Wojny nieskończone

19 1 0
                                    

4

Rozważałam kiedyś ucieczkę. Myślałam o niej całymi dniami. Stojąc przed lustrem, rozmyślałam o kłębiących się we mnie uczuciach, których nie umiałam ukryć. Kiedy wychodziłam z domu, oczywiście za pozwoleniem rodziców, marzyłam o skręceniu w ciemną, cuchnącą uliczkę, w miejsce, w którym nie będą mnie szukać. Nogi, nieposłuszne mi od dawna, prowadziły mnie zawsze do celu wyznaczonego przez kogoś. Szkoła była zaledwie przykrywką, nikogo nie obchodziły moje oceny, nie mogłam zawierać przyjaźni, ludzie to tylko pionki, mawiali mi. Po skończonych zajęciach musiałam biec do lasu, ile tylko sił miałam w nogach. Czym groziło spóźnienie?

— W końcu! Ile można na ciebie czekać?!— Wpadłam do kręgu spocona i nie mogłam złapać tchu. Płuca paliły żywym ogniem, jednak niedane mi było odpocząć, chociaż na chwilę. Kwadratowa szczęka mojego ojca była zaciśnięta, a jego ciemne oczy ciskały piorunami. Jeden wielki gniew.

— Przepraszam. — Opuściłam czerwoną jak cegła twarz, licząc w duchu na jego łaskawość.

— Myślisz, że mam czas na takie zabawy? Przestań być takim dzieckiem! Jak długo będziesz mnie jeszcze rozczarowywać?— Nie wiedziałam, czy wymaga odpowiedzi na to pytanie. Na moje szczęście uratowała mnie mama. Wzięła mnie za rękę i zaciągnęła do czarnego budynku sabatu. Ona nigdy nie krzyczała, nie sprzeciwiała się. Po prostu była.

— Ściągnij to ubranie, na szafie wisi sukienka, załóż ją.— Po czym wyszła z małego pomieszczenia szybkim krokiem. Wtedy trzynastoletnia ja, trzęsła się ze strachu przed gniewem ojca, i starała się trzymać łzy na wodzy, dla matki. Najsmutniejsze jest to, że dzisiejsza, dwudziestojednoletnia ja zrobiłabym to samo. Przetarłam oczy, chcąc powstrzymać się do płaczu. Podeszłam do sukienki. Przejechałam palcami po tej nieskazitelnej bieli. Lniana tkanina była tak delikatna, że można było odnieść wrażenie, jakby w ogóle nie istniała. Zdjęłam z siebie szkolny mundurek i złożyłam go równo, odkładając na krzesło.

Kiedy mama wróciła, niosła w rękach wielki koszyk kwiatów. Wskazała mi miejsce, gdzie miałam usiąść, to też uczyniłam. W milczeniu rozczesała mi moje jasne włosy. Obserwowałam jej ruchy w lustrze stojącym naprzeciwko mnie. Sprawnymi palcami wplatała pasma włosów w wianek. Gdy już prawie kończyła, umieściła jeszcze kilka kwiatów lawendy na mojej głowie. Nasze spojrzenia spotkały się w końcu, lecz żadna z nas nic nie powiedziała. Kobieta odetchnęła tylko głęboko, po czym zabrała koszyk i wyszła z pokoju. Zza okna dobiegał hałas rozmów. Cały sabat i nasza społeczność zebrała się już. Czekali tylko na mnie.

Znajdując się na zewnątrz, czułam ich wzrok na mnie. Czarownice odziane w białe suknie zebrały się już wokół wielkiego ogniska, które jeszcze nie zapłonęło.

Czarownicy ustawili się w niewielkiej odległości od nich. Razem tworzyli dwa duże okręgi. Sabat czekał na mnie przy ołtarzu. Drżałam na całym ciele, nie dałam rady tego powstrzymać. Skupiłam wzrok na moim bracie. Uniósł głowę wysoko, dając mi znak, żebym też tak postąpiła. Więc uniosłam tę nieszczęsną głowę. Oficjalnie nie byłam członkiem sabatu, wszyscy myśleli, że staje na miejscu ducha, ponieważ ojciec przygotowuje mnie do zajęcia miejsca w sabacie, gdy już nastąpi ten czas. Wiele się nie pomylili, jednak powody mojego udziały były zupełnie inne. Stałam tam, ponieważ z moją "pomocą" rytuał stawał się mocniejszy, pełniejszy.

— Siostry i bracia! — Mocny głos mojego ojca kazał mi skupić się wyłącznie na zadaniu, które miałam do wykonania.— Jesteśmy tu dziś, na skraju kwietnia i maja, by na nowo się narodzić! Dziś, gdy ogień zapłonie na nowo, odrodzimy się, nasze moce się połączą, a głosy staną się mocniejsze! Dziś, w święto Beltane, będziemy cieszyć się, albowiem to dziś, właśnie dziś, Ziemia i Słońce zostaną połączone na nowo!— Rozległy się okrzyki, zebrani unosili ręce ku niebu, a rytuał został oficjalnie zaczęty. Moja matka podeszła do ołtarza ze szklanym baniakiem wypełnionym po brzegi wodą, w której znajdowały się te same kwiaty, które uprzednio wplotła mi we włosy. Wylała zawartość, w wyżłobione miejsce, w postumencie przy którym staliśmy. Wypowiedziała słowa podziękowania w stronę Bogini i Boga, po czym obmyła sobie twarz. Po niej pierwszeństwo miał ojciec, następnie ziemia, Maria Bennett ze swoją wiecznie skwaszoną miną zrobiła to samo. Kiedy Trevor, ogień, skończył swoją część przyszła kolej na mnie. Zanurzyłam dłonie w wodzie i odezwałam się:

NiczyjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz