Rozdział 2

6 0 0
                                    

Weszłam do przestronnego pomieszczenia. Na jednej z ścian wisiała ogromna, trochę przestarzała i pożółka mapa. Pod drugiej stronie stała szafa z różnymi rzeczami. Pod oknem stare, drewniane biurko, na którym znajdował się globus, jakieś książki oraz notatnik. Na środku leżał okrągły, zielony dywan, który w pewnym sensie uzupełniał całokształt wnętrza.
Sama przestrzeń była przytulna, ale miała w sobie coś, co budziło lekką grozę dla tych, którzy są tu pierwszy raz.

Ja niestety nie raz tu już się znajdowałam. A to wszystko przez pewne akcje, które się działy przez moją osobę w wieku 14-15 lat. Tak jak na przykład wylanie kubła wody na jednego z strażników, zabawne, tylko moim i Erica zdaniem, rysunki na domkach, skończyło się na tym, że oboje dostaliśmy nieźle wciry po tym i mieliśmy zawieszenie w różnych integracjach. Zamiast tego, musieliśmy wycierać te malowidła. Przy tym była jeszcze akcja bicia się szmatami. Niechcący uderzyłam Serine, kiedy podeszła bliżej. Kary nie wspominam najlepiej.

  - Ale jak to możliwe? - do pomieszczenia weszła Rada.

Umilkli na mój widok, a ja tylko się w nich wpatrywałam. Nie przepadają za moją osobą po jednej akcji. I Vice Versa.

Kobieta z niebieskimi włosami zagryzła wargę.

  - Co ona tu robi? - spytała z goryczą jak i niechęcią. Lady Mt. Gross nie przepada za mną najbardziej, nawet się jej nie dziwię, sama bym za sobą nie przepadała będąc w jej skórze. Nienawidziłam z nią lekcji, to taka jakby kara, kiedy odmalowałam jedną rzecz, którą chyba każdy znienawidził, sama Serina wysłała mnie do niej na te leckje.

  - Nie marudź Mint... - do pomieszczenia weszła rudowłosa kobieta. - Ona też jest potrzebna do tej sprawy.. - dodała mijając Radę i mnie oraz siadając przy biurku. - jest także naoczynm świadkiem. - dodała i wskazała ręką, żeby usiąść.

Ruszyłam się z miejsca i stanęłam pod ścianą z rękami schowanymi za siebie na baczność. Jako jeden z strażników i kapitan łuczników nie wolno mi opuszczać pozycji, nawet jeśli sytuacja tego nie wymaga.

Członkowie Rady usiedli wygodnie na swoich miejscach i czekali na to, co ma do powiedzenia wódz.

  - Czyli mamy ze sobą współpracować? - odezwał się brunet. Geralt McDan. Kapitan straży, z nim akurat najlepiej się dogaduje z Rady.

  - Nie w tym rzecz.. - pokiwała przecząco głową. - Ona, jak i Rada, będzie miała osobne zadanie. - dodała i wyprostowała się. - Ludzie Viarda kręcili się tutaj.. - zapadła cisza.

Od jakiegoś czasu grupa tego człowieka była podejrzana o zamieszki nad Dengassem.

  - On jest jednym z zdrajców króla. - kontynuowała. Członkowie wyprostowali się. Wszyscy obawiali się tak zwanej 'bliskiej wojny', do której nie wiadomo, czy dojdzie, ale jeśli w tej wojnie udział wieźmie grupa Czerwonych orłów, mamy tak jakby, jak to ładnie ująć, przesrane. Spojrzała na mnie, dając tym znak, żebym mówiła.

  - Mówili także o możliwości podpalenia lasu... - wszyscy zamarli, nawet sama kobieta otworzyła oczy z dziwienia. W zasadzie, nigdy nie widziałam jej w takiej postawie. - mieli na prawym ramieniu niebieskie husty.. - dodałam, bo to raczej może się przydać jako szczegół.

  - Mówili coś jeszcze? - odezwała się ciemna blondynka, przychyliła się w moją stronę patrząc na mnie.

  - Hmm.. O gildi chyba nie, ale był jakiś temat o zaginionej córce króla.. - zauważyłam. Nikt się nie odezwał, więc to nie dotyczyło nas.

  - Czyli król chce się posunąć do takich kroków.. - wymamrotała zielonooka i oparła głowę na ręce.

  - Nie do końca. - odwróciłam się w jej stronę, jak nakazywał kodeks żołnierza, kiedy mówi się do kogoś z wyższą rangą. - z tego, co usłyszałam, król nie zgadza się na to usilnie trwając przy tym, że jego córka tu jest. - dodałam, kobieta zmarszczyła brwi. - sam król też nie wie, gdzie może się znajdować.

Sunset | Blood SecretOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz