- 3. Krowie zmory -

79 12 96
                                    

- W czasie deszczu chłopy się nudzą... - zanucił Maksym. We własnym mniemaniu zaburzonym obecnym stanem zapewne nadawał się do obsadzenia głównych ról w operach o największej światowej sławie. Każdy, kto przejawiał obecnie choćby szczątkową przytomność umysłu, miałby jednak zgoła odmienne zdanie w tej kwestii, gdyby go usłyszał. Rzężenie jego przepitego głosu przypominało raczej dźwięk silnika wysłużonego Ursusa niż ludzką mowę, a tym bardziej śpiew.

- Takiemu moczymordzie to i w domu na dupie nie będzie brakowało zajęcia i rozrywki...

- Rozumiem, że sam masz się, Iwan, za świętego? - Egzorcysta nie zaprzątał sobie głowy kryciem pobrzmiewającej w głosie kpiny.

- Ja przynajmniej nie tankuję codziennie ani nigdy się tak nie schlałem.

- Bo żeś już weteran!

- Nie takie rzeczy się w Mandżurii robiło...

- W świńskim zadzie, nie w Mandżurii! Może jeszcze Moskwę z Napoleonem zdobywałeś? Ostatnio po tej twojej miksturze bredziłeś, żeś z Kościuszką osobiście zamach na cara planował - prychnął Maksym.

- Ja tylko rodzinną tradycję podtrzymuję! Przepis na tą gorzałkę to wiekowa receptura, jeszcze po Zaporożcach! Z dodatkiem prawdziwego czarnego prochu!

- Nu, Geralt by się nie powstydził takiej Próby Traw... znaczy Ziemniaka. Wiadomo przynajmniej, co ci tak łepetynę wyżarło... Wyjdź lepiej na chwilę, niech ci ta ulewa brednie z łba wypłucze. - Radziuk machnął od niechcenia głową w kierunku dębowych okiennic.

Iwan w odpowiedzi jedynie machnął ręką. Od rana wystarczająco nasłuchał się usypiającego jednostajnego stukania.

Nagle z bębnienia ulewy o deski wyłonił się nowy dźwięk. Maksym zaczął z niepokojem nasłuchiwać, co dzieje się na zewnątrz. W końcu wyłowił dzięki bystremu słuchowi chód Grysiukowej.

Staruszka właściwie raczej biegła sprintem ocierającym się o prędkość światła. Może nawet ją przekroczyła, bo gdy Maksym zaryzykował i uchylił okiennice, nigdzie kobiety nie widział. Zupełnie jakby rozmyła się w powietrzu.

Wkrótce jednak nadzieja egzorcysty bezpowrotnie zgasła. Coraz wyraźniej słyszał plusk rzadkiego błota pod jej stopami. Następnie ów dźwięk przerodził się w stukanie obcasów na schodach przed wejściem do twierdzy Radziuka.

- Bierz saperkę i zgaś jej światło, jak już otworzysz. Mnie w razie czego tutaj nie ma - szepnął Maksym.

- Eee, nie przesadzaj. Nie jest aż taka zła...

- Czy ty siebie słyszysz?!

- No dobra, bardziej mi szkoda porządnej łopaty - przyznał niechętnie Iwan.

- Panie Radziuk! Panie Radziuk! Pan się zlituje nad kobietą i otworzy! Panie Radziuk! Mam ważną sprawę! - Wołaniu Grysiukowej wtórował opętańczy łomot.

"Jak zawsze", pomyślał egzorcysta.

- Otwórz tej babie wreszcie. Nie dość, że płot mi stratowała, to jeszcze teraz drzwi wyważy... - szepnął. - Skąd ona ma tyle krzepy?!

- Panie Radziuk! Ja wiem, że pan tam jest! Mnie pan nie oszuka! Panie Radziuk!

- Pamiętaj, Iwan, nie ma mnie w domu i nie wrócę za szybko. - Maksym nie czekał na spotkanie z Grysiukową. Podniósł klapę w podłodze i skrył się w szczelinie. Po chwili ponownie opuścił drewnianą pokrywę i zszedł do systemu bunkrów kryjących się pod jego lepianką. Od konfrontacji ze staruszką zdecydowanie wolał towarzystwo wiecznie warczącego obrazu psiej nędzy i rozpaczy pod postacią pekińczyka o imieniu Gryzak. Na szczęście klapa pokryta gliniastym błotem i słomą idealnie zlewała się z polepą. Wreszcie mógł czuć się bezpiecznie. Przynajmniej w miarę, zważając na towarzystwo nieobliczalnej bestii, jaką był Gryzak.

Homo spiritus. Nic co alkoholowe nie jest mi obce. [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz