𝘕𝘪𝘤 𝘥𝘸𝘢 𝘳𝘢𝘻𝘺 𝘴𝘪𝘦̨ 𝘯𝘪𝘦 𝘻𝘥𝘢𝘳𝘻𝘢 𝘪 𝘯𝘪𝘦 𝘻𝘥𝘢𝘳𝘻𝘺.

54 4 0
                                    

    I znów złapałem się na tym, że stoję boso na zimnych kafelkach balkonu, opierając się przedramionami o twardą barierkę i myślę. I myślę zdecydowanie za dużo, na nowo analizuję przeszłość, rozpatruję każdą rozmowę, wspominam każdy moment Wtedy, oddając się temu dziwnemu uczuciu tęsknoty, a jednocześnie spokoju. Opadnięty z siły woli pochyliłem lekko głowę, wpatrując się w jaskrawe światła życia miejskiego pode mną. Jest godzina 23:41, życie toczy się dalej, ale czas płynie jakby wolniej, każda chwila dłuży się w nieskończoność, czuję tą gęstość powietrza na skórze. Późny wieczór, a właściwie noc, to czas melancholii i ponurych myśli, u mnie wszystkie są o Tobie.
    Rozpadało się, więc przysiadłem na szarym parapecie. Podwinąłem nogi i spojrzałem na szary kamień pode mną, właśnie Ten kamień, Ten parapet, To oparcie, na którym wcześniej tyle nocy przesiedziałem w Twoim towarzystwie. Na samo wspomnienie o tym wszystkim łapie mnie skurcz, coś ściska mnie w płucach, mam ochotę zamknąć oczy i usnąć. Dlaczego wspomnienie tak wspaniałej osoby sprawia mi taki ból? Dlaczego coś wyjątkowego wzbudza tylko smutek…?
     Do tej pory pamiętam tą mieszaninę czystej chemii, wszystkich hormonów i burzy endorfiny w moim ciele, gdy tylko ktoś wspomniał Twoje imię. Zbiór kilku liter, a połączony w perfekcję, symfonię. Idealnie komponowało się z każdą barwą głosu, przechodziły mnie dreszcze, gdy potem sam je wymawiałem. A potem do Twojego imienia dołączył piękny wzór i kształty Twojej fizycznej osoby, wraz z charakterem. Patrząc na Ciebie ogarniało mnie dziwaczne uczucie nagłej ekscytacji, a podczas rozmów Twój łagodny ton przepływał przeze mnie, zalewając spokojem i ukojeniem. Kiedy pierwszy raz poczułem Twoje dłonie na sobie chciałem więcej, Twoje ciepłe ramiona były dla mnie ostoją, oazą, domem, gdzie czułem się bezpiecznie.
   Byłaś moją nadzieją. Kiedy traciłem wiarę w siebie i cały świat, kiedy mówiłem Ci, że nie chciałbym dłużej istnieć, Ty łapałaś moje dłonie w Swoje, splatałaś palce i powtarzałaś mi, że jesteś obok, że będzie dobrze. Że jesteś tu dla mnie i zawsze będziesz. Dotąd pamiętam te wszystkie ponure dni codzienności i rutyny, byciu pogrążonym gdzieś w odległym świecie własnych myśli. I wtedy pojawiłaś się Ty, przegoniłaś chmury, abym znów mógł ujrzeć błękit nieba. Przy Tobie czułem się kimś więcej niż tylko zbiorem mięśni, kości i ścięgien. Przy Tobie czułem się człowiekiem, sobą.
Każda chwila spędzona wtedy z Tobą była idealna, lśniła pośród wszystkich innych moich wspomnień. Byłem tak szczęśliwy mogąc na Ciebie spoglądać, rozmawiać i przebywać, czułem tą niesamowitą euforię, chciałem więcej, więcej, więcej, zatracając się w tym, uzależniając od Twojej słodkiej osoby. Smakowałem tego, czułem to, każdy gest wywoływał gęsią skórkę, przez moją głowę przepływało milion myśli na sekundę, cały czas o Tobie. Gdy nie było Cię obok, ogarniała mnie złość, ciągle rozpaczliwie próbowałem zatrzymać Cię jak najbliżej, stać się jednością, chciałem Ciebie, abyś była Moja.
    A wtedy czar nagłego uniesienia powoli przestawał działać, jak zaklęcia na Kopciuszka. Nasze codzienne długie rozmowy przestały się tak wyróżniać, a spotkania opierały się na starym, utartym schemacie łapania za dłonie, szybkich pocałunków, spojrzeń. Twój blask przygasł, a uczucia spłyciły. Zacząłem dostrzegać otaczającą nas monotonię, więc poddałem się temu, nie wiedząc, co robić. Powtarzałem, że kocham Cię, ale przestało to tracić na swojej wartości. Nasze relacje niegdyś pełne dynamiki, niespodzianek i niesamowitych przeżyć, przekształciły się w spokojny, rutynowy związek. Przywykłem do Twojej osoby, zacząłem traktować ją, jako stały element w moim życiu. Wszystko stało się takie normalne, zwyczajne. Dziwi mnie to, że nie zacząłem tęsknić do dawnych czasów, ale znów oddałem się ówczesnej teraźniejszości, nie dostrzegając tego, co się dzieje. Szybkie zakochanie i związane z tym emocje równie szybko ostygły, nadając temu wartość zwykłej rzeczy. Nie przeszkadzało mi to, bo dalej czułem Twoją obecność obok. Ale to nie było to…
    I wtedy nagle zniknęłaś z mojej drogi, z mojego życia. Byłem zdziwiony, ale poradziłem sobie z tym, bo już wcześniej przestałem traktować cię, jako kogoś idealnego, jak wcześniej. Stałaś się kimś normalnym, dlatego też Twoje odejście musiało być normalne.
    Ale teraz siedzę tu przy oknie i myślę i boli. Przywołuję w myślach Twoją piękną twarz, perlisty śmiech. Zamykam oczy i widzę Twoje zniewalające oczy, otoczone długimi rzęsami, zgrabne nogi, szczupłą talię, zadbane dłonie i gęste, brązowe włosy. Wspomnienie Ciebie, tak wyraźnej, sprawia że znów chciałbym czuć Twoje ciepło i momentalnie myślę o wcześniejszych „Nas”, czuję pustkę w sercu i ścisk w klatce piersiowej. Łapię się za koszulkę i zaciskam mocno powieki, próbując odgonić to obezwładniające uczucie tęsknoty i pragnienia, które tak bardzo mną targało. Byłem zły, rozżalony, wściekły, oszalały wiedząc, że przegapiłem coś tak idealnego, przez własną głupotę straciłem Ciebie.
     „Żaden dzień się nie powtórzy, nie ma dwóch podobnych nocy, dwóch tych samych pocałunków, dwóch jednakich spojrzeń w oczy”. Kolejny raz siedzę samotnie, chłodne powiewy wiatru smagają mnie po policzkach, krople deszczu grają kojącą melodię wraz ze szkłem, wyrzucając sobie to, że nie doceniłem jak wiele w moim życiu mogły znaczyć wtedy te chwile, wyrzucając sobie to jak Cię odrzuciłem, wyrzucając sobie to, że myślałem o nieskończonym czasie i wiecznej bajce, wyrzucając sobie to, że byłem zbyt zaślepiony, aby w pełni oddać się uczuciom i trwać w tym, długo, dłużej i na zawsze.

𝘕𝘪𝘤 𝘥𝘸𝘢 𝘳𝘢𝘻𝘺.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz