Dobre wróżki pokazują się tylko o północy, powtarzał sobie, gdy dokładnie rok później zasiadał przy tym samym pianinie. Tamta noc wydawała mu się snem, bo już więcej tamtej dziewczyny nie spotkał, ani podczas pozostałych dni ubiegłorocznego festiwalu, ani podczas tegorocznego, ani nawet wtedy, gdy spędzał noce na randkach ze starym pianinem. Dziewczyna nie pojawiła się ani razu. Prawdopodobnie wróciła do swojej bajki, do swojego życia pełnego czarów. Prawdopodobnie ten portal łączący jej bajkę z rzeczywistością otwierał się tylko czternastego lutego, a to oznaczało, że nieznajoma może powróci na ziemski padół. Pianista trzymał się tej nadziei bardzo kurczowo, i poczuł przypływ ekscytacji, gdy tylko jego palce zaczęły wędrówkę po znajomych klawiszach. Jego serce biło nienaturalnie szybko oraz nierówno. Rozglądał się równie niecierpliwie, chcąc zarejestrować przybycie wróżki, o której tyle śnił. Powtarzał sobie przy tym, że tym razem na pewno się nie zawaha, że za nią pobiegnie choćby na koniec świata, że ją spyta, dlaczego płakała, dlaczego pojawiła się w jego życiu tylko na jedną błogosławioną noc, dlaczego, dlaczego, dlaczego.
Przyłapał się na tym, że gra „Podróż zimową" Schuberta, a dokładniej pierwszy utwór z obszernego cyklu, „Gute Nacht". Nawet nie wiedział, kiedy dokonał wyboru repertuaru, tak idealnie wpisującego się w scenerię nocy. Na moment opuścił wzrok na klawisze, by upewnić się, że to jego własne place wygrywają kolejne nuty, a kiedy podniósł głowę, zobaczył na schodach dobrą wróżkę — w tej samej żółtej kurtce, z rozpuszczonymi długimi włosami, jedynie częściowo schowanymi pod czapką. Wyglądała jak anioł, który przypadkiem się tutaj zabłąkał.
Tym razem jednak nie zamknęła oczu i ich spojrzenia się spotkały. Pianistę przeszedł dreszcz, bo oczy tej dziewczyny zawierały w sobie niesamowity ból i jednocześnie piękno. Miał wrażenie, że śni — albo gorzej: tonie, przepada bez pamięci w tych ciemnych oczach. Świat wokół nich dwojga przestał istnieć, była tylko muzyka i spojrzenie, którego żadne z nich nie chciało odwrócić, nawet wtedy, gdy pianino wreszcie ucichło, a nieszczęsny, zakochany po uszy pianista nie mógł sobie przypomnieć nut kolejnego utworu z „Podróży zimowej".
Tym razem też anioł nie zerwał się ze swojego miejsca, więc pianista pełen determinacji czym prędzej wstał, porzucając pomysł dalszej gry na ukochanym instrumencie. Dzięki Bogu, dziewczyna nie uciekła, gdy do niej podchodził, ba, nie poruszyła się ani o milimetr. Wydawała się równie zahipnotyzowana, co on. Śnieg padał na jej drobne ramiona i czapkę, ale nie zrobiła nic, żeby się go pozbyć, nadal wpatrując się tymi swoimi sarnimi oczami w pianistę. Zupełnie bez wahania pochwyciła jego wyciągniętą rękę, jakby była to najbardziej naturalna rzecz pod słońcem. Jej palce też były zmarznięte; zimno wnikało pod ubrania, wręcz pod skórę, lecz żadne z nich tego nie czuło, bo pozornie zwyczajny uścisk ich dłoni wyrażał więcej niż tysiąc słów, ponieważ uczuć często nie da się tak po prostu nazwać. Nazwane uczucia pierzchają, tracą swoją magię, sprowadzone do dźwięku, upchnięte w formę czasownika czy rzeczownika, a przecież taka komunia dusz to coś więcej niż gramatyka języka. To nagłe zderzenie dwóch światów, dwóch kosmosów, które na dobre odmienia bieg galaktyk. To huragan emocji, zbyt splątanych i zbyt potężnych, by można było nazwać każdą z osobna. To nagłe znalezienie się w domowym cieple po latach wędrówek bez celu.
— Hej.
To on pierwszy odważył się przełamać ciszę, ryzykując obrócenie magicznej chwili w pył. Ostrożnie usiadł na schodach obok dziewczyny, ani na chwilę nie puszczając jej ręki, kotwicy w odmętach nocy.
— Hej.
Miała bardzo cichy, lecz melodyjny głos i uszom pianisty wydał się niczym muzyka.
— Przyszłaś tutaj rok temu i też słuchałaś, jak gram. Pamiętam cię. Dlaczego... Dlaczego wtedy płakałaś?
Nie, oczywiście nie spytał jej najpierw o imię, tak jak nakazywały niepisane zasady prowadzenia pierwszych rozmów z nieznajomymi, tylko o płacz, bo właśnie ten ściskający serce płacz najbardziej zapadł mu w pamięć.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem, zapewne nie spodziewając się, że ktokolwiek dostrzegł i zapamiętał ból przypadkowej, bezimiennej dziewczyny. Wszakże było to już tak dawno temu i sama już chyba nie pamiętała tych łez wylanych na pustym placu.
— Naprawdę chcesz wiedzieć?
— Naprawdę.
Chcąc dowieść swoich słów, ścisnął mocniej dłoń dziewczyny i posłał jej pokrzepiający uśmiech. Chyba tyle wystarczyło, by ją uspokoić, bo przestała się nerwowo bawić swoimi włosami.
— Płakałam, bo to, co grałeś, było bardzo piękne — powiedziała wreszcie, patrząc przed siebie, na pianino. — Nigdy wcześniej nie słyszałam niczego podobnego. Wiesz, nie lubię świata dźwięków. Nienawidzę go. Urodziłam się głucha; ot, głuche dziecko rodzące się bez rozdzierającego powietrze w sali porodowej wrzasku. Dźwięki to dla mnie kakofonia, nawet teraz, po tylu latach życia z nimi. Zrozumienie ich, usłyszenie ich wymaga wysiłku, a i tak cały ten wysiłek idzie na marne i bardziej męczy, bardziej irytuje niż daje jakąkolwiek satysfakcję. Świat skazuje ludzi głuchych — niesłyszących — na ostracyzm, no bo przecież bez mowy i słuchu nie można funkcjonować w społeczeństwie, wszystko jest przecież dostosowane do ludzi słyszących, i z tym niedoskonałym narządem trzeba się dostosować do ludzi, u których on działa bez zarzutu. Przecież migowego nie zna nikt, może poza podstawowymi znakami czy alfabetem palcowym, komunikaty na dworcach są nadawane przez głośniki, a kasjerka mówi niewiarygodnie szybko, niemalże nie poruszając wargami, więc nie można się wesprzeć czarodziejską mocą czytania z ruchu ust. — Dziewczyna pozwoliła obłoczkowi pary uciec z jej ust, gdy na chwilę zamilkła. — Więc nienawidzę dźwięków. Cisza jest dla mnie błogosławieństwem. Niczego ode mnie nie wymaga. Nie muszę usiłować rozumieć czegoś, czego dobrze nie słyszę. Ale twoja muzyka... Twoja gra na pianinie była pierwszym wtargnięciem do mojego świata bez dźwięku, które mi się spodobało, którego mogłam po prostu słuchać. Rozumienie muzyki jest dużo łatwiejsze niż rozumienie słów, a twoja muzyka trafiła prosto do mojego serca. Rozumiałam ją, choć nie zawierała żadnych słów. Albo właśnie dlatego. I dlatego płakałam.
Pianista przez długą chwilę milczał, oszołomiony tym wyznaniem i nieznajdujący słów, by na nie odpowiedzieć; w końcu jednak do jego głowy przyszedł pewien pomysł.
— W takim razie nie będę nic mówił, tylko ci zagram. Chcesz?
Chciała, więc usiadł przy starym pianinie, już nie tak zapomnianym przez Boga i ludzi, i pozwolił, by muzyka mówiła za niego, a dziewczyna słuchała — ten jeden raz wyzwalając się z bańki bezdźwięku.
CZYTASZ
Bezdźwięk | ✓
RomanceMuzyka jest zdolna stworzyć świat. Jest zdolna połączyć ludzi. Jest zdolna ich podzielić. Czy można zatem być szczęśliwym bez niej - i bez żadnych dźwięków?