Prolog

6.4K 246 73
                                    

TYSON
Siedziałem, właśnie na werandzie, paląc fajkę. Dym przyjemnie łechtał moje płuca. Zaciągnąłem się nią głęboko, rzuciłem niedopałek i zdeptałem go czubkiem buta.
Spojrzałem na komedię, która rozgrywała się przede mną. Valentina kosiła trawnik w domu naprzeciwko, a raczej próbowała kosić – to idealne określenie. Dziewczyna była już wyraźnie poirytowana i to raczej kosiarka prowadziła ją niż ona kosiarkę. Uśmiechnąłem się pod nosem i powoli ruszyłem w jej kierunku. Jej rozwiane włosy latały na wietrze, co wyglądało zabawnie. Może byłem dupkiem, ale damie w potrzebie chyba nie wypadało nie pomóc, prawda?
– Cześć! – odezwałem się głośno, stając tuż za jej plecami, na co Valentina niemal wyskoczyła z trampek.
Zgasiła silnik i odwróciła się w moją stronę. Miała spoconą twarz i kosmyki kleiły jej się teraz do czoła, ale dla mnie i tak prezentowała się seksownie. Najchętniej położyłbym ją na tej trawie i zanurkował między jej udami, by doszła, krzycząc moje imię.
Niestety moje spodnie były coraz ciaśniejsze, więc resztką samokontroli wyrzuciłem ze łba te sprośne myśli, bo przez jej długie nogi zupełnie zapomniałem, po jaką cholerę się tutaj znalazłem. Valentina w końcu przestała się na mnie gapić jak na ducha i wykrztusiła:
– Hej, Tyson, co tu robisz?
– Przyszedłem pomóc ci skosić trawnik, bo jak tak dalej pójdzie, twoja matka będzie musiała cię z niego zeskrobywać. Nie mogę patrzeć, jak wielką jesteś niezdarą – szydziłem, by nie wyobrażała sobie czasem jakichś babskich pierdół.
Spuściła głowę i wbiła wzrok w swoje brudne trampki. Kurwa, jeszcze mi tego trzeba, by się rozkleiła. Podszedłem do niej i niemal siłą wyrwałem jej kosiarkę z rąk. Ściągnąłem T-shirt i rzuciłem go pod stojącą nieopodal czereśnię. Valentina zerknęła na mnie, a jej oczy momentalnie zrobiły się wielkie jak spodki. Chyba, kurwa, żartuje, że nie widziała chłopaka bez koszulki. Odpaliłem silnik i powoli ruszyłem przed siebie, kosząc nierówności pozostawione przez moją sąsiadeczkę.
– Dziękuję! – krzyknęła w moją stronę. – To ja… ja pójdę po coś do picia – rzuciła i zniknęła na ganku.
Upał panował niesamowity, słońce smagało moją skórę, plecy już zaczynały mnie szczypać, ale nie chciałem wkładać koszulki. Wolałem zostać z gołym torsem, widok Valentiny, która śliniła się, udając, że czyta książkę, siedząc w cieniu drzewa, był zabawny. Lubiłem się podobać dziewczynom; no tak, kto nie pragnie się podobać płci przeciwnej. Laski na ogół same wskakiwały mi do łóżka. Łatka tego złego działała na nie jak najlepszy afrodyzjak. Przy moim słodkim braciszku, ucieleśnieniu niewinności i dobroci, prędzej by się zestarzały, niż zaliczyły. Dawałem im więc to, czego nie dostawały od mojego świątobliwego bliźniaka, czyli niezłe bzykanko i gwarantowany orgazm. Teraz miałem na celowniku tę niepozorną panienkę z sąsiedztwa; nim wakacje się skończą, ona skończy pode mną, chętna, by zostać tam na zawsze.

Zakazana namiętność(BĘDZIE WYDANE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz