b u r y m y g h o s t

261 25 12
                                    

   Kelly czuł się źle.
Poprawka.
   Kelly czuł się okropnie.

Dokładnie tak jak dziecko, któremu lizak upadł na piasek.
Tak właśnie czuł się bez Kidd.

Wzdychając wyciągnął cygaro i zapalniczkę. Zazwyczaj przesiadywał na dachu remizy z kapitanem, jednak ten jak i cała reszta przebywał na dole.
     Bawili się. Dobrze.
               c h o l e r n i e dobrze

Szatyn omiótł wzrokiem dach remizy 51 i spróbował skupić się na własnych myślach. Głośna muzyka dochodząca z dołu przyprawiała go o mdłości.

Jedynie gwiazdy, światełka nadziei, zdawały się go nawigować.
A niebo nad Chicago było wyjątkowo piękne tej nocy.

Tak jak Stella. Jego światełko nadziei rozświetlające spowity mrokiem świat.

Nadal nie rozumiał dlaczego dał jej odejść.
Walczyła o niego.
Starała się.
Jednak po jakimś czasie przestała. Miała dosyć jego uporu i obojętności.
Tego, czego w sobie tak kurewsko nienawidził.

Przepraszam Kelly, ale nie dam rady dłużej znosić twojej obojętności. Mam dość. Jesteś wspaniałym, ale cholernie trudnym mężczyzną. To koniec.

Odeszła zostawiając pustkę w jego sercu.
Ale czy może je tak nazwać?

Kelly Severide miał serce, jednak nie potrafił tego udowodnić.

Był zbyt s ł a b y.

Z dołu doszły do niego wiwat Foster i Brett, a po chwili utęskniony i wyczekiwany śmiech Kidd.
Cały czas pamiętał jej uśmiech. Usta, które wiele razy miał okazję całować i ten śmiech, który rozchodził się echem po jego głowie.

Wtedy zrozumiał, że ma ostatnią szansę.

Powoli zszedł z dachu i skierował się do środka. Wnętrze remizy niczym nie przypominało dawnego wystroju. Wszędzie ponaklejane były dynie, duchy i inne symbole tego upiornego święta. Kościotrupy walały się po szafkach, a lampiony w kształcie nietoperzy zdobiły każdą możliwą powierzchnię.

Severide prawie zachłysnął się powietrzem, gdy zauważył Stellę. Stellę i Otisa, którzy byli w trakcie wymiany mikroflory jamy ustnej.

I w tym momencie coś w nim pękło.
     Wkroczył do kuchni i jak gdyby nigdy nic wyjął butelkę z wodą, by po chwili ją opróżnić.

Stella spojrzała na niego z wyrzutem.

— Wybacz Kelly. Ty i ja to zamknięty rozdział — Kidd nie wiedziała dlaczego to robi. Czy postępowała słusznie? Część jej ciała miała ochotę odejść, ale ta druga ciągnęła ją w stronę Severide'a.
Znowu ją krzywdził. Obecnością.

Brian stojący obok posłał przyjacielowi ciepły uśmiech. Nie chciał by tak to się potoczyło. Nie chciał by cierpieli.
Ale tak w y s z ł o.

— Rozumiem Stella, ja — w połowie jego wypowiedzi przerwał mu znany aż za dobrze głos.

Engine 51, truck 81, squad 3, ambo 61...

Nie pamiętał w jaki sposób znalazł się w wozie ani jak minął mu czas w nim spędzony. Adrenalina stworzyła zaporę.
Nie czuł i nie pamiętał.

— Mamy pożar na drugim piętrze. 81 na pierwsze i drugie, trójka doprowadza węże na trzecie — Boden wydarł się do radioodbiornika.

Kelly nie pamiętał również jak znalazł się w płonącym budynku. Zapora skutecznie chroniła go od wspomnień.
Póki nie zobaczył Kidd i lecącego na nią stropu.

Wtedy zapora rozsypała się jak zamek z piasku, a wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą. Rzucił się w jej stronę i odepchnął ją w bezpieczne miejsce.

Płomienie układały się w tańczące lampiony, niczym gwiazdy na bezchmurnym niebie nad Chicago. Odbijały się jasno w jego oczach, gdy ciężkie kawałki stropu spadały i wgniatały go w ziemię.

Pamiętał krzyk Kidd i jej łzy skapujące na jego zakurzone poliki.

Pamiętał tępy ból, który zadawał mu wbijający się w nogę slamigan.

Pamiętał duszność, gdy strop zgniatał mu klatkę piersiową.

Pamiętał alarm, który informował o bezruchu.

I pamiętał słowa Kidd.

— You're a good man, Kelly Severide —

Zamknął oczy, aby na chwilę zapomnieć o prześladujących go, oślepiających światłach.

Pogorzelisko przeszył krzyk kobiety, która właśnie straciła kogoś bliskiego.

A świat stracił dobrego strażaka.

𝗯𝘂𝗿𝘆 𝗺𝘆 𝗴𝗵𝗼𝘀𝘁 | neonsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz