Rozdział 7

8.6K 582 30
                                    

Pawiak. Świetnie. Jeszcze paręnaście godzin temu usłyszałam to samo słowo od Maryśki. To tam właśnie trafiła jej mama. I trafić mam także ja. No to się wpakowałam.
Mężczyźni chwycili mnie za ramiona i wywlekli z pokoju. Wciąż pół przytomna i otumaniona przez obrażenia nie wiem nawet ile czasu minęło aż trafiłam do wozu z resztą złamanych. Leżałam na ziemi pojazdu, wyglądałam lepiej niż się czułam, to mogę zagwarantować.
Po drodze do celi zasnęłam na noszach. Może straciłam przytomność ?
Biegłam. Potykałam się o własne nogi. Nagle moja twarz doznała bliskiego kontaktu z ziemią. Wokół leżało wiele ciał. W powietrzu unosił się odór śmierci, omiatając mnie swymi ramionami. W oddali zauważyłam chłopaka o niesamowitych oczach i zmierzwionej czuprynie. Uśmiechał się i powoli szedł w moją stronę, lecz miałam wrażenie jakby coraz bardziej się oddalał. Starałam się wstać i uciec wprost w jego bezpieczne ramiona, lecz paraliżował mnie strach. Wraz z postacią mego brata, znikała kojąca poświata wokół jego sylwetki, a wraz z nią światłość. Mordercza ciemność przejmowała pole walki. Nagle nie było niczego. Zapachu martwych ciał, szumu wiatru, odgłosów walki. Tylko ciemność, której nie sposób było się nie bać. Wołałam Michała po imieniu, błagałam aby mi pomógł, uratował, wyzwolił.
Zerwałam się z krzykiem, który bezgłośnie zamarł mi na ustach. Od razu pożałowałam, że w ogóle się po ruszyłam. Syknęłam z bólu, jaki przeszył moje ciało. Powoli położyłam się na koc pode mną na twardej, kamiennej posadzce. Byłam słaba. Nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Zawsze przejmowałam się wszystkimi dookoła, lecz wstępując do Polski Podziemnej wiedziałam dobrze co mnie czeka. Teraz musze się z tym zmierzyć. Wszystko dopiero się zaczyna, lecz koniec będzie fascynujący. Spróbowałam usiąść raz jeszcze. Oparłam się plecami o ścianę, oddychając ciężko. Dopiero teraz zauważyłam dwie inne, starsze kobiety. Spały, widocznie zmęczone. Jedna z nich miała na sobie biały, brudny fartuch lekarski. Jej siwe włosy wskazywały na średni wiek. Druga z kobiet wyglądała jakby dopiero skończyła czterdziestkę. Widać, że jest od nie dawna. Jej twarz zdradzała napięcie, jakby kłóciła się z kimś we śnie.
Wnet do celi weszła kobieta o krótko obciętych, brązowych włosach, w męskim mundurze. Czyżby damskie się skończyły? - zadrwiłam w myślach. Kobiety nagle zerwały się na równe nogi jakby jeszcze sekundę temu nie spały. Westchnęłam i z trudem wstałam, podpierając się wciąż ściany.
-Kowalska, Szpryca, na zewnątrz. - warknęła groźnie. -Nową trzeba nauczyć dyscypliny.
Przełknęłam na dźwięk tych słów. Czyżbym znów miała zostać poddana setce tortur? Może ma dla mnie coś gorszego? Wyciągnęła mnie na dwór wraz z resztą kobiet w różnym wieku. Kazała nam biegać, co chwila uderzała mnie bym przyspieszyła.
-Ruchy Różkiewicz. - warczy na mnie groźnie. Wywracam się po raz kolejny, mięśnie odmawiają mi posłuszeństwa. -Żabki.
Odciąga mnie od grupy i zmusza do przykucu. Zakładam ręce za głowę i kiedy czuję kolejne uderzenie, posłusznie skacze, wywracając się na kolana raz za razem.
-Biegaj. - rozkazuje, wskazując głową na kobiety, krążące wkoło. Zmuszam się do wysiłku.
Kiedy słońce już nie praży tak mocno, a na dworze robi się przyjemnie chłodno jako jedyna muszę zostać.
-Co znowu? - wzdycham. Nie podoba jej się mój ton głosu. Przechodzimy w inne miejsce, również otoczone wysokim murem. Na ziemi leży rozżarzony węgiel. Wytrzeszczam oczy ze zdziwienia, a kobieta uśmiecha się szeroko, szyderczo.
-No, dalej. Jak taki chojrak z ciebie to idź. - zaprasza mnie gestem dłoni. Kręcę nieśmiało głową, przez co dostaję cios w twarz. -Idź. - ponagla. Powoli zaczynam kroczyć w stronę węgli ułożonych w niedługi tor. Przystaje przed nimi i oglądam się na ciemnowłosą. Spotykam jej wkurzone spojrzenie i z trudem staję na żar. Sycze z bólu i idę wprost przed siebie. Zamykam oczy powstrzymując łzy.

~*~

Siedzę skulona w swojej celi. Jedna z dziewczyn pali przy oknie, przez co możemy mieć problemy ale niespecjalnie mnie to obchodzi. Na dziś koniec męczarni. Moje współlokatorki rozmawiają o swoim dawnym życiu, a ja słucham uważnie choć sprawiam wrażenie nieobecnej.
-Mój mąż był czystej krwi Polakiem. - chwali się starsza. -Mieliśmy własny szpital. Wpadłam, bo zauważyli że opatrujemy i chowamy żołnierzy Polskich.
-Ja tam wolę się nie narażać. - prycha młodsza i zaciąga się tytoniem. -Niemcy dużo płacą za usługi dla nich. Powiem wam, że generał się we mnie zakochał.
Prycham śmiechem. Te kobiety są nie do zniesienia. Mówią tak dumnie, a przecież nie ma tu powodu do dumy.
-Szybciej chciałby cię w łóżku. - odzywam się do nich po raz pierwszy.
-Oho, powróciła. - zauważyła ciemnowłosa, młoda osoba. -Już myślałam żeś psychicznie chora.
-Dzięki. - przewracam oczami i poprawiam się prowizorycznym posłaniu.
-Żałosne jest wasze użalanie się nad dawnym życiem i losem. Zginiemy tu albo uciekniemy. Taka prawda. Nie zwolnią nas, a przynajmniej nie mnie.
-Co tak pesymistycznie? - marudzi wciąż ta młoda. Irytuje mnie.
-Jestem realistką. - wzdycham i kładę się plecami do nich. Morfeusz szybko zabiera mnie w swe objęcia lecz koszmary co chwilę wyrywają mnie ze snu.

Czytasz=komentujesz !!

Dziewczyna z batalionuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz