obita morda

1.2K 118 24
                                    


Ćma. Wielkie brązowe ćmisko wleciało do pokoju i zaczęło stukać w lampę. Przez chwilę był to jedyny słyszalny dźwięk. Później Modest podszedł w stronę okna i zaczął się siłować z klamką. Patrzyłem na spinające się mięśnie i narastającą złość wobec kawałka plastiku. A może i wobec siebie. W końcu tak strasznie wzbraniał się przed okazywaniem jakichkolwiek emocji.

Po domu rozniósł się okropny trzask. Całe szczęście, że byliśmy w nim tylko my. Przez pokój przeleciał ostatni powiew chłodnej nocy. Prędko jednak ustąpił ogólnemu letniemu zaduchowi.

– Dasz mi fajkę? – zapytałem, nie wiadomo po co. Wcale nie chciało mi się palić.

– Idź już stąd – odpowiedział Modest. Nie odwrócił się w moją stronę, ale chyba nie wiedział, że jego twarz odbija się w oknie, przy którym stał.

Walczył ze sobą, co chwilę otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale zamiast tego szybko zaciskał wargi i bardzo cicho stukał palcami o parapet. Chociaż bez przerwy zgrywał oschłego i powściągliwego, kiedy człowiek dostatecznie się przyjrzał, mógł czytać z niego jak z otwartej księgi. Tak właśnie było teraz. Toczył ze sobą wewnętrzną walkę, a ja nie wiedziałem, czego się spodziewać. Może po prostu starał się opanować i nie chcieć rozwalić mi łba po raz drugi w tym tygodniu. Jeden raz zdecydowanie wystarczył.

Stwierdziłem więc, że nie ma sensu dalej go denerwować. Mogłem poczekać kilka dni, gdy emocje opadną, a rany zagoją się (dosłownie). Zachciało mi się sprawdzania, jak zmieniło się jego zdanie na mój temat. Jakby rozcięty policzek i siniaki na brzuchu nie wystarczyły. W każdym razie odwróciłem się i zacząłem szukać tych nieszczęsnych fajek. Nie chciałem wracać do domu z pustymi rękami.

– Powinienem wtedy odjechać i zostawić cię w spokoju – powiedział Modest, a ja miałem wrażenie, że moje ciało odmówiło posłuszeństwa. Nie mogłem się ruszyć, dosłownie zastygłem zgięty nad otwartą szufladą od biurka, gdzie leżały pozgniatane Lucky Strike. Jezu, jak można palić Lucky Strike. 

Nigdy nie spodziewałbym się z jego ust przeprosin. A to było coś więcej niż przeprosiny. Przeprosiny i okazanie skruchy. A raczej agresja wobec samego siebie, bo Modest nawet sobie nie potrafił odpuścić. Powoli, z pewnym trudem wyprostowałem się. On niemal w tym samym momencie odwrócił się i wreszcie stanęliśmy twarzą w twarz. Mimo całego czasu poświęconego analizie tego, co zaraz się powie, mimice pozbawionej emocji, z jego oczu wciąż biła prostota. Prosty, wcale niezłożony strach przed, nie wiem, moją reakcją lub czymś innym.

Z trudem powstrzymałem się, by sarkastycznie nie przyznać mu racji. Od dawna nie czułem potrzeby wspierania kogoś, ale teraz marzyłem o tym, żeby wszystko, co tylko wypłynie z jego ust, satysfakcjonowało go. Żeby po całej tej sytuacji wszystko się ułożyło i obyło się bez winnych oraz oskarżycieli.

– Przyszedłbym tu tak czy siak – odpowiedziałem.

– Zdajesz sobie sprawę, że nie mogę ci ot tak wybaczyć?

– Tak. Dlatego znowu poświęcę mnóstwo czasu, żebyś przestał mnie nienawidzić.

– A potem znowu wyjedziesz i będziesz mnie ignorował?

Zapadło milczenie. Próbowałem dobrać odpowiednio słowa, ale poza durnymi odzywkami, z których można byłoby się pośmiać, gdyby sytuacja była trywialna, nic nie przychodziło mi do głowy. I jeszcze ta cholerna ćma, pędzącą jak głupia do światła. Byliśmy w tej chwili niemal identyczni – nie umiemy odpuścić i zaraz przepłacimy za to życiem.

– To była głupota. Nie chciałem niczego na odległość... zrozum, że gdyby mi nie zależało, nie byłoby mnie tutaj.

Modesta wcale to nie przekonywało. Nie dziwiłem mu się.

– Daj mi jeszcze jedną szansę – poprosiłem, krzywiąc się na dźwięk swojego żałosnego głosu.

– Jak mam niby uwierzyć, że tym razem to będzie na serio? – Jego głos stał się ostrzejszy, zdenerwowałem się jeszcze bardziej.

Nie wiedziałem, jak ma to zrobić, pustka wkroczyła do mojej głowy. Chciałem już stąd wyjść i odetchnąć, źle się czułem ze wszystkimi tymi emocjami. Nie byłem przyzwyczajony do takich sytuacji. Cholera, zależało mi.

– Jeżeli będziesz chciał, to mi zaufasz. – Powiedziałem to jakby od niechcenia. A właściwie tak to zabrzmiało. Modest wyglądał na zdziwionego, ale szybko zmrużył oczy, nie dając się pokonać w tej głupiej grze pozorów. A ja już miałem dosyć. Wziąłem dwie fajki i ruszyłem ku drzwiom. – Jeśli chcesz, mogę przyjść jutro.

Wyszedłem na korytarz. Poza słabym światłem z pokoju, wszędzie było ciemno. Po omacku zacząłem szukać starej drewnianej barierki i próbowałem w tym mroku zejść po schodach na parter. Gdy przeszedłem kilka schodów, zrobiło się jasno. Odwróciłem się. Modest włączył światło. Patrzył na mnie znowu z wymuszoną oschłością, dusząc w sobie wszystko, co mogłoby teraz przeszkodzić mu w mówieniu.

– Przyjdź jutro – powiedział i zgasił światło.

Jak można palić Lucky StrikeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz