Zamówienie: ZufZul
A/N: pracowanie nad trzema rzeczami na raz? nie polecam.
(Roger wyglądał w tym programie jak grecka bogini).
Słowa: 750
***
"Dlatego właśnie uważam, że marka Mercedes jest-"
John rzucił Rogerowi pytające spojrzenie, kiedy blondyn zamilkł w połowie zdania, a jego ręka zaczęła nerwowo przeszukiwać kieszenie spodni.
Doszli właśnie, po długim spacerze, z powrotem do domu. Padał śnieg, i oboje byli przemarznięci, a jedyną rzeczą, o której teraz marzyli, było położenie się pod ciepłym kocem z herbatą w dłoni.
Z jakiegoś powodu jednak, zamiast wejść do środka, nadal stali przed drzwiami.
"Roger, co się-"
"Kurwa." Blondyn zaczął wyciągać kieszenie na drugą stronę, coraz bardziej nerwowo je poszukując. "Nie ma ich."
"Zgubiłeś klucze do naszego domu?" John jęknął, opierając się o drzwi. Doskonale znał odpowiedz na to pytanie, ale nie mógł uwierzyć, że jego chłopak mógł być aż tak nieodpowiedzialny.
Na dworze panował mróz, i na samą myśl o spędzeniu tu jeszcze paru godzin, Johnowi zaczynały się trząść kolana z zimna.
"Jesteś pewien, że to ja je wziąłem?" Blondyn zapytał z nadzieją, że to nie on jest winny tej sytuacji. "Może to ty zamykałeś drzwi, Deaky.."
"Nie." John pokręcił głową. Doskonale pamiętał, który z nich wychodził z domu ostatni.
I nie był to on.
Oboje stali jeszcze przez chwilę, patrząc się bezradnie na drzwi wejściowe. Zaledwie metr oddzielał ich od ciepłego i przytulnego wnętrza domu, ale nie było sposobu, w jaki mogliby tam wejść.
Jedyną osobą, która miała zapasowy klucz był Freddie. Wokalista miał dzisiaj do nich przyjść, ale do jego wizyty zostały ponad dwie godziny.
John był pewien, że do tego czasu umrą z zimna na wycieraczce.
"Może spróbujemy wybić okno?"
Roger zaproponował, podchodząc do szyby, żeby ocenić, czy będzie to trudne zadanie.
"Świetny pomysł, Roger."
"Naprawdę?"
"Nie." John zaśmiał się, siadając na ganku. Kochał swojego chłopaka, ale nie mógł uwierzyć, ze wpadł na tak absurdalny pomysł. "Musimy czekać na Freddiego."
Roger wydał jęk niezadowolenia, i zaczął kręcić się po podwórku. Wędrował po głębokim śniegu, i kiedy uderzył nogą o wysoką zaspę, wpadł na pewien pomysł.
Schylił się, aby ulepić śnieżkę, i rzucił nią w Johna, żeby zwrócić na siebie jego uwagę.
"Auć, Roger-" chłopak zaczął strzepywać biały puch z włosów, po tym, gdy śnieżna kulka uderzyła w środek jego czoła.
"Chodź Deaky, ulepimy bałwana!"
"Bałwana?"
"Musimy się ogrzać, bo zmarzniemy."
John zaśmiał się, kręcąc głową. Nie wiedział, jak przemoczenie swoich ubrań w śniegu ma im pomóc się ogrzać, jednak, po chwili namysłu, wstał z ganku, i dołączył do Rogera.
Wolał umrzeć lepiąc bałwana ze swoim chłopakiem, niż siedząc samotnie na wycieraczce.
***
"Jest piękny." John pokiwał głową z aprobatą, przyglądając się dziełu, które stworzyli.
Stał przed nimi niemal dwumetrowy bałwan. Był nieco krzywy i nieproporcjonalny, ale jednak wyjątkowy. Podobał im się.
"Prawie tak piękny jak ja." Roger zażartował, otrzepując dłonie z śniegu. Z zimna już prawie nie czuł swoich palców, ale nie przejmował się tym. Było warto.
"Mhm. Prawie."
Roger uśmiechnął się, zadowolony, z odpowiedzi swojego chłopaka. Przysunął się do Joha, i kładąc dłoń na jego policzku, pocałował go.
Ich usta ledwo zetknęły się ze sobą, kiedy nagle usłyszeli okrzyk zachwytu dochodzący z drugiego końca ogrodu.
"Jaka wspaniała śnieżna rzeźba, kochani!"
John odsunął się od Rogera, a na jego twarzy wystąpił rumieniec, kiedy podszedł do nich Freddie.
Wokalista trzymał w ramionach zawiniętą w koc Delilah, i uśmiechał się szeroko.
"Nie mogę uwierzyć, że ulepiliście mnie ze śniegu!"
"Oh, Freddie to nie-" John zaczął tłumaczyć, ale Roger mu przerwał.
"Tak, oczywiście, że to ty, Fred." Blondyn uśmiechnął się, będąc rozśmieszony zaistniałą sytuacją. "W środku mamy jeszcze pierniki w kształcie twoich kotów, ale musisz nas wpuścić do środka, żebyśmy mogli je zobaczyć."
Oczy Freddiego zaświeciły się z podekscytowania na wspomnienie kotów, ale rzucił Rogerowi zdziwione spojrzenie, kiedy dotarły do niego jego słowa.
"Nie nosicie ze sobą kluczy?"
"Oh, nosimy...O ile Roger ich nie zgubi na spacerze.." John zaśmiał się, a perkusista szturchnął go w ramie.
"Każdemu może się zdarzyć." Blondyn westchnął, wsadzając ziębione dłonie głębiej w kieszenie kurtki. "Wpuścisz nas, Freddie?"
"Pewnie, kochani." Wokalista przytaknął, ale kiedy podszedł do drzwi z zamiarem otworzenia ich, zaśmiał się. "Oh, jednak nie. Nie mam przy sobie kluczy."
"Co?" "żartujesz sobie?"
Roger i John jęknęli, opadając plecami o ścianę. Freddie był ich ostatnią nadzieją.
Oboje trzęśli się z zimna, i teraz John był już przekonany, że umrą na ganku z hipotermii.
"Nie bądźcie tacy załamani!" Freddie położył śpiącą, zawiniętą w koc Delilah na wycieraczkę, a sam wskoczył z rozbiegu w wielką zaspę. "Mamy czas, żeby dolepić do mojej rzeźby dziewięć śniegowych kotów!"