PROLOG

27.1K 654 43
                                    

Poznałam go, gdy moje życie było piekłem na ziemi. Przez rok zbierałam strzępki mojego serca, starając się połączyć je do kupy. I wtedy zjawił się on.
– Jeszcze nigdy nie widziałem tak smutnych oczu – powiedział z troską, kucając obok mnie.
Zerknęłam na niego nieśmiało, zastanawiając się, po co w ogóle do mnie podszedł. Czemu zainteresowała go dziewczyna, która wylewała swoje łzy, każdego pieprzonego czwartku?
– Proszę, odejdź i zostaw mnie samą – odpowiedziałam błagalnym głosem.
Chciałam, żeby po prostu sobie poszedł. Żeby dał mi spokój i pozwolił mi zostać ze swoimi wyrzutami sumienia.
– Jesteś na odludziu, zaraz zacznie padać – odezwał się oschle. – Pozwól mi odwieźć cię do domu.
Dopiero wtedy usłyszałam jego akcent, nie był stąd. Spojrzałam na niego raz jeszcze. Ciemny blondyn o niebieskich oczach uśmiechną się do mnie ze współczuciem.
– Nie potrzebuję pomocy. Poradzę sobie sama, deszcz to moje najmniejsze zmartwienie.
– Nie zostawię cię tutaj, wiedząc, że zanosi się na burze, a najbliższy dom znajduje się dwa kilometry stąd. Albo pozwolisz mi się odwieźć do domu, lub chociaż gdzieś, gdzie możesz schronić się przed deszczem. Albo zostanę tu z tobą i zaleje nas oboje – jego ton był stanowczy, nie przyjmował sprzeciwu.
Przemyślałam propozycje nieznajomego mi mężczyzny. Nie chciałam wsiadać z nim do samochodu, ale jeszcze bardziej nie chciałam, żeby został tu ze mną. To moje miejsce. Tylko moje.
– Dlaczego nie chcesz zostawić mnie w spokoju? – zapytałam z wyrzutem.
– Bo widzę, że potrzebujesz pomocy. – Wtedy zagrzmiało po raz pierwszy. Popatrzył w niebo, a później znów na mnie. – Zaniosę cię do samochodu i zamknę w bagażniku, jeśli zaraz nie wstaniesz – powiedział stanowczo.
Przestraszyłam się go, przez ułamek sekundy. Później jednak doszło do mnie, że może być psychopatą, a skoro nie potrafię popełnić samobójstwa, to może on mi w tym pomoże. Tak bardzo chciałam dołączyć do rodziny i prosić ich o wybaczenie.
Wstałam wolno i podeszłam do czarnego mercedesa. Mężczyzna otworzył mi drzwi, a ja bez słowa weszłam do środka. Gdy tylko do mnie dołączył zapytał gdzie mieszkam. Podałam mu prawdziwy adres, nie zastanawiając się nad tym, czy dobrze robię. Tamtego dnia odwiózł mnie do domu, nie zadawając więcej pytań. A ja, jak zawsze, przez pół nocy wypłakiwałam się w poduszkę. Sen za każdym przychodził dopiero wtedy, kiedy byłam wykończona płaczem.
Trzy tygodnie później minął równy rok od mojej tragedii. Postanowiłam odebrać sobie życie, w końcu czułam się wystarczająco silna. Może po prostu byłam zbyt słaba, żeby żyć dalej.
Gdy tylko się obudziłam, ubrałam się i poszłam w stronę lasu. Na miejscu usiadłam na niewielkim pniu i jak zawsze zaczęłam zalewać się łzami. W końcu jednak się uspokoiłam, wzięłam kilka głębokich wdechów i wyciągnęłam z torby sznur. Przygotowałam go już dawno, dzień po tym, jak straciłam moich bliskich. Nie umiałam tego zrobić, jednak w rocznicę ich śmierci wiedziałam, że to już czas. Rozejrzałam się za idealną gałęzią, która udźwignie moje ciało i nie złamie się, gdy na niej zawisnę. To nie było trudne, szybko znalazłam taką, do której bez problemu dosięgnęłam, stając na pniu. Zawiązałam linę wokół konaru, po czym wróciłam do mojego plecaka i wyciągnęłam z niego rozkładany stolik. Wiedziałam, że musi mi wystarczyć, choć bałam się, że połamie się za szybko. Usłyszałam dźwięk nadjeżdżającego samochodu. Zamknęłam oczy, jakby miało to sprawić, że stałabym się niewidoczna. Otworzyłam je szeroko, gdy dobieg do mnie odgłos gwałtownego hamowania. I już wiedziałam, że ten ktoś mnie zobaczył. Zaczęłam biec w głąb lasu, ale bałam się go. Był ogromny, a ja nigdy do niego nie wchodziłam. Wydostanie się stąd graniczyło z cudem, więc szybko się zatrzymałam i ukryłam za jednym z drzew. Słyszałam łamiące się gałęzie, ten ktoś postanowił mnie znaleźć. I znalazł...
– Znów się spotykamy. Znów w tym samym miejscu.
Nie wiedziałam, czy poczułam ulgę, czy wręcz przeciwnie. Bałam się, że zobaczył mnie ktoś ze znajomych, z ludzi, którzy każdego pieprzonego dnia patrzyli na mnie ze współczuciem i pytają, jak się dziś czuję.
– Daj mi spokój.
Chciałam odejść, ale on złapał moją rękę i przyciągnął do siebie.
– Zapomnij. Raz ci go już dałam i widzisz w jakich okolicznościach się spotykamy – odwarknął. – Pójdziesz ze mną.
Zgodziłam się, bo jego oczy wydawały się hipnotyzować, a surowy wyraz twarzy dosadnie dał mi do zrozumienia, że nie przyjmie odmowy.
Odwiózł mnie do domu, jednak na tym nie poprzestał. Bez mojego zaproszenia wszedł do środka i rozgościł się na kanapie, jakby był u siebie. Nie spuszczał ze mnie wzroku ani na sekundę, co doprowadzało mnie do szaleństwa. Zrezygnowana usiadłam na przeciwko niego, w fotelu mojego ojca i zaczęłam opowiadać o moim parszywym życiu.
– Rok temu moi rodzicie razem z młodszą siostrą pojechali w odwiedziny do dziadków, którzy mieszkają w Front Royal. Byli tam cały tydzień. Wracali w sobotę, ja tego dnia umówiłam się z przyjaciółmi. Byłam zła, bo chciałam już wyjść, a rodzice jeszcze nie przyjechali. – Wzięłam głęboki wdech, tak, jakby to miało mi pomóc w opanowaniu emocji. – Zadzwoniłam do taty, zamiast do mamy, zadzwoniłam do niego... Jakieś zwierzę wyskoczyło z lasu, stracił panowanie nad kierownicą i... Sam sobie dokończ. – Spuściłam głowę, bo było mi wstyd przed obcym mężczyzną. – Dziś mija równy rok – dodałam cicho.
– Obwiniasz się za ich śmierć? – zapytał z niedowierzaniem.
– Przecież to przeze mnie nie żyją.
– Słyszałem o tym wypadku. – Popatrzyłam na niego zaskoczona. – Byłem wtedy w Madison. Jestem tu zawsze na początku wakacji. Twój telefon niczego nie zmienił. To zwierzę nie wyleciało przed samochód, a prosto w niego. Oni nie mieli szans, by przeżyć.
Tamtego dnia nie zrobiło mi się wcale lepiej. Jednak on przez kolejne dni robił wszystko, żeby uratować moje życie, choć nie rozumiałam dlaczego. Nie chciał mi jednak zbyt wiele mówić o sobie, był tajemniczy i często wydawał się bardzo zamknięty. Wiedziałam o nim niewiele. Powiedział mi jedynie, że nazywa się Marco i ma dwadzieścia siedem lat. W ostatni dzień jego pobytu w Madison zaskoczył mnie.
– Pochodzę z Włoch. Dokładnie z Sycylii. W Ameryce załatwiam często interesy związane z moją rodzinną firmą. Tyle musi ci wystarczyć Kylie. Nic więcej, co dotyczy mojego życia, nie powinno cię interesować.
To była nasza ostatnia rozmowa w wakacje. Od czasu do czasu odzywał się do mnie na czacie, sprawdzał, czy nic sobie nie zrobiłam. Obiecał, że odwiedzi mnie w święta, gdy powiedziałam mu, że będę wtedy sama. Moją jedyną rodziną są dziadkowie, rodzice mojego ojca, którzy obwiniają mnie za wypadek. Jest też siostra mojej mamy, niewiele starsza ode mnie, mieszka w Paryżu i ma mnie gdzieś.
Chciałam go zobaczyć raz jeszcze, chciałam, żeby ze mną porozmawiał. Tylko jemu umiałam powiedzieć o swojej samotności.
Chciałam tego...
Byłam głupia...

___________

Gotowi na kolejną historię? :-)

Bracia Di Caro, Tom 1 - PREMIERA styczeń 2022Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz