Magnus leniwym krokiem przemierzał ścieżki Central Parku, rozkoszując się ciepłym i słonecznym dniem, jaki przyniósł początek maja. Ciepły leciutki wietrzyk owiewał jego smukłą sylwetkę. Promienie słońca przedzierające się zza drzew, spływały złotą kaskadą na spacerujących, ogrzewając po długiej i mroźnej zimie spragnione ciepła ciała.
Była dopiero dziesiąta rano, a temperatura już zdążyła podskoczyć do dwudziestu stopni, powodując, że większość osób spacerowała bez kurtek, czy grubszych swetrów. To samo po chwili uczynił Magnus, pozbywając się z ramion burgundowej marynarki z zamszu, odsłaniając ukrytą pod nią czarną koszulę z cienkiego, prześwitującego materiału. Co było prawdopodobnie niezbyt odpowiedzialne z jego strony, ponieważ już zdążył się spocić, o czym świadczyła przyklejona do pleców i ramion koszula. Wiatr przedostawał się przez cienki materiał, drażniąc wrażliwą skórę. To nie mogło skończyć się inaczej, niż wiosennym przeziębieniem, lecz teraz Magnus kompletnie się tym nie przejmował. Starał się cieszyć przyjemnym dniem, na tyle, na ile pozwalał mu zły humor.
Po wielu długich, ciągnących się w nieskończoność miesiącach, w Nowym Jorku nareszcie nastała wiosna, zapraszając do wyjścia z zimnych i ciemnych mieszkań. Pomimo wczesnej godziny, Central Park tętnił życiem. Ludzie spacerowali, rozmawiając i popijając kawę z jednorazowych kubków. Spora część biegała, jeździła na rowerze, desce, czy rolkach, a niektórzy po prostu siedzieli na drewnianych ławkach, czytając, albo wylegując się na słońcu.
Już od dawna w Nowym Jorku nie było tak przepięknej wiosny, jak tego roku. Tym bardziej nikogo nie dziwiło, że każdy chciał skorzystać, jak tylko mógł z tej cudownej pogody.
Magnus wszedł na malutką polankę, oddzieloną od głównej ścieżki ogromnymi drzewami i krzewami, tworząc z niej cichy azyl. I tutaj gdzieniegdzie siedzieli ludzie, wylegując się na grubych kocach na zieleniącej się trawie. Jednak było znacznie ciszej i spokojniej.
Bane skierował się w stronę ławki skąpanej w promieniach słońca. Siadając, rzucił niedbale marynarkę na oparcie, która zsunęłaby się na ziemię, gdyby w ostatniej chwili jej nie złapał. Wzdychając ciężko, zrezygnowany opadł na ciemne drewno. Kiedy już to uczynił przypomniał sobie, że ławka mogła być mokra, niszcząc przy okazji jego bardzo drogie spodnie. Miał jednak szczęścia. Chociaż w tym...
Obrzucając ostatnim spojrzeniem skrawek zieleni, założył na twarz modne okulary przeciwsłoneczne, nadające mu szyku i elegancji. Oparł się o ławkę, zniżając do tego stopnia, że jego głowa znalazła się na wysokości oparcia, a długie nogi wyciągnął przed siebie. Może nie była to najzdrowsza pozycja dla kręgosłupa, ale póki co, jemu było wygodnie. Wystawił twarz do słońca i zamykając oczy, ukryte za ciemnymi okularami, pogrążył się w rozmyślaniach.
Dochodziło południe, a to oznaczało, że już przynajmniej od dwóch godzin, biorąc pod uwagę standardowe godzinne spóźnienie, powinien być w pracy. Lecz on w dalszym ciągu siedział w Central Parku i ani nawet przez chwilę nie przyszło mu do głowy, że powinien się zbierać. Wiedział doskonale, że celowo porzucony w samochodzie telefon wydzwania bez przerwy, a wiadomości i maile przychodzą w ilościach hurtowych. Właśnie dlatego nie zabrał go ze sobą, choć od kilku lat nie rozstawał się z nim ani na sekundę. Miał go ze sobą nawet wtedy, kiedy szedł do łazienki umyć zęby. Zawsze był na każde zawołanie. Zawsze, aż do dnia dzisiejszego.
Od ponad roku Bane miał dość firmy (zwanej przez niego Mordorem) i pracy, do której został zmuszony. A najbardziej miał dość ojca, który od czasu pójścia Magnusa do ogólniaka, powtarzał mu każdego dnia, że musi bardzo ciężko pracować, aby być godnym następcą i przejąć "rodzinną" firmę. Firmę, którą mężczyzna traktował tysiąc razy lepiej, niż własną żonę i syna. Z początku nie było najgorzej, ale z czasem ludzie, z którymi przyszło mu pracować dali się poznać jako niewarte zaufania i zadufane w sobie istoty, gotowe zrobić wiele dla własnego zysku. Na każdym kroku wchodzili w dupe jemu i ojcu, licząc na lepsze zarobki i wyższe stanowiska. Jak się później okazało, takie było całe środowisko, w którym Magnus się otaczał. Uczucie pustki, bezradności i samotności były jego towarzyszami już od prawie dwóch lat.
CZYTASZ
Kot(y) i inne ceregiele
FanfictionJedno jest wiadome, Magnus nie boi się wyzwań, ani dostarczać sobie w życiu wrażeń. Dlatego jednego dnia postanawia rzucić znienawidzoną przez siebie pracę i postawić się postrachowi Nowego Jorku, a następnego podjąć niesamowicie odpowiedzialną decy...