Do szkoły idę dopiero w piątek na wizytę u Fusa. Tylko po to by go nie zezłościć i nie wylecieć ze szkoły. Tym bardziej nie chciałem żeby przylazł do mnie do domu. Gdy tylko go ujrzałem, od razu wiedziałem, że nie ma pojęcia o tym, że nie było mnie w szkole od naszego ostatniego spotkania. Wręcz przeciwnie. Wydawał się promienieć z radości, że się u niego stawiłem i poprawiłem swoje zachowanie. 

Przywitał mnie i usiadł na biurku na przeciw mnie. Potem pogładził wąsy i spojrzał przenikliwie. 

- Jak się czujesz Anthony?

- Całkiem dobrze - kłamię. Kuszę się nawet na lekki uśmiech. - Ostatni tydzień szkoły był bardzo pracowity i nie mam czasu na myślenie. Dlatego można powiedzieć, że jest wręcz wspaniale.

- Hmm... Wspaniale? - usiadł z powrotem za biurkiem. - Masz na myśli, że w najbliższym czasie nie będziesz planował żadnych aktów przemocy i niebezpiecznych sztuczek?

"Niebezpiecznych sztuczek" - mam ochotę wybuchnąć śmiechem na cały głos. Mam ochotę go wyśmiać. Splunąć mu prosto w twarz i wykrzyczeć - " Tylko na tyle cię stać? ". Przez tyle czasu ile spędzałem w jego gabinecie nie był w stanie przełknąć tego jednego słowa, o którym istnieniu oboje dobrze wiedzieliśmy. Więc milczę. 

Fus wstaje i zaczyna przechadzać się po pokoju. Ogląda zdjęcia na ścianie jakby w tym momencie bardzo go interesowały. W jego gabinecie było dużo zdjęć. Począwszy od profesjonalnych ujęć drużyny hockeya, aż po małe portreciki członków jego rodziny. Na jednym wisiałem też ja. Nie był mi dany cały kadr, ale stałem z innymi w rogu schowany pod maską i ochraniaczami przy reszcie drużyny. To było bardzo stare zdjęcie. Zdjęcie gdzie Anton Bennet nie miał wrogów i tak okropnych myśli. 

Fus się odwraca, ale nie patrzy na mnie. Postanawia przerwać ciszę i rzuca swoje bezwzględne pytanie w powietrze.

- A jak się czujesz w związku z Joshem?

- Świetnie. - mówię bez namysłu, a moje serce podchodzi mi do gardła. Chcę krzyczeć. - Idealnie! Prawie całkowicie o tym zapomniałem. Jakby nigdy tego nie było. - podnoszę głos.

- Do prawdy? Nigdy nie chciałeś poruszać tego tematu. - jak na złość Fus poruszał go za każdym razem. - Jesteś gotowy o tym porozmawiać? 

Milczę. Zwieszam głowę i patrzę w dół. Czuję, że łzy napływają mi do oczu, ale liczę do 10 i szybko mi przechodzi. Fus siedzi teraz na swoim stanowisku i pije herbatę. Zerka na mnie co pewien czas z miną współczucia. Może to nie było współczucie tylko żal. A może chciał pokazać coś jeszcze innego, ale jego mina zawsze wyglądała jakby robił z siebie nieudanego klauna.

- Anthonie, musisz się pogodzić z przeszłością. Jeśli przyznasz się przed samym sobą, poczucie winy, które nosisz na swoich barkach zejdzie. Musisz też pamiętać, że to był wypadek i na pewno nie jest to twoja wina. - mówi spokojnie, gładząc wąs.

Tego już za wiele. Zaciskam pięści i wstaje jak oparzony. Dziękuje mu za wizytę i po prostu wychodzę. Wsiadam do zielonego jeepa i walę kilkakrotnie w kierownicę. Potem zaczynam krzyczeć i rozrzucać papiery Markie leżące na siedzeniu pasażera. Gdy schodzą ze mnie emocje podnoszę głowę i wzdrygam się. Przy oknie stoi Elody, z krnąbrym uśmieszkiem, puka w szybę żebym jej otworzył. Niechętnie otwieram.

- Spokojnie tygrysie, bo jeszcze sobie coś zrobisz. - mówi.

Przewracam oczami sugerując, że chcę żeby sobie stąd poszła i zostawiła mnie w spokoju. Ku mojemu zdziwieniu przedrzeźnia mnie i nie zamierza sobie iść. 

- Długo tu stoisz?

- Wystarczająco by zobaczyć cię w pełni sił.

Anton Bennet nienawidzi jej uśmiechu.

- Mógłbyś mnie podwieźć na zajęcia? Czy nie masz czasu?

Niechętnie się zgadzam i uprzątam rozrzucone papiery z siedzenia. Dziewczyna wsiada i kładzie swoją torbę w nogach, po czym wyjmuje telefon i przegląda zdjęcia na stronie głównej. Ja wyjeżdżam z parkingu, a pickup burczy jak opętany.

- Gdzie jechać? - pytam.

- Overy Field. Chcesz GPS?

- Wiem gdzie to jest.

Kieruję się w tamtą stronę.

- Istniejesz w ogóle w internecie? - pyta obojętnym głosem.

- Nie. - kłamię. Mam swój profil, ale pod fałszywym nickiem tak by nikt ze szkoły nie mógł mnie znaleźć. Na wszelki wypadek gdyby komuś zachciało się pisać pod moimi postami jak bardzo mnie nienawidzi.

- To dziwne. - odpowiada.

Przez całą drogę Elody nie odrywa wzroku od telefonu, więc jedziemy w milczeniu. Bardzo mi to pasuje. Parkuje tuż przy boisku. Dziewczyna wysiada i uśmiecha się. Pochyla i opiera o otwarte okno. Jej czarny podkoszulek wygląda jakby był o dwa rozmiary za mały.

- Jak się trzymasz Bennet?

Marszczę brwi ale odpowiadam, że dobrze. Dziewczyna nie odsuwa się od okna tylko uśmiecha znowu zadziornie i mówi:

- Nie chcesz wiedzieć co trenuję?

" Boże nie.." - myślę - Co trenujesz?

- Gimnastykę.

- Super. - posyłam jej sztuczny uśmiech. Na co ona puszcza mi oczko i odchodzi. Widzę jak jej długa kitka kołyszę się na boki, a potem znika za drzewem. Chwilę siedzę w aucie, a potem wysiadam i biegnę, aż do Glenn Anderson Fwy i z powrotem. 

Po powrocie do domu czuje się już lepiej. Bieganie zawsze mi pomagało, teraz też robi świetną robotę, pomimo tego, że gdy wyrzucili mnie z drużyny hockeya, moja kondycja znacznie spadła. Wchodzę do pokoju i włączam komputer. Moim oczom ukazuje się roześmiana Silver. Teraz można powiedzieć, że czuje się świetnie. Jej widok rozwiewa wszystkie myśli i pozostawia tylko spokój. Jest oazą szczęścia, które ja zawsze pragnąłem mieć. Patrząc na nią wyobrażam sobie, że się przyjaźnimy, a ona jako jedyna potrafi mnie zrozumieć i rozweselić. Stwierdzam, że powinienem ustawić ją sobie na tapetę telefonu, by zamiast liczyć do 10 móc na nią patrzeć. Tak czy tak, było by to dziwne. W końcu decyduję sobie zgrać jej najładniejsze zdjęcie by mieć je zawsze przy sobie, ale na tym kończę.

Zakładam słuchawki leżę chwilę w łóżku. Potem schodzę na dół gdzie siedzi mój ojciec z bratem i ogląda telewizję. To rzadki widok. Ojca zazwyczaj nie ma, a nawet gdy jest to siedzi w sowim biurze i pracuje nad książką. Ponoć pisarze to najbardziej niebezpieczni i niestabilni emocjonalnie ludzie, a z całej rodziny Bennetów tylko on wydaje mi się w miarę normalny.  Widzę, że się odwraca więc zdejmuję jedną słuchawkę.

- Anthon. Nie wiedziałem, że jesteś w domu. Jak było w szkole?

- Optymalnie.

- Co słychać u chłopaków?

- Dobrze. - odpowiadam by uniknąć tematu zarówno chłopaków jak i szkoły.

- Alvin nie przyszedł z tobą?

- Nie - wyciągam mleko z lodówki. "Alwin już nie przychodzi".

- Hmm zauważyłem, że ostatnio się nie zadajecie tak często jak kiedyś. Pokłóciliście się? Wiesz nie warto marnować trzech lat przyjaźni na sprzeczki.

''Ehhh...'' - Wzdycham w myślach. Ojciec nie wiedział o zajściu na wieży. Nic dziwnego, że czasem zadaje pytania oderwane od rzeczywistości. Problem w tym, że mówiłem mu, Markie też mu mówiła, ale on nigdy nie słuchał. Zanim zdążył zapytać o Ryana lub Josha, któremu nigdy nie dawał spocząć w pokoju, postanawiam zwinąć się na górę.

- W każdym razie pozdrów ich ode mnie. - mówi na odchodne.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Dec 30, 2019 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

22 schodkówWhere stories live. Discover now