Rozdział 2

14.9K 746 582
                                    

Sny zawsze były sposobem, w jaki umysł Josephine co jakiś czas przypominał jej, że każdą sekundę dnia spędzała oszukując siebie i innych.

Czasem mogła spędzić cały wieczór na ważnym bankiecie u boku Cartera, w drogiej sukience i z uśmiechem na twarzy tak przekonującym, że sama zaczynała wierzyć, że jest szczęśliwa. Czasem potrafiła przejść przez całe tygodnie bez myślenia o przeszłości i żyć tak, jakby nigdy się nie wydarzyła. Czasem myślała o tym, jak będzie wyglądał jej ślub i do jej głowy nawet na sekundę nie wpadała myśl, że już kiedyś planowała swoją wymarzoną uroczystość — gdy miała osiemnaście lat i leżała na plaży pod rozgwieżdżonym niebem z kimś zupełnie innym u boku.

I za każdym razem, gdy nabierała pewności, że zabliźniły się już wszystkie rany pozostawione przez jej pierwszą miłość, jej własny umysł atakował ją, gdy była najbardziej bezbronna.

Zaczęły się krótko po rozpoczęciu pierwszego semestru, gdy w ciągu dnia jej głowa była zajęta przystosowywaniem się do nowej rzeczywistości. Chodziła na zajęcia, nawiązywała znajomości, poznawała kampus, oraz miasto i wydawało jej się, że jakoś sobie radzi. Jednak kiedy w końcu przychodziła noc i gdy zasypiała po całym dniu funkcjonowania jakby wcale nie zostawiła swojego serca na innym kontynencie, wspomnienia atakowały ją właśnie w snach.

Dobre sny były różne. Czasem zawierały prawdziwe zdarzenia z ich wspólnej przeszłości i śniła o spacerach po plaży przed wschodem słońca, albo godzinnych rozmowach przy świetle księżyca. Innym razem te sceny były jedynie wytworami wyobraźni. Śniła o nim stojącym pod drzwiami jej akademika lub o wspólnej przyszłości, którą jej obiecał, gdy się rozstawali. Widziała siebie, starszą o kilka lat, jego, patrzącego z tą samą czułością w brązowych oczach i dwójkę dzieci, które wołały do niej „mamo".

Koszmary pojawiały się rzadziej, ale siały o wiele większe spustoszenie, chociaż ich scenariusz nigdy się nie zmieniał. Z złych snach Chase zawsze stał na krawędzi klifu, a ona biegła, by go uratować przed upadkiem z wysokości. Krzyczała jego imię, próbując ostrzec go przed niebezpieczeństwem. Jednak nigdy jej nie słyszał, a ona była zbyt wolna, żeby go ocalić. Zawsze spóźniała się o ułamki sekund i mogła jedynie patrzeć, jak jego ciało znika porwane przez szalejący w dole sztorm.

Za każdym razem budziła się wtedy z krzykiem w gardle i zlana potem. Czasem po takich snach spędzała resztę nocy, kuląc się w łazience i wyrzucając z siebie całą treść żołądka. Czekała, aż nastanie świt i będzie mogła uciec od samej siebie, bezpiecznie schować się w tłumie ludzi na uczelni.

Nie pamiętała już ile miesięcy minęło, ale w końcu sny zaczęły stopniowo tracić na częstotliwości. I właśnie wtedy zaczęła się jej prywatna gra z jej własnym umysłem.

Po czterech tygodniach przespanych w spokoju nocy pierwszy raz uwierzyła, że zaczęła dochodzić do siebie i postanowiła uczcić to wyjściem ze znajomymi z roku. Kilka godzin później obudziła się z płaczem, a wspomnienie widoku chłopaka spadającego z klifu wciąż było żywe w jej głowie.

Nie było reguły. Czasami spała spokojnie przez całe miesiące, a potem przychodził tydzień, w którym pięć z siedmiu nocy spędzała przeżywając na nowo najlepsze momenty swojego życia.

Nie było też ratunku, bo nauczyła się już dawno, że pewne rany sięgały tak głęboko, że nie leczył ich nawet czas.

Jedynym, co mogła zrobić, było postawienie wyraźnej granicy, by nawiedzająca ją nocami przeszłość nie niszczyła teraźniejszości budowanej za dnia. Więc to właśnie robiła.

Została dziewczyną, później narzeczoną mężczyzny, który przez większość czasu był ideałem. Zamieszkała z nim i planowała wspólne życie. I tylko co którąś noc modliła się, by nie obudziły go jej wspomnienia o innym.

All Of Your Flaws - JUŻ W KSIĘGARNIACHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz