Rozdział 2

102 15 10
                                    

   — Powinno być już wszystko w porządku, dostał leki uspokajające. Dość mocne co prawda, ale przynajmniej pójdzie spać. — mówił lekarz, nie odrywając wzroku od chłopca — Musi to wszystko sobie ułożyć, uspokoić się. To dość traumatyczne, znaleźć się w takim miejscu, tym bardziej w jego przypadku. Nieprawdaż?

Doktor Eric położył ręce na biodrach i zerknął na pielęgniarkę.

   — Tak... Rzeczywiście tak może być. — odpowiedziała zmartwionym, lekko załamanym głosem.

Kobieta nie przywiązała się do chłopca, gdyby przywiązywała się do każdego z pacjentów leżących na tym — bądź innym — oddziale, najprawdopodobniej popadłaby już w stany depresyjne i sama niedługo później by tam wylądowała. Mimo tego martwiła się, bardzo, była skrajnie empatyczną osóbką. Znała każdego swojego pacjenta, co się z tym wiąże, historie życia każdej osoby, która się tu pojawiła. Dzięki jej urokowi pacjenci ufali jej i opowiadali co się dzieję. Jego historie również chciała poznać, ten chłopiec niezwykle ją zaintrygował, nawet mimo tego, że widziała go dopiero kilka — krótkich — godzin.

     — Niech odpocznie, sprawdzaj co jakiś czas czy wszystko jest okej. — mężczyzna lekko się uśmiechnął i odszedł powolnym krokiem w nieznanym jej kierunku.

Rudowłosa podeszła do Edwarda i delikatnie pogłaskała jego włosy
   — Będzie okej, obiecuje ci to — po tych słowach odwróciła się i wyszła, udając się do swojego pokoiku.

***

     — Myślicie, że u Eds'a jest wszystko okej? — zapytał zaniepokojony Richard dwojga znajomych. — Nie odzywa się już drugi dzień... — Chłopak opuścił oczy i kopnął czubkiem buta jakiś kamyczek.

    — Pewnie znowu dostał szlaban od mamy, a nie mam zamiaru mieć z nią styczności po ostatnich naszych wygłupach — odpowiedział, jak gdyby nigdy nic Stanley.

    — Może masz rację... — westchnął okularnik, chociaż w głębi duszy czuł, że stało się coś złego i nie dawało mu to spokoju.

Nastolatek bardzo martwił się o Edwarda, wszyscy o tym oczywiście wiedzieli, ale on był przekonany, że nikt nawet tego nie podejrzewa.
Przecież zawsze sobie dokuczali, tylko, że inaczej, ich sytuacja była zupełnie inna. Tak jak cali oni.

     — Ja już lecę do d-domu, pa! — Tozier gwałtownie powiadomił przyjaciół o swoim postanowieniu i szybkim krokiem udał się w inną stronę.

     — On wcale nie idzie do domu, to w inną stronę. Prawda, Bev? — zapytał blondyn.

Rudowłosa powoli odpaliła papierosa i z niezwykłym spokojem zaciągnęła się szarawym, nieprzyjemnym w zapachu dymem. — oczywiście, że nie— odpowiedziała i oparła się o ceglany murek.

Ona doskonale wiedziała po co idzie w inną stronę, za dobrze go zna, nie bez powodu nazywa ją najlepszą przyjaciółką. Wiedziała, że Richie czuje coś do Eddie'go, on jej o tym nie powiedział, ale nie trudno jest rozszyfrować Toziera. W szczególności, że rumieni się w każdym momencie, kiedy opowiada o delikatnym chłopcu, którego tak bardzo lubi. Jego ton, a również zachowanie się zmienia. Z głupiego bachora zamienia się w czułego, kochanego chłopaka.

     — Ah, Richie... — westchnęła rudowłosa, delikatnie się uśmiechając. — Idziemy? — zapytała chłopaka, który stał obok niej i bez namysłu ruszyli w stronę ich własnych domostw.
A w tym samym momencie, ich przyjaciel, który odszedł w innym kierunku niż zwykle, toczył swoją własną walkę, w swoim umyśle.

   Jezu, jezu, jezu... — powtarzał sobie w głowie Richie z każdym kolejnym, robionym przez siebie krokiem.

Był zdenerwowany – nic dziwnego. Mama jego ukochanego chłopaka go nienawidzi, najbardziej z całej ich paczki. Twierdzi, że jego grupka nie jest dla niego, a co dopiero ten rozpuszczony dzieciak – Richie.
Zawsze odzywała się do niego z wyższością, niezwykłą pogardą w głosie, nawet teraz, teraz, kiedy już nie są małymi dziećmi, które trzeba karać wzrokiem, aby się wystraszyły i czuły respekt. Tozier już umie opanować swoje zachowanie, dalej jest nastolatkiem, ale rozumie już o wiele więcej niż dwunastolatek i potrafi zahamować emocje, co przecież takie łatwe nie jest. W szczególności jeżeli ktoś traktuje cię jak nic nie wartą istotę.

     Szatyn dotarł pod skromny dom Kaspbrak'ów. Kiedy tylko myślał o rozmowie z mamą Eds'a, przechodziły go nieprzyjemne ciarki.

     — Spokojnie, to przecież nic takiego... Nie ma nic trudnego w zapytaniu się o swojego... Przyjaciela. — powtarzał sam do siebie, jednocześnie błagając niebiosa o to, aby chłopakowi nic nie było. Przecież to może być zwykłe przeziębienie, może ma uczulenie? Albo jakaś inna błaha choroba. Nie wiadomo co może się wydarzyć, prawda?

Małoletni zamknął oczy i westchnął, w końcu wziął się w garść.
Rozluźniony nagle ruszył małymi krokami pod drzwi, w tamtej chwili poczuł się jak chłystek, tak jak kiedyś. Drzwi wydały mu się ogromne, a on jednocześnie był taki mały i kruchy.
     W końcu zapukał, nie mógł więcej zwlekać, jeszcze by stchórzył. A teraz nie ma odwrotu, nie ucieknie nagle spod drzwi i nie ukryje się za najbliższym drzewem, nie ma takiej możliwości. Jedyne co mu zostało to czekanie na dźwięk otwieranego zamka, nic więcej.




.・゜゜・siema, wracam już .・゜゜・


                  Taki mam zamiar
                       ✧༺♥༻✧

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Apr 10, 2020 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Green Hills |Reddie [PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz