego szczęście, bądź nieszczęście - nie znalazł. Kolejno zaglądnął ostrożnie do salonu, który również okazał się pusty. Wtem rozbrzmiał kolejny szelest i mężczyzna kolejny raz poderwał się, w następstwie spoglądając w stronę kuchni. Przełknął ślinę, stąpając powoli w jej kierunku, jak gdyby zaraz miał wyskoczyć z niej jakiś wariat z nożem. Podświadomie czekał na to, z każdym krokiem będąc równie gotowy do ucieczki. Kolejny raz jednak nic się nie stało. Przekroczył próg pokoju, a jego oczom ukazał się siedzący przy stoliku szatyn z papierosem w ustach oraz książką w dłoniach. Jeongguk westchnął głośno z ulgą, a Taehyung uniósł na niego wzrok, zaraz po tym krzywiąc się lekko.

- Kompletnie nie masz gustu do fajek - zaraz po tym znów się zaciągnął, ukazując przy tym swoją zbolałą minę, jakby przeżywał właśnie katorgi.

- To mojej matki, ja nie palę - odparł szorstko, wchodząc w głąb kuchni, by następnie sięgnąć po butelkę wody, z której napił się bezpośrednio. - Spałeś tu?

- No ba. Wczoraj ledwo trzymałeś się na nogach, a nie chciałem zostawić cię gdzieś w parku i mieć cię potem na sumieniu, więc odprowadziłem cię do domu i przypilnowałem - obdarzył młodszego serdecznym uśmiechem, na co ten tylko odparł chłodno.

- Poradziłbym sobie.

Taehyung prychnął z lekka oburzony, wypuszczając dym z ust.

- Trochę wdzięczności, obudziłeś się w swoim łóżku, a nie jakimś rowie - burknął, kończąc kolejnego już dzisiaj papierosa i rozglądając się w poszukiwaniu popielniczki, którą gdzieś odłożył, ale bóg jeden wiedział gdzie. Jeongguk odnalazł ją wzrokiem i podał starszemu, po czym dosiadł się do niego.

- Eh... wybacz, mam podły humor - ciemnowłosy przetarł twarz dłońmi, nie kryjąc swojego zmarnowania.

- Widzę właśnie... Wyglądasz jak gówno.

- Dzięki.

- Luz - wzruszył ramionami jak gdyby nigdy nic. Nie minęło parę sekund, a Kim uniósł książkę, zaraz po tym poczynając nią machać. - Znalazłem ją w salonie - spojrzał na okładkę - "Rolnictwo dla początkujących. Tom pierwszy: od borówki do jabłonki" - spłynął pełnym zdegustowania wzrokiem na mężczyznę przed nim i westchnął cierpiętniczo.

- To też mojej matki - wyjaśnił student, a Tae pokręcił głową, mówiąc.

- Też bym się zabił czytając coś takiego.

Jeongguk uznał w tamtym momencie, iż starszy był pozbawiony skruchy, czy chociażby taktu. Taehyung był niepoprawny. Tak, to słowo chyba najlepiej opisywało młodzieńca. Niepoprawny.

.

miłego wieczoru


where is my mind// taekook Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz