. - Tony zaczekaj!- krzyczała za mną ciocia.- Twój ojciec nie miał tego na myśli!
- Naprawdę?! Myślę, że jednak tak. - krzyknąłem w odwecie.
-On cię kocha.- próbowała mnie przekonać Peggy.
Nic nie odpowiedziałem jej na to. Zatrzymałem się i odwróciłem się do niej, czując jak po policzkach spływają mi gorzkie łzy. Gdy tylko to zobaczyła podbiegła do mnie i przytuliła. Gdy poczułem znajome ciepło, wybuchłem jeszcze gorszym szlochem. Wtedy zaczęła mnie lekko głaskać po moich kruczo czarnych włosach i szeptała:
-Wszystko będzie dobrze. Wszystko, nie martw się.
Gdy uspokoiłem się na tyle by widzieć świat przed oczami, spojrzałem na nią, zdając sobie sprawę, że oboje klęczymy przed drzwiami domu Starków. W oczach miała wymalowane zmartwienie i smutek, w moich pewnie ujrzała podobne uczucia. Po chwili patrzenia w oczy zebrałem się w sobie by wstać i otrzepać swój markowy garnitur, pomogłem cioci podnieść się z ziemi. Miałem pójść do bramy wjazdowej, ale zatrzymałem się i powiedziałem do Peggy ciche dziękuje. Na jej twarzy od razu zagościło zdziwienie. Nie dziwiłem się jej nikomu jeszcze nie podziękowałem, nawet rodzicom. Po chwili jednak jej twarz zmieniła się i była pełna radości, choć w oczach nadal widniał smutek. Odpowiedziała prostym:
-Do usług.- i zapytała niepewnie- Nie wracasz do środka?
-Nie-odpowiedziałem szybko-Nie będę go słuchać, poza tym jest w złym stanie, sam nawet nie wie co mówi, więc nie chce go znienawidzić jeszcze bardziej.-dodałem jąkając się od płaczu.
-Może dlatego lepiej nie zostawiać go samego?-zapytała się, ale nie dostała odpowiedzi, więc dodała- rozumiem, że zranił cię słowami, które wcześniej powiedział, ale to twój ojciec, teraz jedyna najbliższa rodzina.
-Mam jeszcze ciebie-odparłem.
-Tak, tylko ja nie mogę tu być przez cały czas, mam pracę, rodzinę i nie jestem twoim prawnym opiekunem, by móc się tobą zajmować.- wytłumaczyła- Wejdź do środka dobrze?
Nic nie odpowiedziałem. Podeszła do mnie, wzięła w swe dłonie moją twarz i prosto w oczy powiedziała mi:
-Anthony Edwardzie Starku, to nie była twoja wina, ani twojego ojca, nie wiadomo kto to zrobił i dlaczego. Ten stary buc powiedział to wszystko tylko dla tego, że jest pijany i nie może sobie z tym wszystkim poradzić, rozumiesz?
Dalej nic nie odpowiedziałem, myślałem nad sensem jej słów. Jednak nie było mi dane do końca pomyśleć, gdyż potrząsneła mną z całej siły, bym skierował całą swą uwagę na jej i tylko na jej słowa.
-Jestem tu, przy was obu, a nie przy każdym z osobna. Jesteśmy rodziną, wiem,że cierpisz, ale ja również cierpię tak samo jak ty. Nie chce żebyś od razu ze swoim ojcem zapomniał o tym wydarzeniu i żył tak jak dawnej ot tak. Na to potrzeba czasu i wiem to doskonale. Więc proszę cię, nie musisz mu wybaczać w tej chwili, ale dopuść taką myśl do siebie. Pomyśl, uspokój się trochę i wejdź do środka, pomożesz mi posprzątać dom, ogarniemy Howarda, zjemy coś i pójdziemy na cmentarz. Może być?-pokiwałem tylko potwierdzająco głową- To dobrze.
Puściła moją twarz z rąk i pocałowała mnie w czoło. Po czym skierowała się w stronę drzwi frontowych, otworzyła je i na końcu posłała mi uśmiech, znikając za drzwiami.
Westchnąłem ciężko, podeszłem do najbliższego krawężnika i usiadłem na nim.Przez kilka chwil patrzyłem się na moje buty, myśląc co mam robić. Gdy miałem podejmować jakąś decyzje w myśl wkradały się słowa mojego ojca:
,,To przez ciebie Maria nie żyje! Gdybyś tylko został w domu, posłuchał mnie chociaż raz, ona by żyła! Zabiłeś własną matkę! Zadowolony?!"