Gabriel był kiedyś inny. Oh, jak bardzo inny. Nie, żeby kiedykolwiek był zbyt miły czy okrzesany, jeśli chodzi o relacje międzyanielskie, lecz zdecydowanie mniej było w nim chłodnego sceptycyzmu i wyrachowania, których to nabył przez tysiąclecia przygotowań do ostatecznego starcia. Co też ta papierkowa robota robi z aniołami...
Na jego skroniach próżno było szukać siwizny, zamiast garnituru nosił długą, powłóczystą szatę... Wszyscy takie nosili. Prawdę mówiąc, nie był to najlepszy wybór pod jakimkolwiek względem, ale to było jeszcze przed wynalezieniem ubrań, ba! przed wynalezieniem niemal czegokolwiek, więc trudno kogokolwiek oskarżać o kiepski gust.
Nie istniała wtedy Ziemia, jaką ludzie znają z atlasów, nie istniały gwiazdy... nie takie, jakie ludzie znają z atlasów. Gwiazdy były drobinkami energii, wymykającymi się spomiędzy ich palców. Było ich tak wiele... Wirowały w próżni, poruszane powiewem ich wielkich, białych jak najbielszy śnieg skrzydeł. Obaj byli szczęśliwi, może nawet... zakochani? Nikt jeszcze nie wymyślił wzniosłych słów, które mogłyby określić ich emocje, ale Raphael mógłby niemal z pewnością stwierdzić, że byli zakochani.
Wtedy, dawniej, nie teraz. Bo teraz nie było już gwiazd tańczących wokół nich, nie było śnieżnobiałych skrzydeł, nie było uśmiechniętej twarzy Gabriela, a przed wszystkimi nie było już Raphaela. Już nie.
Upadły spojrzał błagalnie w oczy Gabriela. Twarz anioła była niczym kamienna maska - brakowało w niej emocji innych niż chłód i dystans, bo tak samo, jak kamień nie może kochać, gdyż nie ma duszy, tak i Gabriel zamknął swoją duszę na kochanie i błagania. Gdyby ją otworzył, gdyby zakwestionował wyrok, gdyby upadł tak jak Upadły, nie znalazłby siły. A bardzo siły potrzebował.
Gabriel stanął za związanym Upadłym. Jego kroki dudniły jak uderzenia kowalskiego młota, mimo że stąpał lekko, bezszelestnie dla śmiertelnego ucha. Upadły słyszał każdy szelest szaty. Nie był śmiertelny, nie był też aniołem, był Upadłym. Jednym z pierwszych, ale nie ostatnim. Gabriel wiedział, że nie ostatnim, ale może i najważniejszym. Najważniejszym dla niego, bo przecież kochanym przez anielską duszę, nawet jeśli nie dość kochanym, by podważyć wyrok.
Niemal czułym, delikatnym gestem, może ostatnim, na jaki mógł się w stosunku do Upadłego zdobyć, nie niszcząc swej kamiennej maski, odgarnął długie, lśniące włosy. Zawsze uwielbiał jego włosy. Mawiał, że to one nadają gwiazdom blask, że gdy odbijają światło słońca, nie ma nic, co mogłoby się równać z ich ozdobą.
Upadły zadrżał, gdy ręka Gabriela zniknęła. Nie widział go już i może nie chciał widzieć, wiedząc, co zaraz się stanie. Bo wiedział, doskonale wiedział i może się bał, może gdzieś wewnątrz nawet żałował albo paliło go coś w zbrukanej duszy.
Zapach metalu pojawił się tuż przed jego dźwiękiem. Metal miał dźwięk - wibrujący, wysoki, bolesny.
Upadły zadrżał jeszcze raz, zacisnął spękane wargi. Kochanie nie było miłe. Nie, kiedy uczucia napotykały kamienną maskę... Upadły wątpił, żeby Gabriel go kochał. Nie teraz, może nawet i nie wtedy. Może kochał jedynie uczucie towarzyszące wspólnemu tworzeniu gwiazd, może kochał ich wspólny trzepot śnieżnobiałych skrzydeł... Może... Może...
Skrzydła opadły cicho, miękko, delikatnie. Czerwona krew bluzgnęła na jasne włosy, nadając im barwę rdzy. Dźwięk metalu zagłuszył rozrywający krzyk. Nie rozerwał kamiennej maski.
A potem był ogień, który palił, śnieżnobiałe skrzydła.
A potem był ogień, który obracał w popiół białą szatę.
A potem był ogień, którego żar zmusił go do ucieczki, do krzyku, do skoku.
A potem były już tylko palące łzy.
CZYTASZ
The fall |ɢᴏᴏᴅ ᴏᴍᴇɴs ᴏɴᴇ sʜᴏᴛ| ✓
Fanfiction"Przeznaczeniem niektórych aniołów jest upadek." 🅿︎🅸︎🆂︎🅰︎🅽︎🅴︎: 25.12.2019