W pokoju dalej panował chłód, mimo że kaloryfery były od jakiegoś czasu gorące. Stare meble zostały zastąpione nowymi, ale i to nie sprawiło, że w mieszkaniu zrobiło się przytulniej. Radio, które grało w tle, na złość zaczęło grać smutną melodię. Melancholię potęgował deszcz. Krople wody uderzały o szybę, ale były sprawnie tłumione przez głośniejszą muzykę. Alice starała się nie uronić ani jednej łzy, ale było jej ciężko. Przed chwilą pożegnała radośnie swoje przyjaciółki, które zaczęły działać jej na nerwach, a jeszcze wcześniej wpatrywała się w odjeżdżający samochód rodziców. Nie miała innego wyboru jak zaakceptować to, że od dziś jej życie zmieniło się. Znów będzie mogła zacząć od nowa, choć kosztem tego, że teraz mieszka sama, z dala od rodziny. Katherine i Jen ciągle mówiły jakie ma szczęście, że rodzice pozwolili zamieszkać jej samej, a do tego w innym mieście. Alice miała jedynie ten przywilej, że babcia przepisała na nią nieduże mieszkanie. Mogła więc wykorzystać to, ale wiązał się z tym nadzór nielubianej przez nią ciotki. Anne, jej krewna, była kimś w rodzaju starej panny z kotami. Wiecznie niezadowolona z niemalże wszystkiego. Jej największą dumą były zwierzęta, które nosiły miano jedynych dopuszczalnych u niej dzieci. Dwa duże psy, jedna papuga, średnich rozmiarów akwarium, trzy koty, a w tym dwa w ciąży oraz kilka gatunków gryzoni. Alice nie pamiętała już czego było najwięcej; chomików, świnek morskich, czy zwykłych myszy. Nie mogła również pojąć jak to wszytko mieści się w małym mieszkaniu, które zawsze było czyste jak łza. Żadnych kłaczków, kup lub smrodów nie można było u niej znaleźć. Była perfekcjonistką i miłośniczką zwierząt, ale nie uchodziła za ciotkę, którą da się lubić. Alice była tym typem dziecka, które było nadpobudliwe, ale zawsze oczarowywała osoby dorosłe. Jedynym wyjątkiem była właśnie ciotka An. Wszystko spotęgował testament babci. Ciotce przepadło to mieszkanie, a na domiar złego teraz musiała zajmować się szesnastolatką.
Alice wytarła łzę i zacisnęła mocno pięści. Rozluźniła je, gdy poczuła, że paznokciami przebiła skórę dłoni.– Cholera – warknęła, sprawdzając swoją kołdrę. Nie chciała jej ubrudzić pierwszego dnia, a wizja obsługi pralki nieco ją przerażała.
Alice wstała z łóżka i wolnym krokiem udała się do kuchni. Z wysoko położnej szafki wyciągnęła czerwoną apteczkę. Była przygotowana specjalnie dla niej. Zapas plastrów, bandaży i leków przeciwbólowych był jej od zawsze potrzebny. Od małego potrafiła ciągle się ranić lub przewracać. Choć z wiekiem nabierała ostrożności, to dalej miała pecha w tych kwestiach.
Kiedy Alice z powrotem chowała pudełko, zwróciła uwagę na zegar, wiszący na przeciwko. Był już późny wieczór, choć słońce dalej widniało na niebie. Poczuła uścisk w żołądku, gdy zrozumiała, że jak tylko się obudzi następnego dnia, to zacznie nowe życie. Wzięła głęboki wdech i chcąc zająć swoje myśli, podeszła do swojej szafy. Stała naprzeciw niej tak długo, aż przypomniała sobie czego ona właściwie chciała szukać. Wyciągnęła najpierw wszystko co było białe, a później to co czarne i granatowe. Pozostało jej tylko wybrać strój, ale nie miała pojęcia jak powinna jutro wyglądać. Wcześniej przejrzała całą galerię zdjęć na stronie szkoły, jednak nic jej to nie dało. Każdy był ubrany po prostu na galowo. Tak jak w jej szkole i zapewne w tysiącach innych.– Coś eleganckiego, ale bez przesady – mruknęła i zawiesiła z powrotem sztywną koszule i marynarkę. – Nic zwyczajnego. – Ciemne i jasne topy zniknęły z łóżka wraz z legginsami. Na łóżku zostało niewiele rzeczy, ale było ich jeszcze mniej, gdy Alice schowała wszystkie sukienki. Chwyciła najbliższy wieszak i zawiesiła na nim luźną, białą koszulę i czarne długie spodnie. W duchu błagała, żeby jutro nie było zbyt ciepło. Nie miała zamiaru przebierać się w sukienki. Z tą myślą położyła się na łóżku i nawet nie wiedziała kiedy usnęła.
W mieszkaniu rozbrzmiał głośny dźwięk budzika, który spoczywał na stole w kuchni. Alice westchnęła głośno, rozpaczając nad tym, że tak zawaliła sprawę. Nie pamiętała by ustawiała to cholerstwo. Nie zdziwiłaby się gdyby było teraz południe. Zgarnęła po drodze telefon i z ulgą stwierdziła, że jest siódma rano.
Do rozpoczęcia roku szkolnego zostało jeszcze dwie godziny. Miała w planach iść na mszę, ale zwyczajnie się jej nie chciało. Zwłaszcza, że zapomniała umyć swoich włosów, więc musiała to zrobić dzisiaj. Ruszyła do swojej łazienki i w pośpiechu wzięła kąpiel. Kiedy narzuciła na siebie szlafrok, zjadła śniadanie i zaczęła się ubierać. Następnie rozczesała swoje niesforne włosy i użyła na nich lakieru. Lubiła je, choćby dlatego, że były lekko falowane, ale przy odrobinie wilgoci skręcały się dość mocno. Po ogarnięciu swoich włosów, Alice usiadła przy toaletce. Poprawiła brwi, a korektorem zakryła niektóre miejsca. Później użyła zalotki i pomalowała rzęsy tuszem. Na koniec dała gdzieniegdzie rozświetlacz, a usta pomalowała bezbarwnym błyszczykiem. Uznała, że na tym zakończy swój makijaż. Wstała z krzesełka i poszła poszukać swoich butów. Znalazła je na dnie walizki w towarzystwie innych. Obok jej niewysokich szpilek były również czarne baleriny. Wprawiło ją w to małe zakłopotanie. Stawiała przede wszystkim na wygodę, ale zrezygnowała ze sukienek, więc nie wiedziała, czy powinna założyć płaskie buty. Stanęła przed lustrem, mając na lewej nodze wysoki but, a na prawej niski. Odrazu ściągnęła but z prawej nogi i założyła ten wysoki. Mimo że wyglądało to lepiej, to dalej nie podobało się jej. Wzniosła do góry oczy, zastanawiając się jeszcze nad jedną parą butów. Wyciągnęła je z szafy i dla próby wcisnęła je na nogi. Były to szpice na grubym obcasie. To właśnie kształt zakończenia buta napełniał obawami Alice. Po podwinięciu spodni, zawiązała sznurek wokół kostki. Wyglądała dobrze, a nawet lepiej. Luźna koszula ładnie prezentowała się z obcisłymi spodniami, a buty dobrze się komponowały się z ogółem. Alice chwyciła jedynie w biegu torebkę i zaczęła szukać kluczy. Nie była zdziwiona, że brakowało ich na haczyku. Westchnęła głośno i zaczęła rozglądać się po pomieszczeniach.– Kurwa, ty zawsze musisz być sierotą – warknęła i spojrzała na zegar. Nie miała czasu się żalić nad sobą, więc zgarnęła torebkę i wyszła z mieszkania. Gdy zamknęła drzwi, usłyszała dźwięk kluczy. Zapomniała wyjąć je z zamka. Z ulgą opuściła swój blok i ruszyła w kierunku szkoły.
Liceum ogólnokształcące imienia kogoś tam wyglądało strasznie. W porównaniu do jej poprzedniej szkoły, ta wyglądała o wiele lepiej niż na zdjęciach. Budynek był duży i kojarzył się Alice prędzej z uniwersytetem niż zwyczajną placówką edukacyjną. Wszystko naprawdę wydawało się idealne, jednak napawało strachem. Alice miała nadzieję, że w tak dużej szkole jej obecność będzie nie zauważona. Choć na próżno żywiła takie pragnienie. W momencie gdy przekroczyła próg szkoły i starała się odnaleźć zrobiła coś przerażającego. Serce podskoczyło jej do gardła, ale nie na długo. Doskonale wiedziała, że jej pech prędzej czy później da o sobie znać. Bowiem, wpadła na kogoś, czując, że jej koszula staje się mokra od jakiegoś napoju.
✨ Mam nadzieję, że następne rozdziały bardziej przypadną mi do gustu. Jakoś trzeba zacząć.
✨ Chyba nie przeszkadza nikomu, że miasto nie z Polski będzie miało Polskie liceum? Nie? To super.✨Crunnea✨
CZYTASZ
Za maskami
Romansa"𝙳𝚞𝚜𝚣 𝚗𝚊𝚓ś𝚠𝚒ę𝚝𝚜𝚣𝚢𝚌𝚑 𝚖𝚊𝚜𝚔𝚊𝚛𝚊𝚍𝚊 𝚆𝚜𝚣𝚢𝚜𝚌𝚢 𝚍𝚊𝚠𝚗𝚘 𝚙𝚘𝚐𝚞𝚋𝚒𝚎𝚗𝚒 𝙲𝚑𝚌𝚒𝚎𝚕𝚒 𝚔𝚘𝚖𝚞ś 𝚒𝚖𝚙𝚘𝚗𝚘𝚠𝚊ć 𝚆 𝚔ł𝚊𝚖𝚜𝚝𝚠𝚘 𝚜𝚊𝚖𝚒 𝚜𝚒ę 𝚣𝚠𝚒𝚗ę𝚕𝚒"