Rozdział I

27 7 8
                                    

Rozsypałam przed chatą babki trochę piasku, który znalazłam u niej w starej donicy. Było tak ślisko, że strach było schodzić po małych schodkach prowadzących do drewnianych drzwi. Gdy weszłam do środka, położyłam pół chleba na stole kuchennym, próbując otrzepać go z płatków śniegu, które jeszcze nie zdążyły się rozpuścić. Nasłuchując ścisnęłam mocniej kawałek pieczywa w kieszeni i przeszłam na sam tył chaty, by wyjść z drugiej strony, gdzie znajdował się składzik. Zapukałam pięć razy pod rzą, a po krótkiej chwili drzwi otoworzył mi mały chłopiec zawinięty szczelnie w koc. 

-Ir, jesteś już spakowany? - zapytałam i szybko zamknęłam za sobą drzwi. Nie przejmowałam się nawet zaśnieżonymi butami, tylko stanęłam na środku i obejrzałam wszystko jeszcze raz. Wzięliśmy wszystko, co najpotrzebniejsze. Chyba. 

Dzisiaj musieliśmy się wynosić z naszego przejściowego, małego domku, który ofiarowała nam babka, którą zaszantażowałam, że wyjawię władzom iż baw się zaklęciami i magią. Gdyby tak się stało w przeciągu kilku godzin spalonoby ją na stosie, więc obawiając się o swoje życie, którego i tak miała już niewiele, zaprowadziła nas na tył swojego domu i pozwoliła zamieszkać nam przez 30 nocy w jej składziku, gdzie trzymała wszystkie najpotrzebniejsze narzędzia do uprawy roślin. 

Mieszkańcy od trzech miesięcy nie widzieli nic innego niż biały puch na ziemi i nie zapowiadało się, by pogoda miała się zmienić. Codziennie na niebie pojawiały się ciemne chmury, a o promieniach słonecznych nie było nawet mowy. 

Trochę obawiałam się, że znowu z Irem mamy iść i szukać jakiegokolwiek noclegu. Nie mieliśmy dachu nad głową. Oboje straciliśmy go w dość młodym wieku. Moja rodzina popadła w długi, ojciec narobił sobie kłopotów u miejscowych rabusiów, którzy póżniej napadali nasz dom i niszczyli wszystko co zobaczyli, starsza siostra zaciążyła i wyruszyła w świat szukając ojca, a brat szukając bogatej żony szybko usunął się z życia rodzinnego grzejąc łoże trochę bogatszym kobietom. Moją matkę zabrała zaraza, która uderzyła w nasze miasteczko niespodziewanie. Ojciec też miał pewne dolegliwości, ale jemu uszło to na sucho, gdy po misiącu wyzdrowiał i znowu pozwolił sobie na jeszcze większe kłopoty. Po jakimś czasie zabrali go do więzienia, a mnie wyrzucili z chaty, wiedząc, że młoda dziewczyna nie będzie pożyteczna i nie przyniesie nic dobrego. 

Po latach wędrówki i poszukiwań mojego miejsca na ziemi, spotkałam dziewczynę, która pracowała w ruchomym cyrku. Pomogła mi i razem jeździłyśmy po świecie, lecz po jakimś czasie zachorowała i powierzyła mi swojego malutkiego synka, który nie miał nikogo innego. Tak oto Ir stał się teraz moim synem, który jest dla mnie najważniejszy. 

-Składaj kocyk Ir, zbieramy się na wycieczkę. - powiedziałam i włożyłam do torby zapałki, które ukradłam z kominka babki. Pozbierałam wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy i sprawdzając, czy torba jest dobrze przymocowana do mojego boku, odebrałam od chłopca koc. - Tu masz tak na zachętę - wyciągnęłam z kieszeni chleb i podałam mu je, by później poczochrać mu włoski na głowie. 

Prawie krzyknął ze szczęścia i tuląc moje kolana, jadł tak łapczywie, że możnaby przysiąc, że zaraz mógłby się udławić. Poczekałam chwilkę i próbowałąm się uspokoić. 

Wiedziałam, że wychodząc stąd, nie mamy schronienia. Że mogę tylko kłamać, że idziemy do ciepłego domu, w którym czeka na nas ciepła zupa. Dnie są zimne, a noce jeszcze gorsze. Gdybym była sama, jakoś bym to przyjęła, już nieraz ocierałam się o barierę śmierci, ale gdy zaczęłam być odpowedzialna za malucha, czuję, że muszę przetrwać za wszelką cenę. 

-Chcesz się napić? - spojrzałam na niego i naciągnęłam na jego główkę małą wełnianą czapkę, którą kiedyś znalazłam na ulicy. 

-Nie - odparł szybko i opatulił się kurtką, by po chwili włożyć malutką dłoń do kieszeni. - Dokąd idziemy? 

-Tam gdzie nas jeszcze nie było. - wyszeptałam. - Musimy zwiedzić cały świat! 

Maluch ucieszył się i wyciągnął dłoń w moim kierunku, czekając, aż wyjdziemy na powietrze. 

Obróciłam się jeszcze raz i próbując ukryć przerażenie, wzięłam go za rączkę i otworzyliśmy drzwi. 

Odkąd panuje zima, mieszkańcy rzadko wychodzą na miasto. Niektórzy przechadzali się dla przyjemności, choć to były wyjątki, a niektórzy spieszyli się do swoich obowiązków. Zima naprawdę nie była przyjemna, ani potrzebna komukolwiek. 

Gdy zbliżaliśmy się do bramy miasta, zauważyłam w oddali plac egzekucyjny, gdzie z rana albo palili zwłoki ludzi, których zabrała zaraza, albo odbierali życie przestępcom i rabusiom. Ponagliłam Ira by szedł trochę szybciej, by oszczędzić mu widoku już dwóch wiszących bezwładnie ciał. 

-Idziemy do lasu? - zapytał Ir i spojrzał na mnie ukradkiem. 

-Tak, podobno jest jakaś szybsza droga do kolejnego miasta. - powiedziałam i próbowałam sobie przypomnieć, co mówił mi zalany pijak, kiedy próbowałam się dowiedzieć od niego jakichś informacji. 

-Szybsza droga? Czyli magiczna droga? = uśmiechnął się i mocniej uścisnął moją dłoń. 

-Jasne, że magiczna. Musisz teraz obserwować i mówić mi o wszystkich śladach jakie zobaczysz - chłopiec jeszcze bardziej się ożywił, a ja spojrzałam na góry piętrzące się przed nami. 

Nienawidziłam gór. W dzieciństwie z każdych ust słyszałam przekleństwa padane na ludzi, którzy pod nimi żyją. Góry to taka bariera pomiędzy światem normalnych, a nadprzyrodzonych. Oczywiście to mity, przekazywane z pokolenia na pokolenie i nikt nie wie, czy są prawdziwe, ale i tak są tak przerażające, że nikt z ludzi nie ma tyle odwagi, by wkroczyć na górzysty teren. 

Mówiono, że kilkaset lat temu tych gór jeszcze nie było. Panował pokój z wszystkimi ludami, którzy mieszkali na tym kontynencie. Ludzie i nadprzyrodzeni żyli ze sobą w zgodzie akceptując siebie i pozwalając sobie w spokoju żyć. Niestety, gdy Szatan obudził się ze swojego potężnego snu, podobno ziemia zadrżała, a słońce zniknęło w samo południe i pojawił się mrok, jakiego jeszcze nikt w życiu nie widział. Nadprzyrodzeni zostali stworzeni z bogów, którzy decydowali o tym, komu dadzą namiastę swojej mocy. Nie wiadomo ilu ich jest, lecz, gdy zapanowała wojna na ziemiach nadprzyrodzonych, którą rozpętał Szatan, wszyscy, którzy mieli choć odrobinę mocy, stworzyli te góry od samego dołu, po przerażające szczyty, by oddzieliś raz na zawsze nasze ludy, które zostały przez ich wściekłość doszczętnie zniszczone i naznaczone już na wieki. 

Od dzieciństwa wierzyłam w prawdziwość tej historii i do teraz w nią nie wątpię. Włoski na karku stają mi dęba, kiedy chociaż o nich pomyślę, ale wiem, że nie mogę pokazywać słabości, bo pięciolatek obok mnie wyobraziłby sobie najgorsze stwory świata. 

-Widzę ślady! - pociągnął mnie w bok i pokazał ślad jelenia. - Znajdziemy go? 

-Nie mamy na to czasu, Iz - powiedziałam i znowu wróciłam na naszą drogę. - Ale następnym razem, jeśli zobaczymy wiewiórkę, będziemy mogli zobaczyć gdzie ma domek, dobrze? 

-Uwielbiam wiewiórki. - powiedział i obejrzał się przez ramię, przez co ja nie zwalniając tempa, także to zrobiłam, tylko w bardziej dyskretniejszy sposób. 

Miałam wrażenie, że ktoś nas śledzi. 

Przełykając ślinę spojrzałam bacznie przed siebie, by po chwili odwrócić się i przebiec wzrokiem po gałęziach zasypanych drzew. Nikogo nie zauważyłam, co jeszcze bardziej mnie zaniepokoiło. Instynktownie chwyciłam scyzoryk w kieszeni i zacisnęłam wargi tak mocno, że na pewno stawały się powoli białe. 

-Nóżki mnie bolą - poskarżył się Iz, a ja próbowałam wysłuchać choćby najcichszego szelestu. 

Może zwariowałam. 

-Wiem Iz, zaraz trochę odpoczniemy, ale musimy wyjść z lasu. - usłyszałam jego niezadowolenie. - Przecież spałeś całą noc, co ci tak nagle odebrało energię? 

-Nie wiem. - przełknęłam ślinę widząc jak ptaki przelatują nad naszymi głowami. - Ile przeleciało ptaszków? 

Przykucnęłam przy nim i objęłam go ramieniem, by unieść drugą rękę do góry. 

-Jeden, dwa, trzy - liczyłam głośno - cztery, pięć... - i nagle usłyszeliśmy krzyk z innej części lasu, który zmroził nie tylko krew w moich żyłach, ale także ptaków, które od razu zmieniły kierunek swojego lotu. 

NIEZAPOMINAJKAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz