Z perspektywy Octavii:
Od godziny odpieraliśmy atak Konsumentów, a przynajmniej próbowaliśmy, nasze bezpieczne schronienie, przestało takowym być parę dni po naszej przeprowadzce, gdy w tajemniczych okolicznościach zaczęli znikać nasi ludzie. Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy co nas czeka i jaki krwawy los spotka wielu z moich ludzi.
-Pierwsze zabezpieczenia na południowym wschodzie skrzydła staranowane!
Wpadł z krzykiem do mojego gabinetu Murphy, gdzie próbowałam wymyślić jakiś mądry sposób odparcia ataku na naszą siedzibę.
-Ilu tam jest naszych, a ile wroga?
Spojrzałam na chłopaka który pierwszy raz był naprawdę przerażony, jego samopoczucie niestety udzielała się i mi. Obawiałam się że nadszedł dzień w którym mogę zawieść moich ludzi. Chwyciłam miecz wiszący na ścianie i ruszyłam w stronę drzwi nie czekając na odpowiedź bruneta. Czas wziąć sprawy w swoje ręce i pomóc w walce. Wpadłam na korytarz i biegiem skierowałam się w stronę, gdzie padły nasze zabezpieczenia.
Widok jaki zobaczyłam przerażał mnie ale i za razem wzbudził we mnie furię mordowania by bronić swoich towarzyszy. Konsumenci nie pierdolili się tańcu, zabijali każdego na swojej drodze, a ich towarzysze idący za tymi którzy walczyli zabierali ciała naszych ludzi jakby zbierali trofea. Wpadłam między walczących jak diabeł który ma zamiar pobawić się w najlepszą grę świata, mianowicie smakowanie krwi wroga. Ścinałam głowy jednym ciągiem by chwile potem przebić serce kolejnego napastnika. Tańczyłam między nimi jak zawodowy tancerz, a mój miecz współgra ze mną wykonując moje rozkazy bez chwili wahania. Widząc dwóch gości próbujących rozszarpać niewinną dziewczynę, która nie dała rady wyrwać się z ich uścisku. Ruszyłam pędem na nich, kładąc się na ziemi i skakać prosto między nogi blondynki unikałam mieczy i odcinam oprawcom dłonie.
Dziewczyna uciekła a ja wstałam i zanim zareagowali przebiłam ich obu. Krew trysnęła, nie zwróciłam też większej uwagi na to że cała jestem nią pochlapana. Liczyło się dla mnie tylko zwycięstwo, nic więcej. Czując jak ktoś powala mnie na ziemię przygniatając swoim ciałem, zamachnęłam się i z łokcia przywaliłam mu w twarz. Usłyszałam damski jęk, jednak nie powstrzymało mnie to, gdy tylko poczułam jak się ode mnie odsuwa odwróciłam się i chwyciłam kobietę za gardło, blokując jej dopływ powietrza. Patrzyłam jak jej oczy stają się mętne pozbawione blasku, jednak coraz mocniej ścisnęłam jej krtań patrząc z pewną dozą przyjemności jak się dusi pod moim uściskiem. Gdy jej ciało stało się bezwładnie przebiła jej głowę i wstałam zadowolona rozglądając się po pomieszczeniu. Konsumentów ubywało z każdą chwilą a przyjaciele walczyli nie zważając na zagrożenie.
Nie wiem jak długo jeszcze walczyliśmy, ale w końcu nasi wrogowie zaczęli się wycofywać, zostawiając swoich jak i naszych rannych i zabitych na polu walki. Stałam w dziurze w ścianie którą spowodował wybuch ładunku wybuchowego i patrzyłam jak uciekają jak spłoszone zwierzęta. Poczułam jak ktoś delikatnie kładzie mi dłoń na ramieniu. Odwróciłam się.
-Musimy pochować zmarłych.
Kiwnęłam głową.
-Najpierw zajmiemy się przeniesieniem rannych i zorganizowaniem tymczasowego szpitala. Potem zorganizujemy grupowy pochówek i spiszemy naszych ludzi którzy zginęli, by pamięć o nich nie zniknęła.
-Jak każesz królowo, zaraz zorganizuję odpowiednich ludzi do tych zadań.
-Dobrze Murphy, zrób co trzeba ją poszukam Bellamiego i spróbujemy załatać jakąś tą dziurę.
Chłopak puścił mi swój zniewalający aczkolwiek lekko cwaniacki uśmiech i zniknął, zanim się zorientowałam że bezczelnie się na niego gapię. Pokręciłam niedowierzająco głową. Nie wiem co się ze mną ostatnio dzieje, ale mi się to nie podoba, nie mam czasu na jakieś śmieszne i mało znaczące romanse.
CZYTASZ
You Are My Zombie (Clexa)
FanfictionClark przemierza świat zombie w poszukiwaniu swojej matki, na swojej drodze spotyka wiele osób, które są zarówno przyjaźnie jak i wrogo do niej nastawione. Pewnego dnia poznaje Lexę, która zajmuje szczególne miejsce w jej sercu.