III. Miłość zaklęta w marzeniach

266 21 77
                                    

Odkąd pamiętam, marzenia i sny służyły mi jako ucieczka od szarej rzeczywistości. Będąc dzieckiem, często całe wolne popołudnia i wieczory spędzałem zamknięty w swoim pokoju, wpatrując się w ściany przyozdobione plakatami z twoimi podobiznami. W mojej głowie zaś wyobrażenie goniło za wyobrażeniem tego, co możesz w tej samej chwili robić, jak się czujesz, czy jesteś szczęśliwy, czy może coś cię smuci... jak będzie wyglądać nasze spotkanie, jeśli kiedykolwiek do niego dojdzie. Mogłem myśleć o tym godzinami, kreując w umyśle świat, który dzieliłem razem z tobą. Niczego bardziej ponad to nie pragnąłem, dlatego gdy już miałem opuszczać mój azyl, udawałem się w miejsce, które było dla mnie niczym drugi dom – na lodowisko. W głębi serca czułem i miałem nadzieję, że to właśnie ono pewnego dnia nas połączy. Lodowa tafla stała się dla mnie nieodłączną towarzyszką życia, której powierzałem swe myśli i pragnienia, a także nadzieję na to, że one kiedykolwiek się urzeczywistnią.

Los regularnie podstawiał mi pod nogi kłody, a własne demony sprawiały, iż poddawałem w wątpliwość to, co tak pięknie wyglądało w mojej dziecięcej wyobraźni. Nie poddawałem się jednak; miałem cel, marzenie, które, choć okraszone niezliczonymi siniakami i nieustannym bólem, wciąż pozostawało we mnie żywe. W szkole regularnie wytykano mi, że za dużo myślę, błądzę gdzieś w obłokach, że powinienem zejść na ziemię i skupić się na tym, co jest tu i teraz. Starałem się sprawiać wrażenie, że nie dotyka mnie to tak, jak powinno, lecz z czasem zacząłem sobie uświadamiać, że w słowach tych tkwiła prawda. Brutalna i mrożąca krew w żyłach, która nie raz wyciskała z mych oczu łzy. Świat, którego zdecydowałem się być częścią, pozostawał na nie jednak niewzruszony. Nie mogłem okazywać w nim słabości, gdyż zaraz moje miejsce zająłby ktoś inny, silniejszy, kto wypchnąłby mnie z drogi prowadzącej do spełnienia mojego pragnienia.

W chwilach słabości, kiedy czułem się naprawdę źle, a nie miałem możliwości uzewnętrznienia się z tym na lodzie – pisałem. Może dla niektórych było to trywialne rozwiązanie, ale mi pomagało wyrazić moje chaotyczne i zagmatwane wnętrze, które sam nie zawsze rozumiałem. Pisałem, każde zdanie adresując do siebie... i do ciebie. Dzieliłem się z tobą swoimi wątpliwościami, problemami, osiągnięciami, zadawałem pytania, choć wiedziałem, że być może nigdy nie uzyskam na nie odpowiedzi. Słowa wypływały ze mnie niczym woda z wodospadu, nieprzerwanym strumieniem myśli i fantazji. Było mi dzięki temu lżej, odnosiłem też niekiedy wrażenie, że nie noszę tego ciężaru sam, a z tobą. Wszystkie listy chowałem w głąb szuflady, chcąc, by opowiadane w nich historie pozostały tylko między nami.

Czasem, gdy papier zostawał całkowicie zapisany, a ja stawiałem ostatnią kropkę, unosiłem głowę, by po drugiej stronie okna ujrzeć twoje oblicze. Uśmiechałeś się do mnie szczerze i radośnie, a twe usta formowały się w charakterystyczne serduszko. Spowity promieniami letniego słońca wyciągałeś ku mnie ręce, jakby zachęcając, bym otworzył przed tobą skarbiec mojego umysłu. Cały czas czekałeś, widziałem cię wiosną z klasowego okna, gdy machałeś do mnie spod drzewa wiśniowego na szkolnym podwórzu, jesienią i zimą, gdy na przekór chłodowi i nieprzystępności świata zewnętrznego siedziałeś ze mną pod kocem, wypierając samotność, zabierając smutek, wysłuchując z uwagą każdego mego słowa. To wszystko działo się w mojej wyobraźni, ale tylko ciebie chciałem do niej wpuścić; podświadomie czułem, że mnie zrozumiesz, że w tobie tkwi zagubiona cześć mnie, która czeka tylko na to, aż ją odnajdę i połączę w całość.

Czasem, gdy opuszkami palców wodziłem po śliskiej fakturze plakatów, zastanawiałem się, czy kiedykolwiek będzie dane mi skosztować twego dotyku. Uścisnąć dłoń, musnąć ustami gładki policzek, zobaczyć w błękitnym niczym ocean spojrzeniu własne odbicie. Nie bałem się tych fantazji, a wręcz przeciwnie. Bliscy akceptowali mnie takim, jakim jestem, a ja wierzyłem, że dla miłości nie istnieją granice w postaci orientacji, narodowości czy koloru skóry. Zdążyłem zorientować się, że podziw przestał być jedynie podziwem, tak samo jak chęć rywalizacji i spotkania cię twarzą w twarz przerodziła się w zupełnie inne, bardziej intensywne pragnienie.

Colors of love (one-shots; Victuuri)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz