Nacisnęłam dzwonek, w drugiej ręce ściskając za szyjkę stłuczoną butelkę. A raczej to, co z niej zostało. Od muzyki pękała mi głowa, a uczestnicy imprezy mijali mnie z konsternacją na twarzy. Nic dziwnego, w końcu dobijałam się do drzwi w mojej starej piżamie z Garfieldem, którą na próżno starałam się zakryć swetrem. Czemu nie pomyślałam o tym, żeby zmienić ciuchy przed wyjściem? I przy okazji fryzurę.
Dom był naprawdę duży i ładnie oświetlony lampkami ułożonymi wzdłuż ścieżki prowadzącej do schodów wejściowych. Miał też spory, ale trochę zaniedbany ogród, po którym teraz kręciło się mnóstwo ludzi. Było tu już kilka imprez, jednak jak do tej pory ta wyglądała na największą.
- Pali się czy co? - w drzwiach stanął mój sąsiad: Louis Reynolds. Pierwszy raz widziałam go z tak bliska. Mieszkał na naszej ulicy już dwa miesiące, a my ciągle się mijaliśmy i ledwo mówiliśmy sobie „cześć".
- Mam problem z twoją imprezą - oznajmiłam od razu. Powinnam wcześniej sobie przygotować, co powiem. kolejna rzecz, o której zapomniałam. Jaki durny dzień dzisiaj. - To prawie trafiło w moje okno - powiedziałam, podnosząc butelkę na wysokość jego wzroku.
Był wyższy ode mnie z jakieś dziesięć centymetrów. Miał ciemne, lekko falowane włosy przycięte do połowy ucha. Kilkudniowy zarost postarzał go, chociaż w rzeczywistości był starszy ode mnie tylko o trzy lata. No, oczywiście nie mentalnie. Można to było wyczytać z jego twarzy, naprawdę.
- Do tego muzyka jest strasznie głośna, a ja próbuję się uczyć - dodałam.
- Po pierwsze, są wakacje, więc nie wiem, po co chcesz się uczyć. Po drugie nie ma jeszcze ciszy nocnej - westchnął, widocznie bardzo znudzony rozmową. - I jaki masz problem z tą butelką, to nie wiem.
- Prawie trafiła w moje cholerne okno. Przed chwilą ci to powiedziałam.
- Ale „prawie" robi dużą różnicę.
- Kogo my tu mamy? - usłyszałam głos osoby, której naprawdę nie miałam ochoty spotkać. Eddie Cooper, mój sąsiad z ławki na biologii i największa ciapa, jaką poznałam w całym swoim siedemnastoletnim życiu. Wyszczerzył się, potrząsając blond grzywką.
- Simspon, czyżby Erice w końcu udało się namówić cię na imprezę? - zwrócił się do mnie.
- Tak, ale w zeszłą sobotę - powiedziałam, zakładając ręce na piersi, jednak wyglądało to trochę nieporadnie, bo musiałam uważać na tą głupią butelkę. - Natomiast dzisiaj chciałam się pouczyć. Ale nie mogę, ponieważ mój drogi sąsiad urządza imprezy, przez które nie słyszę własnych myśli.
- Ah. Czyli typowa Penny - Eddie znowu się zaśmiał. - Jesteś zabawna, Simpson. Nie zmieniaj się.
Eddie mówi „nie zmieniaj się" absolutnie wszystkim. Nawet ludziom, których nie lubi. Nawet nauczycielce od biologii. Sama byłam świadkiem.
- Aha, no tak, Penny. Ty jesteś moją sąsiadką - stwierdził nagle Louis marszcząc nos.
Ja pieprzę, co za nieogarnięty gościu. To cud, że jeszcze nie przywaliłam mu w łeb. Może te szare komórki zaczęłyby wtedy pracować
- Mieszkam prawie na przeciwko - warknęłam.
- Teraz już cię kojarzę - pokiwał głową. - Ale nadal nie rozumiem, co tu robisz.
- Ściszysz tą muzykę czy nie?! - prawie krzyknęłam, przez co kilka osób dziwnie się na mnie popatrzyło.
- Jezu, Penny, serio przydałoby ci się trochę rozrywki - uznał Eddie.
YOU ARE READING
Count on you
Teen Fiction"Proszę, zaopiekuj się nią. Ma na imię Annie. Porozmawiam z Tobą niedługo, muszę chwilę odetchnąć. Kocham Was" - Trochę nie nadążam - przyznałam. - Na początku byłem pewien, że ktoś chce mnie wrobić - kontynuował Louis. - Albo że to jakiś głupi żar...