𝟙

778 48 2
                                    


  — Cholera! — męski głos rozniósł się delikatnym echem po pomieszeniu parę sekund po tym jak drażniący alarm pobudził się do życia, sygnalizując włamanie. Czwórka zakapturzonych postaci spojrzała na siebie; na trzech twarzach można było dostrzec przerażenie, w przeciwieństwie do tej czwartej - ten grymas układał się w całkowite zażenowanie oraz brak jakichkolwiek wyrzutów sumienia czy strachu. Właściciel tejże twarzy ruszył przodem; jego ruchy wydawały się groźne, jednocześnie sprawiały wrażenie jakby coś takiego jak wahanie nigdy nie istniało.
  Po dwóch solidnych kopniakach w drzwi, włamywacze poczuli zimne powietrze, przenikające nawet przez kominiarki ochraniające ich głowy, a do ich uszu dotarł rozwścieczony, lekko zagłuszony ryk syren policyjnych. Biegiem rzucili się przed siebie, oczywiście z "panem Niewzruszonym" na czele, który prowadził małą grupkę pustymi ulicami, zmieniając co chwilę kierunek ucieczki niczym wąż.

  W końcu dotarli pod znajomy budynek. Był to opuszczony, dwupiętrowy dom na przedmieściach, niedaleko starej stacji kolejowej. Niektóre okna były powybijane, a drzwi zostały zastąpione drewnianymi deskami przybitymi gwoździami. Cała czwórka podbiegła na tył domu i weszła po kolei przez uchyloną, pękniętą szybę. Na sam koniec do środka wszedł nikt inny tylko chłopak, który od samego początku potrafił zachować zimną krew w tak przepełnionej grozą sytuacji. Skoczył bezszelestnie na ziemię z wysokiego parapetu i ogarnął pomieszczenie wzrokiem.
  Wewnątrz znajdowało się znacznie więcej ludzi; wszystkie oczy były zwrócone w jego stronę, śledząc jego kroki, gdy zbliżał się do centralnej części pokoju. Stał tam ogromny stół, na nim porozrzucane małe, foliowe torebeczki, których zawartość w takiej ilości nie potrafiłby zidentyfikować nawet największy ćpun; wokół stało bardzo dużo krzeseł.
  Niektórzy usiedli, inni woleli stać w momencie kiedy "Lider"zbliżył się do narkotyków i zrzucił je na podłogę, robiąc sobie miejsce do siedzenia. Z zaskakującą lekkością usiadł na krawędzi stołu i przyjrzał się zwróconym w jego kierunku twarzom. Zdjął kaptur i wciąż pozostając w kominiarce, powiedział donośnym głosem, jakby przemawiał do swojego ludu:

  — Udało się. Jednak chciałbym coś powiedzieć, zanim zaczniecie się cieszyć jak idioci! — krzyknął, uważnie wyszukując, spod zmrużonych powiek każdy entuzjastyczny ruch, aby w następnej sekundzie skarcić daną osobę. Nic dziwnego, że każdemu od razu kąciki ust powracały do naturalnego ułożenia, a przełykanie śliny stawało się nie lada wyczynem przez ściśnięte gardło - widok oczu w kolorze marengo, które wręcz przytłaczały emanującą z nich wyższością oraz powagą od razu przyprawiał o gęsią skórkę oraz nakazywał okazać skruchę. W końcu z ust mówiącego wydostał się mały obłoczek pary, który szybując w górę przybierał dziwne kształty, aby następnie zniknąć, a wraz z nim głębokie westchnięcie. — Wielkimi krokami zbliża się zima. Nadszedł czas, abyście wzięli swoje leniwe tyłki do roboty jeśli chcecie przeżyć. Macie zdobywać więcej pieniędzy, a żeby to osiągnąć musicie więcej sprzedawać. Nie lećcie od razu wyłącznie do zaufanych źródeł - próbujcie wszystkiego. Pamiętajcie, że jesteśmy jedną społecznością, więc nie myślcie tylko o sobie, lecz także o dobrze innych. — dramatyczna pauza. Wydawałoby się, że wszyscy wstrzymali oddech. — Mam nadzieję, że wyraziłem się jasno, więc nie wiem na co jeszcze czekacie i się gapicie! — wrzasnął w końcu wygłaszający przemówienie, a ludzie stojący w pokoju od razu rozeszli się na różne strony. "Lider" przymknął oczy i uwolnił głowę z czarnej kominiarki. Przeczesał długimi, zmarzniętymi palcami kruczoczarne włosy i zlustrował towar na stole. Sięgnął do jednej z torebeczek i nasypał niewielką ilość białego proszku na wierzch dłoni. Zassał głośno powietrze przez nos, czując jak narkotyk powoli przedostaje się do jego krwiobiegu; jego organizm właśnie tego potrzebował.

  Zsunął się ze stołu i pomaszerował na piętro. Ostatnie drzwi po prawej - tam znajdował się przywłaszczony przez ciemnowłosego pokój. Po wejściu do środka zamknął drzwi z głośnym hukiem i podszedł do materaca, opadając na niego i opierając się plecami o ścianę.

  Jak do tego wszystkiego doszło? Przecież zawsze miał to, czego potrzebował - przyjaciół, rodzinę, miejsce do mieszkania...wszystko wydawało się takie...prawdziwe. Niestety, z biegiem czasu te trzy wyrazy brzmiały fikcyjnie. Właśnie, wyrazy. Nie było w nich żadnego znaczenia. Chłopak siedzący w prowizorycznej sypialni postanowił wyzbyć się wszystkich uczuć. Jedyne co się dla niego liczyło w tamtym momencie oprócz podstawowych, fizycznych pragnień to władza. Już kiedyś ją posiadał, lecz okazała się dla niego tylko zgubieniem. Tym razem było inaczej - ludzie go szanowali, wręcz czasami się go obawiali. Podobało mu się to.
  Na wargach chłopaka o mrożących krew w żyłach oczach zagościł cień kpiącego uśmieszku. Po raz ostatni przestudiował dobrze mu znany, zrobiony pod wpływem substancji odurzających, czarny napis na ścianie — "KRÓL" — po czym zamknął ociężałe powieki.

𝐃𝐫𝐮𝐠.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz