Rozdział 10

237 21 18
                                    

   Słyszał jej krzyki. Nie widział jej, ale wiedział, że gdzieś tam jest. Musiała być. Nie mogła go zostawić. W pierwszej chwili był przekonany, że tak właśnie było. Alyss zginęła i nic mu jej nie przywróci. Jednak parę miesięcy później zobaczył ją. Biegła pomiędzy drzewami. To właśnie wtedy to zrozumiał - Alyss żyła. Żyła, a on musiał ją odnaleźć. Kiedy biegł za nią, a później wybiegł na pustynie, gdzie w każdym zakamarku był wielki gorąc i upał. Był szczęśliwy. Ona żyła, a jego obowiązkiem było ją znaleźć. I nigdy więcej nie zostawić. Nawet kiedy rano obudził się, wiedział już co robić. I to właśnie na tym skupiał się przez ostatnie parę miesięcy...

   Jednak nie tylko on jej poszukiwał. Nie znał zamiaru tych ludzi, którzy wyruszali krok w krok za nim każdego dnia. Nie była to jedna osoba, a cała organizacja, którą on musiał usunąć, wyeliminować. Nie jego winą było, że George również przyłączył się do tych ludzi i tym samym stał się jego wrogiem. Kiedyś byli przyjaciółmi, ale teraz on i George to przeszłość. Will nie wiedział co stało się z jego ,,przyjacielem". Może był za kratkami, a może go uwolnili. Nie wiadomo. A przynajmniej on nie znał na to pytanie odpowiedzi.

   Otwierając drzwi chatki nie zdziwił się widząc cały stos papierów - raportów i skarg - które do niego przysyłano. Był królewskim zwiadowcą i to był jego obowiązek. Ale najpierw musiał zrobić coś istotniejszego. Opuścił chatkę i pierwszy raz od dawna zajrzał do chatki. Już w pierwszej chwili poczuł wielki smród. Składało się na niego końskie łajno. Will podniósł wzrok by zobaczyć wychudzone ciało Wyrwija.

   Od dawna nie zaglądał do tego miejsca. Więc nie było dziwną rzeczą to, że konik był wychudzony, spragniony i bardzo głodny. Dlatego od razu podniósł się i zaczął rzucać swoim ciałem na wszystkie strony. Zwiadowca spojrzał na zwierzę, po czym rzucił w jego kierunku parę jabłek - a konkretniej na siano przed koniem, nie w samego Wyrwija. Może i ostatnimi czasy trochę wariował, ale jednak nie zamierzał wyżywać się na niewinnym zwierzęciu (Choć pewnie tego się po mnie spodziewaliście - dopis autorki).

    Will poszedł w kierunku ganku, by chwilę później wrócić z wiadrem wody, które postawił przed konikiem. Stał tam przez jakieś dwadzieścia minut i patrzył jak Wyrwij je i pije. Zwiadowca zaniedbywał go ostatnimi czasy i dlatego właśnie teraz postanowił się nim zająć.

   Spełniając wszystkie czynności myślał intensywnie. Nie wiedział skąd u niego nagle wzięła się taka chęć zajęcia się swoim ,,zwierzakiem". Ostatnimi czasy często zapominał o takich podstawowych obowiązkach. Już nawet nie spełniał się jako królewski zwiadowca. Teraz był... Tak właściwie ciężko go opisać w paru słowach. ,,Psychopatyczny zabójca"?  Nie do końca to do niego pasowało... Ale jakby się uprzeć można by go tak nazwać... Innymi słowy ,,Świętym Mikołajem" to on nie był.

   Czasem żałował czasu, który powinien poświęcić dla Wyrwija. To był jego obowiązek. Jako przyjaciela i zwiadowcy, a jednak jak widać zaczynał się już w tym gubić.

   Przypomniały mu się słowa, które powiedział do Gilana, kiedy ten wychodził z lochów. Will również był już wtedy poza celą, ale coś go wtedy podkusiło by powiedzieć te parę słów.

   -Parę dni temu zapytałeś się mnie ,,czego nie potrafię już wybrać". Wtedy nie potrafiłem ci odpowiedzieć. Teraz jestem już w stanie. Są rzeczy, które straciły już dla mnie znaczenie. Nie mam na myśli, że już nic dla mnie nie znaczą. Bardziej mam na myśli, że już nie rozumiem ich znaczenia. I właśnie dlatego nie potrafię już wybrać kto jest moim wrogiem, a kto przyjacielem...

   Pamiętał te słowa. I pamiętał minę Gilana, gdy je wypowiadał. Na twarzy starszego zwiadowcy pojawiały się na zmianę smutek i złość. Nie powiedział ani słowa, ale Will wyczytał z jego twarzy wszystkie słowa. Pewnie znowu chciał rozpocząć ,,gadkę" rozpoczynającą się od ,,Willu... pomożemy ci" łączącą się z ,,Jak to?" i kończącą się na ,,WALNĄŁEŚ SIĘ W TEN SWÓJ PUSTY ŁEB?!". Jednak zdania królewskiego zwiadowcy nic nie było już w stanie zmienić.

    Już danwo temu podjął ważną decyzję. I pomimo że wszyscy mówili mu nieświadomie jaki to zły pomysł on musiał to zrobić. Wiedział, że nie pozwolą mu wyjść z miasta - Halt, Gilan, Horace... i królewskie oddziały - ale nie interesowało go to. Wyjdzie stamtąd, ucieknie jeśli będzie trzeba i wróci w stosownym czasie, czyli kiedy zabije Ruhla. Albo nie wróci.

   Ona czekała na niego. Czekała na niego z jednego powodu. Powodu, który tylko on mógł znać. Czekała na niego by potem razem z nim odejść z tego świata. By wspólnie pójść do miejsca świętszego niż ziemia. Nieba, wśród aniołów.  Gdzie razem będą po wsze czasy.

...

Pozdrowienia z Austrii!

Bo nic nie dzieje się przypadkowo. Pisz, Joel Carter


Zwiadowcy - Nie zawszeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz