Rozdział 4 - Kochankowie

17 6 1
                                    

 Śmierć nadchodzi niespodziewanie. Tak myślał Eryk kilka dni później, stojąc przy parapecie okna. Przyglądał się kilku ubranym na czarno postaciom. Powracający z pogrzebu ludzie napawali go niewysłowionym strachem. To była ta jedna nieunikniona rzecz, której zapobiec nikt nie potrafił. Prędzej czy później każdy umierał. Dzisiejszej nocy znów śnił o jaskini w górach. Znów widział kobietę zawieszoną w sferze fioletowego światła i znów czuł chłód.

Wiedział kto za nim stoi.

Zawsze się obracał.

Wtedy się budził.

Powracała pustka.

Patrząc na wracającą do szpitala Marysię, ubraną w długą, czarna suknię, miał pewność, że pozostanie z nią zapewni mu długie i szczęśliwe życie. Bił się jednak z myślami od rana, gdyż coś nadal nie dawało mu spokoju. Jakaś myśl, której nie potrafił sformułować. Pamiętał tylko pieśń, która nawiedzała go we śnie. Zdarzało mu się czasem ją nucić, nieświadomie.

Do sali właśnie ktoś wszedł i stanął obok niego. Fiodor, jedyny który pozostał by na czas pogrzebu zająć się pacjentami. Nie dało się go polubić gdyż miał specyficzny styl bycia. Nabrał zbyt dużego dystansu do wszystkiego.

– W takiej pracy śmierć to codzienność – powiedział. – Musimy wyhodować naprawdę grubą skórę by od tego nie zwariować. A uwierz mi zdarzały się już takie przypadki. Trzymamy ich tu, na dole.

Choć brzmiało to może zbyt drastycznie, Eryk wiedział, że to prawda. Sam wielokrotnie widział śmierć i nie raz do niej doprowadził. Pamiętał do dziś pierwszego człowieka, którego zabił. To nie miało tak wyglądać. Nie chciał tego. Wtedy jego zadaniem było odzyskanie pieniędzy od kilku dłużników. Najął go mały paser, który potrzebował pieniędzy. Cóż, hazard i tak ostatecznie go zgubił. Podczas misji coś jednak poszło źle. Pech chciał, że jeden z nieszczęśników wolał umrzeć niż pozwolić odebrać sobie pieniądze. Niestety nadział się na miecz, który Eryk niespodziewanie skierował w jego stronę. Ciepła krew obryzgała mu twarz. Nie wytrzymał tego. Zwymiotował.

– Śmierć to śmierć – odpowiedział z kamienną twarzą. Od tamtego zadania wiele się nauczył. – Dla każdego jest to mały koniec świata. Wszyscy czekają aż niebo zapłonie i spali świat a tak naprawdę on nadchodzi codziennie, setki, tysiące razy dziennie. Śmierć jest końcem, dla każdego z osobna.

Słońce było w zenicie. Na zewnątrz nie dało się uświadczyć cienia. Fiodor w tej chwili nie patrzył na niego. Zerkał przez okno na rozmawiającą z kimś Marysię. Oboje dobrze ją stąd widzieli. Eryk wiedział, że mężczyzna również darzy ją uczuciem. Nie czuł zazdrości a jedynie lekkie łaskotanie w sercu. Delikatnie uniósł kącik warg, tak że jego mała blizna nieznacznie się rozciągnęła.

– Piękna jest – prowokował swojego rozmówcę.

Spojrzenie, którym obdarzył go Fiodor było chłodniejsze od serca niejednej zimnej suki.

– To prawda. Wydaje jej się, że coś do ciebie czuje, – powiedział – jednak powinieneś odpuścić. Kiedyś odejdziesz a ona tu zostanie. Nie rób tego. Nie dawaj jej nadziei.

– A skąd wiesz że odejdę? – zapytał szybko Eryk.

W jego oczach pojawił się niebezpieczny błysk. Mimo poważnej rany gotów był nawet walczyć z młodym lekarzem. Jego odpowiedź zbiła go jednak z tropu.

– Bo słyszę co szepczesz w nocy – odpowiedział. – Długo myślałem, że to tylko legendy, bajki dla małych dzieci. Ale wtedy łowcy przyprowadził tego człowieka... – zawiesił głos jak by sam nie wiedział jak dalej kontynuować swoją myśl.

Pieśń rozpaczyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz