Fiftin, czyli Akbar z porażeniem, wizyta w jaskini i historia Słońca Benson

17 1 0
                                    

W końcu dotarłam w to miejsce zwane ciemnogrodem, gdzie syfilis jest na porządku dziennym i zaczęłam wypatrywać Ninki. Kiedy tak sobie stałam, poszukując mojej beefefki, i wyglądałam, jakbym miała cholestazę wewnątrzwątrobową, napadły mnie te trzy stare ogórki, ale bez Jaśmina.
— Witam, wałkoniu — powiedziała Akbar, szczerząc śnieżnoczarne kły.
— No elo, czego tam? — zapytłam z gracją.
— Z Jaśminem już się rozprawiłam, teraz ty.
— O co ci chodzi, wężu padalcowaty?
— Ta ruda wywłoka już oberwała za ten wywiad, teraz tobie zgotuję piekło.
— Wal się na fejs.
— Zasuń se tą twarz i nie mów tak do Akbara — wtrąciła Delfin.
Akbar tylko zesłała pioruny i grzmoty i powałkowała z Delfinem do środka skula. Ona ma chyba jakieś porażenie, pomyślalam i też weszłam do środka. No, ale mniejsza. Jeszcze przed pierwszą lekcją – historią – dopadła mnie jakaś nauczycielka, wyglądająca, jakby doba miała 28 godzin, a głównym bohaterem"Konia Rafała" była jakaś chora alpaka. Odezwała się do mnie skrzypiącym głosem:
— Ty jesteś tym Księżycem?
— Ano.
— Do gabinetu, szczawiu.
Wzruszyłam tylko ramionami, łamiąc sobie szyję, i potruchtałam za nią. Kiedy dotarliśmy do tej jaskini, klapłam se na krzesło twarde jak kamienie nerkowe twojej starej i czekałam na rozwój wydarzeń. Cały gabinet wyglądał, jakby jego mieszkaniec miał łaknienie spaczone z upodobaniem drewna. Czuć było orzeźwiający zapach kału motyla. No, ale mniejsza.
— Po co tu przyszłam? — zapytłam, przyglądając się przykrym kwiatkom w doniczkach.
— Bo dostajesz same dwóje — nauczycielka odpowiedziała głosem lamy.
— Aha, fajnie.
— No, wiem.
— No, spoko.
— No to pa.
— No, pa — to powiedziawszy, ruszyłam do drzwi. Wychodząc z tej groty, dostrzegłam klatkę w kącie pokoju, a w niej debilistycznego latającego prosiaka. Fajny pupil, nie powiem. Ja też miałam kiedyś podobnego, ale parę razy pomyliłam jego karmę z moim balsamem z rozpuszczalnika extra i któregoś dnia znalazłam jego wyblakłe zwłoki pod podłogą w łazience. Słodki był. No, ale mniejsza. Ninkę spotkałam dopiero pod klasą. Znowu coś pisała na tym tablecie białym jak rzygi, gdy jest się odwodnionym, dziwnie szczerząc ryja. Podskoczyłam do niej, a ona kwiknęła jak locha broniąca młodych, i schowała ten ekran.
— Łoł, zluzuj kalesony — rzekłam jej. — Co tam skrobiesz?
—Nafing — odrzekła mi, po czym weszłyśmy do klasy. Pierwszą lekcją miała być historia Słońca Benson. No tej, co to się niby zmarło, ale jednak nie i oni jej tam szukali, a Szaron miała migrenę, bo miała za duże wymagania. W końcu ma się okazać, że to ja – Księżyc – jestem tym Słońcem. No taki troll, tylko że niezbyt udany, bo od początku serialu to było wiadome. No, ale mniejsza. Jakaś chora nauczycielka z czerniakiem czoła zadawał mi jedno pytanie po drugim, no o tym Słońcu, to ja przecież wszystko wiedziałam, no bo ej, ja nim jestem, nie? Pierwszy i ostatni raz Ninka nie znała odpowiedzi. Kiedy nad nimi myślała, zachowywała się, jakby w dupie utkwił jej ogon płaszczki. Ja natomiast dostałam 2 i pół piątki, a kiedy wróciłam do willi i powiedziałam o tym mojej familii, znieśli mi zakaz na wrolkowanie. Ha! I tak bym ich nie posłuchała, gdyby tego nie zrobili. No, ale mniejsza. Wieczorem poszłam zanieść Matce wody i skórek od chleba do piwnicy, bo Szaron znów ją tam zamknęła. To już chyba z przyzwyczajenia.

Prawdziwe Rzycie KsiężycaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz