1

13 1 0
                                    

,,Wyrzuty sumienia to trucizna życia.'' - Charlotte Bronte

Zazwyczaj nasza pierwsza myśl po przebudzeniu, to właśnie ta, której nie chcielibyśmy usłyszeć. Gdy otwierałam oczy widziałam jedynie biały sufit, szare ściany i dwie pokojówki gotowe na każde moje skinienie. Szybko wstałam z drewnianego łoża i podeszłam do okna, odsuwając okiennice i wyglądając zza okno. Codziennie powtarzałam tą czynność w jak najszybszym tempie, by nie pozwolić pierwszej na zaatakowanie mojego umysłu, tak jak choroba atakuje słabe ciało.

Patrzyłam na listopadowy krajobraz Pembrokeshire, gdy moje pokojówki, Sara oraz Florence wiązały mój gorset. Wciągnęłam powietrze i bez narzekania poczułam ucisk na brzuchu. W szybie widziałam odbijające się twarze kobiet. Sara miała szesnaście lat, a Florence dwadzieścia jeden i obie były cygankami. Ich wygląd znacznie odbiegał od mojego, ponieważ miały ciemniejszą karnację, włosy oraz oczy. Mimo to, uważałam je za prawdziwe piękności, choć świat jeszcze nie był gotowy na tego typu egzotykę. Wielu ludzi mówiło mi, że oszalałam zatrudniając Cyganów w posiadłości, ale ja do tej pory jeszcze niczego nie żałowałam. Żaden z nich nigdy mnie nie okradł ani nie obraził, jak mieli to w zwyczaju moi rodacy. W pewnym sensie żerowałam na wdzięczności tych ludzi, których wozy zostały spalone przez miejscowych wieśniaków lata temu.

Pozwoliłam pokojówkom ubrać mnie w jedną z mniej skromnych sukni oraz dobrać złotą biżuterię. Zdecydowałam się pozostać w rozpuszczonych włosach i skinięciem dłoni oddelegowałam je do przygotowania śniadania. Zazwyczaj nie rozmawiałyśmy. Nie witałyśmy się nawet po moim przebudzeniu, a wszystkie obowiązki odbywały się w ciszy. Kochałam moje pokojówki, tak jak wszystkich moich służących. Przychyliłabym im nieba, ale nie miałam siły na rozmowy z nikim. Wiedziałam, że Florence ma wspaniałego męża cygana oraz dwójkę dzieci, a Sara jest zakochana w chłopaku z wioski, ale chyba zbyt im zazdrościłam, by móc o tym myśleć. Na swoją obronę mogłam jedynie przyznać, że prawdziwej damie nie przystoi wtrącanie się w życie prywatne jej służby.

Moją rezydencję odziedziczyłam po ojcu i jego przodkach. Dom był ogromny i leżał nad klifami Morza Irlandzkiego. Sama zajmowałam jedynie jedno skrzydło domu oraz jego centralną część. We wschodniej części żyła moja służba, choć jej większa część mieszkała w wiosce u stóp rezydencji. Sporo mieszkańców hrabstwa pracowało w mojej rezydencji, moich kopalniach lub pasło owce.

Szłam korytarzami domu i oglądałam obrazy z podobiznami moich przodków. Nie było tutaj miejsca na wizerunek mojego męża, ponieważ nigdy nie było czasu na namalowanie obrazu. Philip był zakochany w Londynie, więc nie martwił się krajem moich przodków ani tym, czy zostanie w nim zapamiętany. Liczyły się pieniądze z kopalni i tytuł przed nazwiskiem. Ja sama byłam stuprocentową Walijką. Urodziłam się na tych klifach tak jak moja matka oraz ojciec. Mówiłam po Walijsku, choć obecnie niewiele osób się nim posługiwało, a w moim herbie iskrzył się czerwony smok. Walia była moją ojczyzną, więc serce mi pękało, gdy Philip obrażał moich rodaków i mój kraj, swoją ignorancją i obojętnością.

Śniadanie przebiegło mi spokojnie. Jadłam, rozmyślałam i czytałam dokumenty finansowe. Oczywiście nie zajmowałam się sprawami finansowymi sama. Byłam kobietą, więc moje możliwości w tej kwestii były ograniczone. Moim obecnym pełnomocnikiem i partnerem był John Foley, czyli mój kuzyn, a co za tym szło ostatni męski potomek mojego rodu. John miał już żonę i trójkę dzieci oraz Bóg wie, ilu bękartów. Gdybym umarła bezpotomnie cały mój majątek trafiłby w ręce kuzyna. Nie miałam ku temu zastrzeżeń. Choć John nie był zbyt wspaniałomyślnym człowiekiem, dobrze znał się na interesach i ludzkiej naturze.

Po śniadaniu wybrałam się na spacer po plaży, by patrzeć na bezkresną taflę wody, a gdy wróciłam w salonie na parterze czekał na mnie mój kuzyn, rozglądając się po pomieszczeniu. Podłoga była wyłożona parkietem w jasnym kolorze, tak by pasował do liliowych ścian i złotych zdobień. Salon był ogromny z racji wielu zastosowań. Mieścił w sobie bibliotekę, biurko i komplet wypoczynkowy, mały barek oraz wyjście na taras.

Niewinność.Where stories live. Discover now