1.

92 7 3
                                    

     - Cholera! Zaraz to wybuchnie!- wydarł się pewien nastolatek cały w tatuażach, gdy pewna część tira zaczęła się palić. Zdążył jedynie wyrzucić z pojazdu jedną dziewczynę, aby ją uchronić przed eksplozją- Znajdź tą szko..!- nastał wielki wybuch. Dziewczyna w kasku patrzyła, jak wybuchnął pojazd, w którym palili się ludzie. Nikt nie krzyczał, płakał ani jęczał z bólu... Byli martwi. Cała jej drużyna odeszła z tego świata... Sama nie mogła się ruszyć. Trzymała przy sobie worek z żywnością oraz metalową skrzynię, z bronią i amunicją. Miała je zanieść obie do przyjaciółki. Do części gdzie był teraz największy ogień.

     Musiała uciec przed umarłymi, którzy zaczeli iść w stronę pojazdu, przez wywołany hałas. Wstała cała obolała, założyła torbę na ramię. Skrzynię wzięła w prawą dłoń i zaczęła iść w stronę, gdzie mieli jechać dalej. Wyciągnęła sztylet do obrony, przed potworami mimo swojego stanu. Pojawiło się dużo na jej drodze, pojedynczo z dużą odległością od siebie. Wbijała każdemu nóż prosto w głowę.

     Poruszała się szybkim tempem mimo obitego ciała i prawdopodobnie skręconej kostki, spowodowanego wyrzuceniem. Kasku dalej nie ściągnęła, ściemniało i coraz mniej widziała. Nie wylała żadnej łzy mimo bólu, który czuła w sercu po tamtym wypadku. Prosił, aby wpadła w amok, zdarła gardło. Nie mogła. Po prostu szła i szła.

     Nastąpił wieczór, już słońce zaszło. Wypadało się chronić przed kilkoma walkerami. Stanęła przy drzewie blisko szosy i czekała aż jeden podejdzie. Nie czekała długo na przyjście, dźgnęła go w skroń. Otworzyła jego brzuch, wyciągnęła część jego flaków i zaczęła je wcierać w ubranie i odkryte części ciała. Reszta nieumarłych zaczęła ją omijać, dzięki temu. Weszła w głąb lasu, usiadła przy drzewie i westchnęła cicho. Spojrzała na swoją skręconą kostkę, musiała ją nastawić. Nie robiła tego często, ale nauczyła się to robić od jej kochanej...

     Przygryzła wargę, odłożyła sztylet na bok i złapała się za kostkę, poczuła ból przy pierwszej próbie, zawahała się. Wzięła wdech i powtórzyła próbę, tym razem z sukcesem.
  - Kurwa mać...- szepnęła, oparła się plecami o drzewo. Zmęczona, obolała nie wiedziała gdzie iść. Odsapnęła chwilkę, przybliżyła do siebie skrzynię, wyciągnęła z niej pistolet oraz jeden magazynek z 15 nabojami. Spojrzała jeszcze, co było w pudle. Znalazła jeszcze 4 opakowania kulek, o dziwo strzelbę z dwoma opakowaniami, kilka noży oraz śrubokręt.
  - „Co do...? Skąd mieli granaty. Minęło tyle lat. Mam nadzieje, że nigdy ich nie użyję.."- pomyślała, wyciągając średniej wielkości broń.- „Zawleczka nienaruszona"- schowała resztę arsenału. Wstała, założyła z powrotem bagaż i rozglądnęła się po okolicy.   

     Usłyszała kroki za drzewem, którym stała. Człowiek lub walker. Bardziej była skłonna do drugiej opcji. Załadowała rewolwer i trzymała w drugiej ręce nóż. Sekunda nie minęła, a stała naprzeciwko osoby, która przechodziła. Wycelowaną spluwą w głowę. To nie był trup, źrenice jego się zwężyły, a oczy miały kolor. Nie było w nich pustki. Nosił za to skórę martwych, w prawej dłoni trzymał pochodnie. Cofnął się o krok i dał ręce do góry. Podniosła wizjer kasku, miała niebieskoszare oczy, podeszła bliżej. Było już ciemno, widzieli siebie dzięki światłu ognia jego pochodni.

  - Nie jesteś jednym z nich. - szepnęła, dalej trzymając pistolet wycelowany w jego głowę.
  - Zgadza się...- odpowiedział cicho.- Pozwolisz, że..?-dotknął wolną ręką skóry szwendacza, którą miał na sobie.
  - Tak, tylko szybko. Nie mamy całego wieczoru.- mruknęła.
  - Dziękuję...- wymamrotał ściągając ostrożnie „maskę".
     Był to chłopak, wyglądał na około 19-20 lat, z wyglądu miał pochodzenie azjatycko-amerykańskiego. Dosyć wysoki oraz ładny. Opuściła broń i schowała ją do tylnej kieszeni, choć była gotowa na atak w każdej chwili. Chłopak usiadł i zaczął rozpalać ognisko.
  - Imię? - zapytała, siadając naprzeciwko niego, trzymając nóż.
  - James...- obserwował ogień, bardzo opanowany. Potem spojrzał jej w oczy. - A ty to...

W Międzyczasie (wcześniej)

     Violet siedziała na murze po południu i myślała jak zwykle o tej porze. Około rok temu, zginęła Sophie i Minnie... Zamknęła oczy na chwilę, gdy usłyszała dźwięk, jakby coś wybuchło, daleko od strefy bezpieczeństwa. Usiadła i rozglądnęła się po placyku, nie tylko ona to usłyszała. Miny jej kolegów mówiły za siebie.

  - Um... Ludzie? Nie powinniśmy tego sprawdzić? - odezwał się Louis, wstając od stołu, zostawiając karty.
  - Eksplozja była cicho, Lou. Czyli bardzo daleko od strefy. - podszedł Marlon wraz z Rosie, ręka w której trzymał łuk, drżała.
  - I co z tego? Może jacyś ludzie potrzebują naszej pomocy.
  - Jeśli są żywi. - powiedziała szybko bez przemyślenia blondynka, obserwując niebo.
  - Vi.. Nie jesteś tego pewna. - chłopiec z dużą blizną na prawej stronie twarzy się odezwał.
  - A jakie jest prawdopodobieństwo, że, nawet gdybyśmy tam dotarli. Tamci ludzie by przeżyli? I czy my byśmy wyszli z tego cało? - zapytała, stając na murku.
  - Nie możemy narażać reszty. Na taką misję. - Niebieskooki dotknął ramienia przyjaciela.
Louis odepchnął jego rękę i poszedł w stronę szkoły, zabierając karty ze sobą, zdenerwowany. Violet westchnęła i spojrzała w stronę, z której usłyszeli wybuch..
  - „Czy ktoś przeżył..? Nie sądzę".

***********

Bonjour mes amis c:

Stworzyłam chyba coś, czego nikt się nie spodziewał! Czy Fanfic z kochaną Violet z The Walking Dead: Final Season. Grę stworzoną przez Telltale. Mało jest tej pięknej osóbki na polskim wattpadzie więc miałam "Skrrrt robię to"  :>  Postaram się, aby dużo się tu działo więc proszę wyczekiwać na następne części uwu.

Au revoir!

Licznik słów:  780 ( Bez notatki )

▪Piękna I Kat Richmond▪Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz