wszystko jedno

390 78 12
                                    

 Nigdy nie lubiłem mówić o rzeczach, które męczyły mnie po rozwodzie rodziców. Ale chyba powinienem. Może łatwiej będzie zrozumieć moje zachowanie w wielu sytuacjach podczas trwania tej opowieści. Podkreślam – może.

Jak już wspominałem, po wyprowadzce matki zostałem skazany na przymusowe wycieczki na drugi koniec Europy. W wieku jedenastu lat przyswojenie faktu, że wieczne awantury zastąpione będą ciszą jest bardzo trudne, ale to nic przy spędzaniu mnóstwa czasu na lotniskach wśród tłumów, nieznośnego dźwięku toczących się kółeczek od walizek i płaczu wycieńczonych opóźnieniami dzieciaków. Na początku nie było tragedii – ojciec wpakowywał mnie do samolotu, a w miejscu docelowym czekała matka. Czułem się nawet kochany – byłem jak skarb, o który trzeba się troszczyć. Dziecko chyba nie powinno czuć pozytywnych uczuć w takich okolicznościach. Ale czuło.

Potem pomalutku wszystko zaczęło się pierdolić. Najpierw ojciec znalazł sobie żonę (nie będę się o niej rozpisywał, ale najchętniej zakatrupiłbym ją siekierą), jakieś dwa lata później także matka zaczęła się z kimś spotykać. Teraz ma dwoje nowych dzieciaków i niechętnie zaprasza mnie do siebie na święta (akurat kiedy, o ironio, Holandia stała się w moich oczach miejscem atrakcyjnym).

Wszystko to trochę się na mnie odbiło. Łatwo męczę się przy ludziach, moje samopoczucie to narysowana przez trzylatka sinusoida, a w chwilach głębokiego smutku nie potrafię zapanować nad lękiem. Kiedyś się z tego leczyłem, ale leki nie dawały mi żyć, więc skończyłem z nimi. Nikt się nie przejął, więc nie miałem nawet okazji, żeby zweryfikować, czy dobrze postąpiłem.

Paradoks mojej osoby polega na tym, że ludzie uwielbiają ze mną przebywać. Nie okazuję im jawnej sympatii, w większości nie dzielę z nimi zainteresowań, a mimo to wszyscy chcą ze mną rozmawiać i zapraszają mnie, gdzie się da. I nieważne, czy jest to moje miasto, czy W. – stanowię chyba jakąś atrakcję każdego spotkania. Chciałbym, żeby tak nie było, ale nie potrafię odmówić. Nie dlatego, że zależy mi na tych ludziach, po prostu mój mózg chyba podświadomie próbuje mnie pchnąć ku jakimkolwiek relacjom.

A potem przyszedł Modest i wszystko w mojej głowie zaczęło szaleć.

A potem jakaś laska przez telefon nazwała go jego prawdziwym imieniem.

Trochę mi zajęło pozbieranie się. Przez kilka dni nie chodziłem do szkoły, zaszywałem się w kawiarniach: piłem, czytałem i próbowałem nie myśleć o tym, że czas w W. ciągle płynie. Że Modest bez przerwy tam jest, każdego dnia leży na swoim łóżku i siłuje się ze starym oknem. Próby te skończyły się fiaskiem, bo kiedy wreszcie nabrałem humoru, żeby wrócić do szkoły i znalazłem resztki sił, by wytłumaczyć dziewczynom z klasy, uważające się za moje psiapsi, czemu mnie nie było, postanowiłem zadzwonić do Mili. To była jedyna osoba, która mogła mi pomóc. Zapytałem ją, czy Modest z kimś się spotyka. 

– A skąd ja mam wiedzieć? – usłyszałem w słuchawce. – Przecież ja tego człowieka w ogóle nie widuję, chodzimy do innych szkół i mieszkamy daleko od siebie.

Potem zaczęła łączyć fakty.

– Coś nie tak? – zapytała łagodniejszym tonem. – Myślałam, że macie ze sobą kontakt.

Opowiedziałem jej historię o roześmianej dziewczynie. Mila obiecała zniżyć się do poziomu elit intelektualnych z W. i popytać kogokolwiek.

Czułem się pusto po tej rozmowie. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić, a moje ciało ogarnęło to dziwne napięcie oczekiwania. Miałem wrażenie, że do reszty wycofałem się ze świata doczesnego, a mój umysł skupiał się jedynie wokół W. i tego, co mogło się tam teraz dziać.

Najgorsze w tym wszystkim były wyrzuty wobec samego siebie. Bo, w gruncie rzeczy, co ja sobie wyobrażałem? Nieśmiertelną miłość po wieki? Szczęście i magiczne zachwianie się rzeczywistości? Zaczynałem wracać do wspomnień z lata, analizując każde zachowanie Modesta, aby udowodnić sobie, że przesadziłem z interpretacją. Może on wcale mnie nie chciał. Może pragnął tylko spróbować, jak to jest – wszedł w rolę na pozór oschłego, ale skrycie czułego kochanka, aby przeżyć piękny gejowski romans. Żaden z nas nie powiedział „kocham". W tym wyidealizowanym przeze mnie świecie nie było miejsca na zbędne zobowiązania.

Wreszcie po kilku dniach Mila zadzwoniła do mnie. Byłem cholernie zdenerwowany. Siedziałem wtedy u swoim w pokoju i gorączkowo zastanawiałem się co będzie gorsze – dręczenie samego sobie czy poznanie prawdy.

– Halo?

– Sorki, że tak długo, ale niełatwo zagaić rozmowę z ludźmi na temat człowieka, któremu mam ochotę zajebać – tłumaczyła się Mila. – Ale udało się, pogadałam chwilę z Adą, kojarzysz ją?

– Mhm.

O Adzie nie wiedziałem praktycznie niczego, bo chyba w życiu nie zamieniliśmy ze sobą słowa. Ale miałem pojęcie, że ktoś taki istnieje i mieszka niedaleko małego żółtego domku.

– No więc gadałyśmy, bo ona i Modest prawie sąsiadami i chodzą do jednej szkoły. Mówi, że rzadko go widuje, ale jak już, to z jakąś Anią czy inną Kasią, i że wyglądają jakby mieli się ku sobie. – Natychmiast przyspieszyła, chcąc ocalić resztki mojego spokoju. – Ale to nic pewnego, przecież to równie dobrze może być zwykła koleżeńska relacja. Ada jest ostatnią osobą, która zna się na takich rzeczach, uwierz...

Ale ja już nie wytrzymałem i rozłączyłem się. Miałem ochotę coś sobie zrobić, żeby skupić myśli na fizycznym bólu. Ostatecznie bolało mnie tylko gardło od prób powstrzymywania każdego ze spazmów. I klatka piersiowa od desperackich prób załapania powietrza. Wypłakałem chyba wszystkie łzy i zasnąłem wyczerpany. Pobudzony wciąż mózg zaserwował mi kilka koszmarów, więc co jakiś czas wybudzałem się. Moment uświadomienia sobie, gdzie jestem oraz co się wcześniej stało, bolał niezmiennie za każdym razem. Nad ranem zasnąłem wreszcie snem na tyle mocnym, że obudziłem się późnym popołudniem. Wstałem, sięgnąłem po telefon i spojrzałem na swoje odbicie w ekranie. Było mi już wszystko jedno.  

Jak można palić Lucky StrikeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz