Rano budzi mnie wysoki świst wiatru dostający się do pokoju przez szpary okna. Przeciągam się i robię kilka pompek, by nie stracić kondycji. Biorę szybki prysznic i schodzę na dół. Markie poszła już do pracy. Nie wiem od kiedy mówię na kobietę po imieniu, ale słowo Mama w moich myślach brzmi nienaturalnie. Mówię do niej Mamo tylko wtedy gdy chcę, żeby zrobiło się jej w jakikolwiek sposób lepiej na sercu. Poza tym zazwyczaj nie rozmawiamy. W salonie siedzi mały Luis, mój brat i bawi się klockami. Zaraz powinna przyjść jego niania. 

Robię sobie dużą porcję płatków z naprawdę dużą ilością mleka i idę spowrotem na górę. Z pokoju mojej starszej siostry dochodzi głośna muzyka co oznacza, że ma wolne w pracy. Wchodzę do pokoju i włączam komputer. Wiem, że jestem już spóźniony na dobre trzy lekcje, ale równie dobrze mogę w ogóle nie iść do szkoły. Markie i tak się o tym nie dowie bo nigdy nie odsłuchuje nagranych wiadomości na telefonie domowym. A zapewne są już ich tam całe setki od mojego dyrektora.

Nie moja wina, że na myśl o Ryanie Crossie i Liamie White robi mi się niedobrze. A jak robi mi się nie dobrze to znaczy, że jestem chory i nie mogę iść do szkoły.

Powoli jem płatki i nieświadomie wchodzę na profil czarnoskórej dziewczyny, którą znalazłem wczoraj jeszcze raz. "Silver><Angee" - czytam jej nazwę na głos. "Zbyt pospolita jak na takie cudo" - myślę. Zastanawia mnie czy Angee to jej imię czy ksywka, oraz to jaka jest na żywo. Może tak naprawdę nie uśmiecha się ciągle, a może wszystkie jej zdjęcia są sphotoshopowane i nie jest naprawdę taka ładna. Pomimo tego uznaję, że od dziś będę nazywał ją Silver. Potem zastanawiam się czemu miał bym ją w ogóle jakoś nazywać.

Po krótkiej przebieżce z domu do pobliskiego jeziora i z powrotem, uznaję, że jednak powinienem pójść do szkoły. Nawet jeśli, może mieć to negatywne skutki. Lub gorzej spowodować jeszcze większy uszczerbek na mojej psychice. 

Zakładam na szyję wisiorek z małą spiralką, który dostałem kiedyś od siostry. Mówiła, że ochroni mnie przed złymi mocami i pomoże oczyścić umysł. Oczywiście uważam, że to bujdy, ale chciałbym w to wierzyć. Na wszelki wypadek mam go zawszę przy sobie by mieć usprawiedliwienie, że nie wyrzucili mnie ze szkoły dlatego, że akurat zapomniałem go zabrać z domu.

Wsiadam do bordowego pickupa i odpalam silnik. Ledwo dyszy ale w końcu rusza. Gdy jestem na moście długim mocno przyspieszam. Kocham czuć prędkość. Adrenalina usuwa wszystkie złe myśli z mojej głowy i pozwala poczuć coś innego niż ciągły lęk. Oraz tuszuje złość nieważkością. Zamiast panikować wpatruję się w oblodzoną drogę i naciskam pedał gazu. Samochód mógłby wpaść w poślizg i zabić mnie na miejscu. Zawsze może to zrobić nawet gdy jadę wolno. Jednak nigdy tego nie robi.

Staję na parkingu szkolnym i opieram się tyłem o bagażnik. Przez chwilę napawam się ostrym słońcem grzejącym moją twarz pomimo zimna. Potem ruszam do klasy. Budynek szkolny jest ogromny. Z milionem korytarzy i sal liczących po 30 ławek. W najbliższym otoczeniu nie ma innej szkoły więc, chodzą tu setki uczniów z całej okolicy. Jestem pod wrażeniem jak nauczycielom udaje się zapamiętać choć jedno imię lub nazwisko w natłoku tylu twarzy. 

- Bennet! - słyszę ostre warknięcie Fusa.

Nauczyciel dostał taką ksywę od ciągłego grzebania łyżką w kubku. Najgorzej jest na sprawdzianie kiedy starasz się skupić, ale w głowie słyszysz tylko brzdękanie łyżeczki o ściankę kubka. Na szczęście nie bywam na sprawdzianach zbyt często. Fus jest też pedagogiem i doktorem od zdrowia psychicznego. Oczywiście ma o nim pojęcie znikome. Przynajmniej na prywatnych spotkaniach nie grzebie w kubku. To mnie pociesza.

- Benet. - powtarza jeszcze ostrzej zbliżając się jak lis do ofiary.

- Tak proszę pana? W czym mogę pomóc. - to było bardziej oznajmienie niż pytanie.

Jego mina symbolizuje kłopoty, a wąs wywija się nienaturalnie. Gdybym mógł, polecił bym mu żeby go ściął.

- To ja chciał bym ci pomóc. - mówi wytykając mnie palcem - Nie chodzisz do szkoły od tygodnia. Miałeś być u mnie co tydzień w poniedziałek i piątek. Tym czasem twoja matka nie raczy odebrać ani jednego telefonu! Powiesz mi co robiłeś przez ten czas?!

" Wara od Markie" - pragnę wysyczeć, jednak mówię tylko - Nic proszę pana. Wszystko jest w porządku. Po prostu spałem.

- Chcesz mi powiedzieć, że spałeś cały tydzień?

- Jak najbardziej. Postanowiłem zrobić sobie krótkie wakacje, ale teraz już wszytko wróci do normy.

Zamyślił się chwilę i zmarszczył brwi. Potem lekko cofnął i spogodniał, jeśli można było to tak nazwać. 

- Stawisz się u mnie w piątek. Jeśli cię nie będzie, obiecuje, że nawiedzę twoich rodziców w twoim własnym domu. - podkreślił.

Byłem ciekawy czy naprawdę byłby zdolny to zrobić. Może "lecząc" mnie dostaje lepszą pęsje. A może nie chce mieć kolejnego trupa na głowie. Na tą myśl zrobiło mi się smutno. Przytaknąłem mu lekko i  uśmiechnąłem krzywko. Po czym odwróciłem na pięcie poszedłem do klasy. 

Piąta lekcja to historia. Prowadzi ją nauczyciel o nazwisku Rupper. Nikt nigdy nie się nie dowie jak ma na imię. To odwieczna tajemnica. Prowadząc swe wykłady zawsze mówi tak by wszystkich uśpić, a gdy ma już pewność, że żaden z uczniów go nie słucha, mocno akcentuje jedno z wypowiadanych słów, tak że wszyscy wstają na równe nogi. Zazwyczaj dzieje się tak pod koniec lekcji. Jakby chciał nas obudzić by dzwonek nie musiał.

Opieram się o szafki i od razu widzę twarz Rayana, z którym mam połowę lekcji. Pożałowałem, że tu w ogóle przyszedłem. Wmawiam sobie, że to dla Alvina, którego spotkam na długiej przerwie, i że nie mam czego żałować. 

Ale Cross już zdąża szturchnąć mnie w ramię i sypnąć jakąś obelgą wchodząc do sali. Mam ochotę rozwalić mu ten zarozumiały łeb, ale trzymam się na baczności. Liczę do dziecięciu i ruszam za nim.

22 schodkówWhere stories live. Discover now