- Iwan, job twoju mać i ten twój zajzajer! Jak żyję, jeszcze mnie tak gorzała nie sponiewierała... - Wywód Maksyma przerwało przybierające na sile powstanie antyżołądkowe pod wodzą wczorajszego bigosu.
Wychyliwszy się przez okno lepianki zbudowanej od podstaw własnymi rękoma, mężczyzna przekonał się, że dołączona do obiadu golonka była niewystarczająco tłusta, by zapobiec tej zemście za potop spirytusowy zainicjowany przez najprawdziwszego wiarusa samogonowego, Iwana Szymczuka.
- Im więcej słucham twojego zrzędzenia, tym mniej się dziwię, że cię Krycha w końcu w zad kopnęła. Cud, że tyle lat wytrzymała... Zbieraj się, Maksym, robota czeka - odparł towarzysz flaszki, przeżuwając potężny kawał surowej i nie najświeższej słoniny. Zalał niezbyt wyszukany poranny posiłek haustem berbeluchy i odetchnął. Zionął przy tym zabójczą wonią. Choć ona sama wystarczyłaby jako jedyna broń przeciw najrozmaitszym bestiom piekielnym, zatknął na łepetynę wypłowiałą uszankę i stanął nad Maksymem uzbrojony w osikowy palik, siekierę, powróz i potężny modrzewiowy krucyfiks. Ostrożności nigdy za wiele. - Matko Przenajświętsza! Strzygoń! Apage, bestio! - wrzasnął, gdy Maksym odwrócił się od okna, omal nie obrywając w skroń drewnianym krzyżem.
- Zamknij się, kretynie. Myślałeś, że misterem Krościenka zostanę po popijawie z tobą? Kto i czego chce tym razem?
- Grysiukowa wampira szuka.
- Znowu ta baba?! Ki czort ją opętał?! Ona z tymi swoimi wampirami niech mnie w żopu cmoknie. Zdurniała do reszty na starość, nie egzorcysta potrzebny do tych jej wampirów, tylko sanepid... albo pożar.
- Może i tak... ale zajrzeć trzeba.
- Ano trzeba, nie ma wyjścia - potwierdził Maksym. Wciągnął spodnie, po czym przysiadł na łóżku, by założyć dziurawe skarpety i sapogi. Owe buty stanowiły owianą rodzinnymi legendami pamiątkę po dziadku, a dla Maksyma pewnego rodzaju talizman niezbędny przy realizacji każdego zlecenia związanego z likwidacją upiorów. Przybierając rolę znanego w całym naddunajeckim Krościenku i okolicach wioskowego egzorcysty, nie mógłby z nich zrezygnować. Zresztą paraegzorcystyczne BHP wymagało takiego obuwia. Wreszcie zarzucił na grzbiet koszulę własnoręcznie uszytą ze skrawków buroczerwonej flaneli, po czym ruszył w stronę drzwi dziarskim krokiem, jeszcze nieco sztywnym ze względu na resztki samogonu parujące z łysiejącego czerepu. Nie był głodny, zresztą obecnie jego żołądek nie przyjąłby nowego ładunku. Zwłaszcza po tym, jak ujrzał ucztę przyjaciela. W progu pochwycił tylko saperkę pamiętającą cara i ruszył za oddalającym się już Iwanem. Wolał mieć jak najszybciej za sobą starcie z bestiami zrodzonymi w starczym, hipochondrycznym umyśle Grysiukowej. O ile cokolwiek ze zdroworozsądkowych zakamarków jej umysłu pozostało. Słuchając jej opowieści, szczerze w to wątpił. Z każdą taką opowieścią coraz bardziej. - Dzień dobry, pani Grodzikowa - zawołał do stojącej w polu z sierpem i ścinającej zboże kobiety. Grodzikowa, zamiast odpowiedzieć, spojrzała nerwowo na słońce, przeniosła wzrok na Maksyma, po czym przeżegnała się i umknęła w zadziwiającym tempie do domu. - Iwan... Aż tak tragicznie wyglądam?
- Cóż... Bywało lepiej.
Wreszcie dwójka egzorcystów dotarła do domu zleceniodawczyni.
- Nu, czas najwyższy. Rozprawimy się szybko z urojeniami Grysiukowej i wracamy. Im szybciej będziemy mieli to z głowy, tym lepiej... Suszy mnie okrutnie.
- A jak Maksym skacowany, to zły...
Spojrzenie Iwanowi wystarczyło, by zamilknąć. Zapukał do drzwi. Po chwili zaskrzypiały zawiasy i w progu stanęła krępa kobiecina po osiemdziesiątce.
- Nareszcie jesteście, dzięki Bogu! Dzień dobry, wchodźcie! - zaszczebiotała, aż jej obwisłe podgardle zafalowało.
- Dzień dobry, pani Heleno - powiedział Iwan, wchodząc do środka.
CZYTASZ
Homo spiritus. Nic co alkoholowe nie jest mi obce. [ZAWIESZONE]
HumorDni kilka z życia domorosłego bimbrownika-egzorcysty.