Wstęp

90.5K 1.4K 391
                                    

Zmiany zachodzą w życiu każdego człowieka, są nieuniknione. Nad niektórymi da się zapanować, inne pojawiają się jak huragan, którego nie możemy kontrolować. Czasem bywają radosne - takie, których potrzebujemy. Chociażby ten jeden słoneczny dzień w środku mroźnej zimy, który narysuje ciepłymi promieniami na naszej twarzy uśmiech, poprawi nasze samopoczucie. Jednak jest też ten drugi rodzaj zmian - niezbyt miłe, narzucone nam z góry, które zwyczajnie chcielibyśmy przeskoczyć.

Jestem osobą, która nie lubi zmian i woli, gdy wszystko jest pod jej kontrolą, co pewnie nie jest niczym dziwnym. Nie lubię być zamknięta w ciasnym pomieszczeniu, gdzie jedyne drzwi prowadzące do wyjścia podpisane są „zaakceptuj" lub „zignoruj".

Trzy lata temu musiałam podać rękę na zgodę jednej z ważniejszych w moim życiu zmian, co niekoniecznie mi się podobało. Usilnie próbowałam odszukać drzwi zatytułowane „twoja decyzja", których niestety nigdzie nie było.
No tak, często wygranie sporu z rodzicami jest tak łatwe jak zdobycie miliona w loterii.
Pewnego pięknego słonecznego dnia, gdy wszyscy jedliśmy na tarasie obiad, rodzice oznajmili, że się przeprowadzamy. Na mojej twarzy błąkała się wtedy cała gama uczuć. Od największego szczęścia po strach. Mimowolnie z moich ust wymknęło się ciche parsknięcie, za co zostałam zgromiona wzrokiem. Nie mogłam pojąć, że to wcale nie jest żaden żart i rodzice faktycznie tak nagle podejmują tak istotną decyzję. Zresztą taka spontaniczność ani trochę nie grała mi z obrazem mojej mamy, która wtedy przekazywała porozumiewawcze spojrzenia tacie. Oczywiście nie miałabym nic przeciwko, gdyby nasz nowy dom znajdował się kilka kilometrów od miasta, w którym wtedy mieszkaliśmy.
Okazało się jednak, że nasza rodzina miała przenieść się na inny kontynent, dokładnie do Australii. Lądu, który poza surfingiem i piaszczystymi plażami, kojarzył mi się z masą pająków, węży i innych stworzeń, do których nie pałałam sympatią. Na samą myśl, po moich plecach przebiegły ciarki. Rodzice swoją decyzję argumentowali tym, że tacie zaproponowano tam lepszą posadę, dzięki której stać nas będzie na ogromny dom, z dużym ogródkiem, o którym, jak wspomnieli, zawsze marzyłam. Była to prawda, jednak patrząc na okoliczności, miałam to kompletnie gdzieś.

Do tej pory taką sytuację mogłabym porównać do oceanu na pustyni, pojawiającego się na niej z dnia na dzień. Jednak rodzice znaleźli sposób, by przenieść cały Pacyfik na moją Saharę.

Strasznie nie spodobało mi się to, że muszę opuszczać ukochany dom. Od zawsze miałam problem z odnalezieniem się w nowym środowisku.
Czułam się tak, jakby ktoś wepchnął mnie do bańki z nowymi znajomymi, nową okolicą, do całkowicie nowego świata i powiedział, że będzie dobrze.

Zawsze można zacząć od nowa, ale czy w tamtym momencie, gdy wszystko zaczęło się układać, było to potrzebne?

Razem z rodzeństwem uwielbialiśmy ciepło naszego domu, nawet zimy nie były w nim mroźne. Opuszczenie go było bolesnym ciosem w serce. Jednak z biegiem czasu przyzwyczailiśmy się do życia w nowym miejscu. Zresztą, gdy nie ma się innego wyjścia, trzeba wybrać to najrozsądniejsze. Musieliśmy się zebrać i dać naszemu oceanowi pozostać na pustyni. Byliśmy dla siebie ogromnym wsparciem. Znaleźliśmy przyjaciół, zaakceptowaliśmy Australię, choć zajęło to trochę czasu.
Nadal jednak czułam się wepchnięta do naprawdę ogromnej bańki, w której każdy znany mi wcześniej element po dotknięciu wspomnieniem, pękał.

Gdy po dwóch latach wszystko ponownie zaczęło się w miarę stabilizować, Victoria, moja starsza siostra, przedstawiła nam swój zamiar, planowany już od dłuższego czasu. Postanowiła znów zamieszkać w rodzinnym mieście, razem ze swoim chłopakiem, Davidem. Na samą myśl o kolejnej zmianie, poczułam jak ściska mi się gardło, a do oczu napływają łzy. Wypierałam tę myśl, nie chcąc dopuścić do głosu rozumu.
Tym razem pomysł na kolejną zmianę nikomu nie przypadł do gustu. Wystarczyło mi tego zamieszania. Zdążyłam się przyzwyczaić do jednego chaosu, a na drodze zaczął pojawiać się drugi. Bardzo źle czułam się z myślą, że miałabym już codziennie nie widywać siostry. Vicky próbowała namówić rodziców, byśmy wyjechali wszyscy, co nawet po cichu popierałam. Pomimo kilku lat spędzonych w Australii, moje serce nadal było przypięte do wcześniejszego domu i za nic nie chciało się od niego oderwać. Jednak nasza mama była upartą osobą, która zawsze lubiła stawiać na swoim. Plan męża o przeprowadzeniu się do Australii też, jak się później dowiedziałam, na początku negowała. Nienawidziła zmian. Zawsze, tak samo jak ja, chciała mieć wszystko zaplanowane. Tym razem postanowiła się więc nie zgodzić. Jedna zmiana miejsca zamieszkania to i tak było dla niej za dużo. Próbowała przekonać także córkę, by zrezygnowała ze swojego pomysłu. Argumentowała, że znajdzie się w naszym dużym domu miejsce także dla Davida. Faktycznie, budynek, w którym zamieszkaliśmy, był wielki, przestronny. Jednak ja i Vicky zgodnie stwierdziłyśmy, że ten wcześniejszy wydawał się przytulniejszy, cieplejszy. Był po prostu nasz. Ten zaś, nowoczesny, stylowy, a jednak nadal pusty. Pomiędzy białymi, wielkimi ścianami, można było czuć się samotnie. Możliwym było zgubienie się w tym istnym labiryncie. Nawet mój pokój, zanim zdążyłam nadać mu koloru, kojarzył mi się z gabinetem lekarskim. Wysoko znajdujący się sufit sprawiał, że optycznie wydawał się jeszcze większy, niż w rzeczywistości był. Ogromne okno z wyjściem na balkon zajmowało połowę wschodniej ściany, a biała jak śnieg szafa, którą mogłam nazwać małą garderobą, tak zlewała się ze ścianą, że gdyby nie te małe okrągłe klamki, byłaby niemal niezauważalna.

Miesiąc po rozmowie z nami na temat wyprowadzki, Vicky i David wyjechali. Moja siostra lubiła stawiać na swoim. Tę cechę miała zdecydowanie po mamie. Gdy musiałam się z nimi pożegnać, w moich oczach pojawiły się łzy, którym usilnie nie chciałam dać wypłynąć. Musiałam być silna, by kolejny raz nie dać zapanować nad sobą emocjom. Wiedziałam już, jakie to przynosi skutki. Zaciskałam więc pięść jednej ręki, drugą machając siostrze, gdy kierowali się z walizkami w głąb lotniska. Już zaczęłam tęsknić za ukochaną siostrą, która była dla mnie ogromnym wsparciem. Najgorsze jest to, że nie wiedziałam, kiedy znów się spotkamy.

Przecież ciężko jest jasno patrzeć w przyszłość, gdy nadal ciążą na nas ciemne elementy z przeszłości.

____________________________________

witajcie w mojej pierwszej książce!

Od razu napiszę, że nie jest ona perfekcyjna, jednak zawsze od czegoś trzeba zacząć!

Przesyłam buziaczki i życzę miłego czytania ❤️

Książę bez uczućOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz