„And, oh, what a feeling inside of me
It might last for an hour
Wounds aren't healing inside of me
Though it feels good now, I know it's only for now"[ It Doesn't Matter Two]
Dlaczego to robisz?
Spojrzał w lustro, stojące pod ścianą.
Dobre pytanie.
Przeniósł wzrok na Jo, pogrążoną we śnie. Światło księżyca malowało na jej twarzy łagodne cienie. Wyglądała cudownie, tak delikatnie i rozkosznie. Dave poczuł to samo, co w dniu, kiedy się poznali. Początki ich znajomości mgliście malowały się w jego pamięci. Ciągle imprezował albo miał kaca. Kłócił się z rodzicami. Nagle pojawiła się ona i jego życie stało się trochę znośniejsze. Weselsze. Miał przy swojej twarzy drugą twarz, która nigdy nie skąpiła mu uśmiechu. Chciał za wszelką cenę ją chronić.
Tyle, że nie umiał nawet ochronić siebie.
Wymknął się ostrożnie z łóżka, nie chcąc jej budzić. Jo wymamrotała coś i przekręciła się na drugi bok. Dave cicho wyszedł z sypialni, zamykając za sobą drzwi.
Miał w głowie jeden wielki bajzel. W tej plątaninie problemów coś szczególnie nie dawało mu spokoju. Alan.
Nie mógł przejść koło niego obojętnie. Często musiał się powstrzymywać, żeby go gdzieś nie zapraszać. W sumie nie było to nic dziwnego - przyjaźnili się, ale Andy i Martin mogliby na to źle patrzeć. Zawsze wychodzili razem, starali się trzymać jak jedna drużyna. Zresztą nie znał chyba nikogo bardziej przyklejonego do drugiej osoby, niż Mart do Flechera. Lublił Martina, był uroczy i pocieszny, ale czasem potrafił być męczący z tą swoją skrytością. Zachowywał się jak nieśmiałe leśne stworzenie, które Flecher musiał wywabiać z norki. Dlaczego mieliby mieć coś przeciwko temu, żeby on i Alan więcej czasu spędzali sam na sam? Pewnie nie zwrócą na to uwagi, a jeśli już, to trochę pożartują i im przejdzie... Jest większy problem. Co jeżeli Alan zacznie mieć go dość?
Narkotyk zaczął krążyć w żyłach oddalając natrętne myśli. Najpierw poczuł spokój. Potem nadeszła radość. Halucynacje, które pojawiły się niedługo potem jak na złość dotyczyły Wildera. Chociaż nie, nie "na złość". Alan był tą osobą, której najbardziej pragnął i pod każdą postacią kochał go tak samo.Czy z tej sytuacji było jakieś wyjście? Przecież nie umówi się z nim w parku i nie powie mu czegoś w stylu: „Hej Al, tak właściwie to się w tobie zakochałem". Zaśmiał się sam z siebie z zażenowaniem. Lubił się zgrywać, ale to nie było w jego stylu. No właśnie. Zawsze istniała szansa, że Alan potraktowałby to po prostu jako wygłup... Co byłoby jeszcze gorsze.
W myślach ciągle powracał jeden obraz – jego piękny i szczery uśmiech. Nie wiele osób wiedziało, że ten arogancki i sarkastyczny londyńczyk z obłędnym akcentem (i tyłkiem) miał wrażliwą stronę. Nie chciał pokazywać, jak troszczy się o innych, jak potrafi być bezinteresownie dobry dla przypadkowych ludzi... Miał wady, jak każdy, ale jego zalety zdecydowanie przewyższały wszystko inne. Nigdy jeszcze do nikogo nie czuł tego, co do Alana. Podziwiał go, rozkoszował się każdą chwilą spędzoną w jego towarzystwie. Zazdrościł mu i chciałby być choćby trochę taki jak on. Nie mógł dosięgnąć tego ideału. Najbardziej bolało go to, że każda dziewczyna mogła się przed nim wdzięczyć i mieć nadzieję, że coś z tego wyjdzie, a on? Co mógł zrobić? Cierpieć w milczeniu... Albo zebrać się na szczerość i zepsuć kompletnie ich relacje. Tego nigdy by sobie nie wybaczył. Nie chciał, żeby Alan się przed nim zamknął. Nie chciał, żeby osoba, którą tak bardzo kocha, musiała zakładać przed nim maski.
Gubił się w swoich uczuciach. W wątpliwościach. W poczuciu beznadziei i bezsilności. Jedyne, co mu pozostało, to ucieczka... Jednak czy dane mu będzie uciekać w nieskończoność?
CZYTASZ
Never let me down again [PL]
FanfictionNieznajomi. Koledzy z zespołu. Najlepsi przyjaciele... Czy coś więcej? Kiedy przekroczyli granicę? Ich związek od początku nie należał do najłatwiejszych, lecz nie mogli przewidzieć, że wszystko okaże się kompletną katastrofą. Co będą w stanie poświ...