twenty nine

548 48 18
                                    

— Cześć, Kiddy. 

— Stiles... — dziewczyna westchnęła miękko, co tylko powiększyło mój uśmiech. Zaraz po tym, usłyszałem szmer, jakby wstawania z łóżka. Potem dźwięk kroków i zamykanych drzwi. Później chwila ciszy, przerywana jedynie jej równym oddechem. — Teraz możemy rozmawiać. Cześć, Tasiemko

— Gdzie się ukrywasz, co? — zażartowałem, by sekundę po tym usłyszeć ostentacyjne prychnięcie. Jednocześnie, ja też zszedłem z tonu, uświadamiając sobie, że mam pod sobą całą armię nadprzyrodzonych, z piekielnie dobrym słuchem. 

— Gdybyś miał tyle kuzynów, jak ja i gdyby byli tacy wkurzający, to też byś się chował — fuknęła rozjuszona, aby po chwili zachichotać pod nosem. Przez następne kilka minut panowała całkowita cisza.

Przekręciłem się na łóżku na drugi bok,  sięgając jednocześnie po słuchawki. Podpiąłem wtyczkę do telefonu, wkładając je jak najszybciej do uszu. Położyłem komórkę pod poduszkę, rozkoszując się oddechem dziewczyny, który był niezwykle kojący. Aż czułem go w głowie. Przemknęła mi myśl, jak dziwny jest fakt, że aktualnie, przez kilka ostatnich dni - jak nie tygodni - więcej komfortu dawała mi obca dziewczyna, niż własna rodzina i przyjaciele. Całe szczęście, Derek wyniósł się już spory czas temu...

— Więc... Co tam u ciebie? — zapytała nagle, przez to podskoczyłem delikatnie, śmiejąc się z siebie w myślach. — Jak ci mijają święta?

Nie odpowiedziałem. Skupiłem się na śmieciach dochodzących z dolnego piętra. Sam przebywałem na górze, w swoim pokoju. W tym roku Boże Narodzenie odbywało się u nas w domu. Przyszła cała moja paczka (nie uwzględniając Dereka i Peter'a) wraz z rodzinami. Wszyscy wydawali się dobrze bawić. No, wszyscy, poza mną... Miałem dziś paskudny humor. Zresztą, nie tylko dziś. Od dłuższego czasu jestem jakiś spięty, zły i rozdrażniony. Moi przyjaciele pewnie to zauważyli, ale jakoś nie przejmowali się rozpoczęciem ze mną rozmowy na ten temat. Z drugiej strony, ja też jakoś nie za specjalnie kwapiłem się do żalenia o moich humorkach. Tłumaczyłem sobie jednak, że mam do tego powód: sprawa mojego... opętania wciąż była świeża. Gdyby dowiedzieli się, że znowu nie jestem "sobą", zaczęły by się jakieś teorie, łażenie mi za dupą i (ponowne) wieczne pilnowanie oraz traktowanie, jak największego zła. A chciałem, żeby święta - czas, kiedy nie skaczemy do nawzajem do gardeł i możemy w miarę przestać zamartwiać się losami Beacon Hills i całego świata - minęły miło i spokojnie. Dlatego usunąłem się w cień...

— Niezbyt dobrze, mam jelitówkę — zaśmiałem się trochę sztucznie, mając nadzieję, że dziewczyna nic nie zauważy. 

— Och... No cóż, unikniesz przynajmniej tradycji: ''Nie jedz, to na święta!'', a potem: ''Zjedz, bo się zmarnuje!'' — sparodiowała radośnie. — Nie jesteś chociaż sam? W sensie... Jest ktoś, żeby się tobą zajął? — Ton jej głosu zmienił się gwałtownie, wyraźnie dając mi do zrozumienia, że się martwi. Roztopiło mi to serce. 

— Tak, tata. Tak długo, jak nie musi iść do pracy, jest w domu — zaśmiałem się. Nie potrafiłem do końca stwierdzić czy skłamałem, czy powiedziałem prawdę. 

— Kto chodzi do pracy w święta? Przecież to ogólnie wolny czas! — oburzyła się. Wywróciłem oczami, zaczynając spokojnie tłumaczyć:

— Ten przydomek zostanie już z tobą chyba do końca, Kiddy — zachichotałem. — Niektóre służby, moje dziecko, pracują trzysta sześćdziesiąt pięć dni w ciągu roku. Na przykład policjanci. A mój tata jest właśnie policjantem, a nawet szeryfem! — mówiłem powoli, zmieniając śmiesznie swój głos. Zaraz po skończeniu swojej wypowiedzi, po drugiej stronie usłyszałem ciche, przeciągłe: ''Aaa''. 

— To jak wpadnę znowu w jakieś kłopoty... To mogę dzwonić?

— A w jakie ty kłopoty wpadasz, że potrzebujesz szeryfa z innego kraju? 

— Oj, w różne — westchnęła przeciągle, chichocząc zaraz po tym. — Kiedyś ci opowiem — powiedziała, a ja oczami wyobraźni widziałem, jak kiwa głową. 

— Okej, trzymam cię za słowo. A jak tobie mija wole? — spapugowałem pytanie, chcąc posłuchać dziewczyny. 

— Em, wydaje mi się, że jak na razie nic nadzwyczajnego się nie stało. Przyjechała cała moja rodzina. Myślałam, że znam już wszystkich moich kuzynów, okazało się, że nie! Mama i ciocie szaleją w kuchni, papa i wujkowie opróżniają zapasy alkoholu, dzieci szaleją, a starsze kuzynostwo podpija procenty, wsłuchuje się w dramy rodzinne i przyszykowuje do nocnego plotkowania. Także, dzisiaj będzie ciekawie. 

— Tylko się nie upij! Chcę cię jutro bez kaca — powiedziałem, mając nadzieję, że ciemnowłosa załapie żart. 

— Nie, no, spokojnie. Akurat mi przypadło bycie jedną z tych starszych i sposobem dziwnej wyliczanki, w tym roku to mi przyszło poukładać primos do snu. Więc, nawet jakbym chciała, to nie mogę! Wolę nie poznać możliwych konsekwencji... — Przy ostatnim zdaniu zniżyła trochę ton głosu, próbując nadać sobie mroczniejszego akcentu. 

— Dobra, koniec tego formalnego pieprzenia — zarządziłem, podnosząc entuzjastycznie głos, zaraz potem karząc siebie za to w myślach. — Opowiedz mi teraz to wszystko, o czym pisaliśmy do tej pory. Chce tym razem to usłyszeć. Pokaż mi tą ekspresję! — wygłosiłem, przewracając się na drugi bok, szczelniej okrywając kołdrą. 

— Ale tylko pod warunkiem, że zrobisz to samo! — Pokiwałem głową, zapewniając ją, że na pewno tak będzie. — Budyń! — zawołała. Zmarszczyłem brwi. Po sekundzie usłyszałem delikatny dźwięk uderzania pazurów o panele. W tej sekundzie przypomniałem sobie, że Nives ma psa. Rozluźniłem twarz, wtulając ją w poduszkę. — Budyń, podaj kocyk. O, tamten o! Dobry piesek! — zaśmiałem się cicho. Tak sobie zwierzaka wychować... 

— Okej! — usłyszałem stłumiony dźwięk uderzających o sobie dłoni. — Atmosfera zrobiona, jedziemy z tym! A więc...

***

Powoli zaczęła powracać mi świadomość. Mruknąłem pod nosem, chcąc przewrócić się na brzuch. Coś mi w tym jednak przerwało. Poczułem ucisk wokół gardła. Szybko otworzyłem oczy. W pokoju było wciąż ciemno, przez chwilę patrzyłem się przed siebie, chcąc przyzwyczaić wzrok. Mogłem zapalić lampkę, stojącą przy łóżku, ale pomyślałem, że nie wiem, w jakiej sytuacji się konkretnie znajduję i czy jej to nie pogorszy. 

Kiedy widziałem trochę więcej, niż czubek własnego nosa, rozejrzałem się wokół siebie. Po chwili, doszedłem do wniosku, że naokoło szyi zaplątały mi się słuchawki. Pacnąłem się w czoło. Zacząłem szukać telefonu, aby móc je odłączyć, sprawdzić godzinę i ewentualnie podłączyć słuchawkę do ładowarki. 

Znalazłem go gdzieś po środku łóżka. Włączyłem i ze zdziwieniem stwierdziłem, że jestem na trwającym połączeniu. Zegarek wskazywał godzinę w pół do czwartej, czasomierz wciąż odliczał czas rozmowy, która wynosiła już dobrze ponad siedem godzin, a nazwę adresata rozmowy robiła już tak dobrze znana mi ksywka. Od razu przypomniałem sobie wszystko z wczorajszego wieczoru.

Uśmiechnąłem się do siebie. Wtenczas, usłyszałem coś jeszcze. Zacząłem wsłuchiwać się, automatycznie - niewiele myśląc - podwyższając głośność rozmowy. Szmer usłyszałem jeszcze wyraźniej. Po chwili, uświadomiłem sobie z uśmiechem, co to tak naprawdę jest. Spokojny, senny oddech Nives. Nie mogłem uwierzyć, że naprawdę zasnęliśmy podczas rozmowy.

— Następnym razem widzimy się na FaceTime — powiedziałem delikatnie, zaraz po tym wciskając czerwony przycisk.

Wyjąłem słuchawki, położyłem je na półkę nocną. Telefon podpiąłem pod ładowarkę. Ponownie położyłem się na poduchach. 

Patrzyłem przed siebie. Powoli zapadałem w sen. Ciągle jednak czułem, jak kąciki moich ust są w górze. Zasnąłem.

To były zdecydowanie jedne z najlepszych świąt Bożego Narodzenia.

***

Czeeść? 👉👈

(Nie)zapominajka || Stiles StilinskiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz