— Cholera! — męski głos rozniósł się delikatnym echem po pomieszeniu parę sekund po tym jak drażniący alarm pobudził się do życia, sygnalizując włamanie. Czwórka zakapturzonych postaci spojrzała na siebie; na trzech twarzach można było dostrzec przerażenie, w przeciwieństwie do tej czwartej - ten grymas układał się w całkowite zażenowanie oraz brak jakichkolwiek wyrzutów sumienia czy strachu. Właściciel tejże twarzy ruszył przodem; jego ruchy wydawały się groźne, jednocześnie sprawiały wrażenie jakby coś takiego jak wahanie nigdy nie istniało.
Po dwóch solidnych kopniakach w drzwi, włamywacze poczuli zimne powietrze, przenikające nawet przez kominiarki ochraniające ich głowy, a do ich uszu dotarł rozwścieczony, lekko zagłuszony ryk syren policyjnych. Biegiem rzucili się przed siebie, oczywiście z "panem Niewzruszonym" na czele, który prowadził małą grupkę pustymi ulicami, zmieniając co chwilę kierunek ucieczki niczym wąż.W końcu dotarli pod znajomy budynek. Był to opuszczony, dwupiętrowy dom na przedmieściach, niedaleko starej stacji kolejowej. Niektóre okna były powybijane, a drzwi zostały zastąpione drewnianymi deskami przybitymi gwoździami. Cała czwórka podbiegła na tył domu i weszła po kolei przez uchyloną, pękniętą szybę. Na sam koniec do środka wszedł nikt inny tylko chłopak, który od samego początku potrafił zachować zimną krew w tak przepełnionej grozą sytuacji. Skoczył bezszelestnie na ziemię z wysokiego parapetu i ogarnął pomieszczenie wzrokiem.
Wewnątrz znajdowało się znacznie więcej ludzi; wszystkie oczy były zwrócone w jego stronę, śledząc jego kroki, gdy zbliżał się do centralnej części pokoju. Stał tam ogromny stół, na nim porozrzucane małe, foliowe torebeczki, których zawartość w takiej ilości nie potrafiłby zidentyfikować nawet największy ćpun; wokół stało bardzo dużo krzeseł.
Niektórzy usiedli, inni woleli stać w momencie kiedy "Lider"zbliżył się do narkotyków i zrzucił je na podłogę, robiąc sobie miejsce do siedzenia. Z zaskakującą lekkością usiadł na krawędzi stołu i przyjrzał się zwróconym w jego kierunku twarzom. Zdjął kaptur i wciąż pozostając w kominiarce, powiedział donośnym głosem, jakby przemawiał do swojego ludu:— Udało się. Jednak chciałbym coś powiedzieć, zanim zaczniecie się cieszyć jak idioci! — krzyknął, uważnie wyszukując, spod zmrużonych powiek każdy entuzjastyczny ruch, aby w następnej sekundzie skarcić daną osobę. Nic dziwnego, że każdemu od razu kąciki ust powracały do naturalnego ułożenia, a przełykanie śliny stawało się nie lada wyczynem przez ściśnięte gardło - widok oczu w kolorze marengo, które wręcz przytłaczały emanującą z nich wyższością oraz powagą od razu przyprawiał o gęsią skórkę oraz nakazywał okazać skruchę. W końcu z ust mówiącego wydostał się mały obłoczek pary, który szybując w górę przybierał dziwne kształty, aby następnie zniknąć, a wraz z nim głębokie westchnięcie. — Wielkimi krokami zbliża się zima. Nadszedł czas, abyście wzięli swoje leniwe tyłki do roboty jeśli chcecie przeżyć. Macie zdobywać więcej pieniędzy, a żeby to osiągnąć musicie więcej sprzedawać. Nie lećcie od razu wyłącznie do zaufanych źródeł - próbujcie wszystkiego. Pamiętajcie, że jesteśmy jedną społecznością, więc nie myślcie tylko o sobie, lecz także o dobrze innych. — dramatyczna pauza. Wydawałoby się, że wszyscy wstrzymali oddech. — Mam nadzieję, że wyraziłem się jasno, więc nie wiem na co jeszcze czekacie i się gapicie! — wrzasnął w końcu wygłaszający przemówienie, a ludzie stojący w pokoju od razu rozeszli się na różne strony. "Lider" przymknął oczy i uwolnił głowę z czarnej kominiarki. Przeczesał długimi, zmarzniętymi palcami kruczoczarne włosy i zlustrował towar na stole. Sięgnął do jednej z torebeczek i nasypał niewielką ilość białego proszku na wierzch dłoni. Zassał głośno powietrze przez nos, czując jak narkotyk powoli przedostaje się do jego krwiobiegu; jego organizm właśnie tego potrzebował.
Zsunął się ze stołu i pomaszerował na piętro. Ostatnie drzwi po prawej - tam znajdował się przywłaszczony przez ciemnowłosego pokój. Po wejściu do środka zamknął drzwi z głośnym hukiem i podszedł do materaca, opadając na niego i opierając się plecami o ścianę.
Jak do tego wszystkiego doszło? Przecież zawsze miał to, czego potrzebował - przyjaciół, rodzinę, miejsce do mieszkania...wszystko wydawało się takie...prawdziwe. Niestety, z biegiem czasu te trzy wyrazy brzmiały fikcyjnie. Właśnie, wyrazy. Nie było w nich żadnego znaczenia. Chłopak siedzący w prowizorycznej sypialni postanowił wyzbyć się wszystkich uczuć. Jedyne co się dla niego liczyło w tamtym momencie oprócz podstawowych, fizycznych pragnień to władza. Już kiedyś ją posiadał, lecz okazała się dla niego tylko zgubieniem. Tym razem było inaczej - ludzie go szanowali, wręcz czasami się go obawiali. Podobało mu się to.
Na wargach chłopaka o mrożących krew w żyłach oczach zagościł cień kpiącego uśmieszku. Po raz ostatni przestudiował dobrze mu znany, zrobiony pod wpływem substancji odurzających, czarny napis na ścianie — "KRÓL" — po czym zamknął ociężałe powieki.
CZYTASZ
𝐃𝐫𝐮𝐠.
Fanfiction《 Kageyama Tobio x Reader {Czytelnik} 》PL Kageyama Tobio może faktycznie kiedyś przestał być Królem...jednak stare nawyki mogą powrócić, prawda? Po wielu latach uczenia się jak to jest mieć wsparcie innych bez bycia bezwzględnym liderem, czarnowłos...