Pierwsze spotkanie i nadzieja w sercu jakoby promień słońca podczas burzy

54 3 1
                                    

Eliza
Szum w pełni dojrzałych kłosów zboża, łagodny, ciepły wiatr, głos liści drzew, jakoby plotki czy rozmowy miłosne, te piękne dzwonki, fiołki i chabry, które delikatnie tańczą w rytm wiatru. Oczywiście ważną rolę odgrywało słońce, które uraczyło świat swoim rozgrzewającym błyskiem ożywiającym naszą półkulę świata.

Tak wyglądały wakacje 1964 roku, gdzie z moją Matylką czerpałyśmy lato całym ciałem, całą duszą i całym umysłem. Śmiało mogę stwierdzić, że to jedyne, co chcę pamiętać już do końca tego świata. Nic więcej się dla mnie nie liczy, choć teraz mogę stwierdzić, że liczyŁO.

Była zwykłą dziewczyną, każdy normalny nudny człowiek stwierdziłby, że jest taka sama, niewyróżniająca się, wręcz stereotypowa dziewczyna z porządnej rodziny. Matylda. Dziewczyna o długich, złotych, błyszczących niczym brokat włosach. Jasnoniebieskie oczy i duże, wydęte czerwone usta. Ma-tyl-da. Artysta bądź szaleniec stwierdziłby, że jest niczym sarenka na ozłoconym polu, tak niewinna i przepiękna, płochliwa i przesłodka. M-A-T-Y-L-D-A. Dla mnie jednak zawsze była oraz, oczywiście, zawsze będzie Matylką. Moją najsłodszą Matylką, która w moich oczach była jak sen, najpiękniejszy film, niczym niespełniona fantazja.

Nasza miłość była przepiękna, choć wręcz nierealna, myśląc o tamtych czasach. Była tak niesamowicie niebezpieczna, ryzykowna i wręcz bezmyślna. Nic jednak nie można poradzić na szalejące od miłości serce, które ciągle pragnie tylko więcej i więcej. Choćbyśmy próbowali odpychać się nogami i rękami, to małe cholerstwo jest nie do opanowania. Może być, oczywiście, niesamowicie cudowna, pożądana i wyczekiwana, ale przez moje pesymistyczne spojrzenie na świat (Co wcale nie jest dziwne biorąc pod uwagę przebieg mojego dotychczasowego życia) śmie twierdzić, że częściej jest na tyle drapieżna, że potrafi rozerwać serce na strzępy. Złapać je, zgnieść, podeptać i na nie napluć. Zastanawiam się, co tak naprawdę kieruje tym światem, jaka siła wyższa potrafiła stworzyć takie siły międzyludzkie, kiedy może wydawać się, że to każdy organ z innym potrafi współgrać, co najlepsze nawet nie tylko te we własnym ciele mogą się kolegować! Serca, jakimś dziwnym trafem łączą się nawet z tymi sąsiednimi, które jakoby sen wymarzone są i tak bardzo upragnione. Nasza miłość była połączeniem obu opcji drogi miłości. Mimo że zakończyła się niesamowicie tragicznie, nie zamieniłabym jej na nic innego, aby trwała oddałabym możliwie wszystko, co tylko posiadam.

Pierwszy raz nasza rozmowa odbyła się w parku (O czym zaraz, ponieważ jest tu parę rzeczy, o których miło byłoby wspomnieć, żeby to jakoś jaśniej wyglądało, bardziej przejrzyście i zrozumiale), gdzie ja wysłana przez mamę do osiedlowego sklepiku po świeży, pachnący chleb co odbierałam w każdy wtorek od niesamowicie miłej pani Marysi, która to podobno ciotką moją była jak to z resztą całe to miasto istniało jakoby jedna wielka rodzina. Mimo że nawet nie wszystkich ludzi imiona pamiętałam, z nikim nawet zanadto kontaktów międzyludzkich nie utrzymywałam. Zamykałam się bardziej w sobie oraz w swoim malutkim cieplutkim domu, gdzie mieszkałam z mamusią i ojcem moim. Dobrze mi się tam żyło i nigdy nie chciałam stamtąd wychodzić, skoro na dworzu tyle złego się działo. Nie byłam na to przygotowana. Mój umysł był wystarczająco niespokojny, potrzeby żadnej nie było, aby go jeszcze głupimi kłótniami z tymi dziewuszyskami z podwórza go zakłócać. Mnie i tak nikt by nie zrozumiał, moja romantyczna i delikatna dusza nie chciała również narażać się na wyśmianie i oplucie, bo tak to w szkole mej małej się zdarzało. Oprócz tych całych dzikich i niepoważnych pannic, które niby takie porządne córeczki uwielbiane przez swoich bogatych ojczólków, którzy zresztą tak samo smutni i zgorzkniali byli jak one wszystkie razem zebrane, była też ona, taki kwiatuszek wśród przeklętych chwastów, promyczek słońca przedzierający się przez obrzydliwe, ciemne, deszczowe smutne chmurzyska. Ona zawsze była moją fantazją, zawsze widziałam w niej więcej, była taka niesamowita, przepiękna i.... dla mnie niedostępna. Nie chciałam się wtedy tak czuć, wstydziłam się tego, że nie podoba mi się płeć przeciwna, że pożądam tego, co nie jest wcale ,,normalne" i powszechne. Matula moja przecież jakby się dowiedziała, to by mnie z domu wygnała. Ciężkie to czasy dla mojej odwrotności w miłości były. Matylda - zanim ją poznałam - była córką koleżanki mojej mamy. Chociaż nawet nie wiem, czy mogę tak powiedzieć. Kobiety stare bardzo fałszywe i niepoprawne moim zdaniem są. Starszy wiek wręcz mogę stwierdzić, że mnie obrzydza, ludzie wtedy o przepięknych, genialnych i niesamowitych rzeczach myślą w całkowicie prostacki i stereotypowy sposób, jakby całkowicie zapominali, że cały świat potrafi być piękny przy odrobinie wysiłku. Albo - przy ogromnej dawce przesłodkiej miłości. Moja matka nigdy nie była zbyt serdeczna i przyjacielska, ale matka Matylki była o tyle głupia, że nie zauważała, jak strasznie moja matka na nią pluje i oczernia przy znajomych z kościoła. Chociaż, już sama nie wiem. Może była na tyle spragniona jakiejkolwiek relacji z drugim człowiekiem, w końcu Matyldę wychowywała sama zaraz po tym jak ojciec umarł w wielkim pożarże fabryki w której niegdyś miał nawyk pracować, że nawet nie chciała widzieć prawdy. Ciężko mi tu mówić o ludziach, których nawet nie poznałam, bo nigdy nie dowiem się co w ich głowach siedzi i siedziało. Jedyne czego od początku byłam pewna, że nie planowała mieć odwrotnie zakochanej córki. Wracając do naszego pierwszego spotkania, a bardziej pierwszej wspólnej rozmowy, było to w niesamowicie słoneczny dzień w parku przy ulicy Konwaliowej. Siedziała, a bardziej leżała w dość nienaturalnej pozycji na ławce, jej sukienka wisiała z jednej strony drewnianego siedzenia odkrywając jej piękne, czarne lakierowane pantofelki. Blond loki spływały jej po całej twarzy niczym wzburzona rzeka, ocierając się nieco o podłoże wysadzone cudownie zieloną trawą. Nie zauważyłam nawet, że stanęłam i tak wpatrywałam się w moją - wtedy jeszcze dla mnie obcą - Matylkę, która znudzona czytała jakąś książkę, którą czytała z polecenia matki, aby kształciła się i posiadała piękny język, co wtedy było dość ważną ,,umiejętnością". Wróciłam do świata żywych, gdy spojrzała na mnie tymi ślicznymi niebiańskimi oczami. Przeraziłam się nieco, bo nie chciałam, żeby uważała mnie za przerażającego świra, który obserwuje ją bez powodu. Ta jednak uśmiechnęła się tak przepięknie, że całe moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa i wręcz - powoli rozpływało się. Więc z tego wynika, że wtedy przeprowadziłyśmy swoją pierwszą rozmowę. Gdy z nią rozmawiałam, czułam motyle w brzuchu, głowa mi wirowała, a serce prosiło o uczucia odwzajemnione. Nie potrafię nawet najpiękniejszymi słowami opisać jak się z nią czułam, mimo że rozmowa ta była dość prosta i wręcz nudna - jak każdy inny by stwierdził - Dla mnie jednak, była to najbardziej wyjątkowa rozmowa w całym moim ponurym, smętnym życiu. Wtedy moje chmury powoli rozeszły się, żeby wpuścić malutki promień słońca, który dawał ogromne zasoby nadziei. Szkoda, że nie wiedziałam wtedy jak szybko wygaśnie i zmieni się w piorun, który spali doszczętnie cały mój świat.

********************************************

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jan 06, 2020 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

take me to heavenWhere stories live. Discover now